Go to content

„Uciekamy, bo boimy się zranienia. Nie ufamy intuicji i podążamy za oczekiwaniami facetów. To błąd!”

Uciekająca Panna Młoda
Uciekająca Panna Młoda

Czy jest jakaś rada, by nie bać się miłości, zranienia i śmielej otwierać się na dobry związek? „Dotarcie do źródła, do pierwotnych emocji, może nam pomóc w uleczeniu własnych zranień”, mówi terapeutka Barbara Pastuszek-Lipińska, która zachęca do lepszego poznania siebie. „Jeśli nakarmimy swoje „prawdziwe ja”, to będzie nam łatwiej znajdować fajnych partnerów” – dodaje.

Dlaczego tak wiele kobiet czuje dziś lęk przed zaangażowaniem?

Czy oglądała pani film z Julią Roberts pt. „Uciekająca panna młoda”? To opowieść o dziewczynie, która zawsze dopasowywała się do potrzeb innych, bo nie znała siebie. Efekt był taki, że kilka razy stawała na ślubnym kobiercu i w decydującym momencie, nagle odczuwała silny lęk. I uciekała. Ten film pokazuje, że gdy nie znamy siebie, to mamy skłonność do podążania za oczekiwaniami innych, a miłość kojarzy nam się z dopasowaniem do nich i w końcu kierują nami niezrozumiałe impulsy. Dlatego na miejscu tej bohaterki cofnęłabym się we wspomnieniach do dzieciństwa.

Przyjrzałabym się z pewnego dystansu swojej relacji z ojcem i zastanowiłabym się, jak wyglądała relacja moich rodziców. Czy był w niej szacunek, wzajemne dostrzeganie granic? Sprawdziłabym, czy czułam się akceptowana, przyjęta taką, jaką jestem. Potem na jej miejscu spytałabym siebie, jaką więź miałam z mamą, czy ona szanowała siebie i innych oraz czy potrafiła egzekwować szacunek dla samej siebie.

Czy to oznacza, że rodzice dają nam siłę, która potem pomaga nam wybierać fajnych partnerów?

Rodzina daje nam bazową matrycę miłości i wyznacznik tego, czego potem poszukujemy. To w niej uczymy się relacji. Ktoś kiedyś napisał: „rodzina – tu powstaje człowiek”. Wszyscy mamy skłonność, by powielać zachowania i mechanizmy, których wtedy się uczyliśmy. Dlatego zdecydowanie łatwiej jest stworzyć zdrowy, pełen miłości i spełnienia związek tym kobietom, które miały szansę wzrastać pod okiem kochających – zarówno dziecko, jak i siebie nawzajem – rodziców. Ale jeśli tego nie doświadczyły, to wcale nie oznacza, że są skazane na porażkę. Oznacza to tyle, że konieczna jest praca nad świadomością, zrozumiem i zaakceptowaniem emocji pojawiających się w różnych sytuacjach, zamiast ich wypierania i ignorowania. Proszę zauważyć, że emocje pojawiają się niezależnie od naszej woli.

Wierzę, że to, co w sobie nakarmimy, będzie w nas rosło. Uwielbiam metaforę fraktali: najpierw malutkich, a potem układających się w większe i piękniejsze wzory…

Do zbudowania dobrych relacji trzeba przecież prawdy, każda inna opcja to budowanie na „fałszywym ja”. Dotarcie do źródła, to znaczy do emocji pierwotnych może nam pomóc w uleczeniu własnych zranień. Uznanie i uprawomocnienie naszych uczuć może nam pomóc w przejściu od działania automatycznego do świadomego i satysfakcjonującego życia. Nakarmmy swoje „prawdziwe ja”, a będzie nam łatwiej znajdować fajnych partnerów. Przecież nie chcemy budować swoich relacji, bazując na „fałszywym ja”, bo chcemy związku dla siebie, a nie dla jakiejś sztucznie wykreowanej nierealnej istoty.

Jak zatem nie dokarmiać w sobie lęku, że kolejny związek znów okaże się pomyłką?

Zachęcam, by poznawać siebie i dbać o ustawianie własnych granic: co jest dla mnie ok, a co już nie. Najgorzej jeśli kobieta nie zna albo nie czuje swoich granic, bo ktoś je naruszał w dzieciństwie i w dorosłym życiu nie pracuje nad tym, by je odbudować. Taka kobieta działa na tzw. autopilocie. Pozwala na to, co ją rani, bo tak było zawsze, bo taka była cena przetrwania w rodzinie. Finalnie w jej dorosłym życiu przychodzi taki moment, gdy napięcie jest nie do zniesienia i ona czuje się tak dotknięta i tak cierpi, że nie potrafi już więcej znieść i równie szybko jak przyjmowała, teraz odrzuca partnera. Taka kobieta czuje się irracjonalnie zagrożona. Wtedy ucieka przed dalszym zaangażowaniem, jak wspomniana bohaterka filmu grana przez Julię Roberts. Przez krótki czas można zacisnąć zęby i wytrzymać unieważnianie siebie, ale czy można tak przez dłuższy czas? Wątpię. Dlatego warto odejść od oceniania własnych emocji i emocji partnera, a bardziej się im po prostu przyglądać, uznawać, słuchać, sprawdzać. Przecież w związkach nie chodzi o to, żeby zaciskać zęby.

Dlaczego tak dużo pani mówi o emocjach?

–Emocje są kluczem do budowania dobrych relacji, to one popychają nas do działania, albo przed działaniem nas blokują. Szkoda, że w dzieciństwie nie uczymy swoich dzieci ich rozpoznawać. W moim gabinecie dorośli ludzie często mówią, że znają tylko trzy: smutek, lęk i szczęście, co nie znaczy, że nie czują całej gamy i nie reagują zgodnie z nimi. Po prostu nie mają ich świadomości.

Często powtarzam, że warto na bieżąco dopuszczać do siebie pierwotne emocje i się z nimi komunikować, dać im prawo do bycia. Wszystkie pozostałe – a lista jest długa – są niejako nabyte w toku socjalizacji i wychowania. Jeśli pomijamy emocje pierwotne, to pozostaniemy pod wpływem złożonych.

Co to znaczy? Te drugie  zawierają już w sobie ocenę i trudniej rozłożyć je na czynniki pierwsze, by dotrzeć do prawdziwego źródła odczuć. Dam przykład: jeśli chłopak nas niesprawiedliwie ocenił, czujemy smutek i wściekłość. Ale jeśli wiele lat milczymy, zaniedbując wsłuchiwanie się w nasze potrzeby, może pojawić się wielkie rozżalenie do świata, rozczarowanie i pogarda wobec partnera. Z takim wachlarzem uczuć już trudno będzie tego mężczyznę na nowo przyjąć. A przecież na początku były tylko smutek i złość. Czasami wystarczy nazwać to, co się z nami dzieje i zmierzyć się z tym, że nasze wrażliwe wnętrze poczuło się dotknięte i próbuje się bronić osłoną zbudowaną ze złości i pogardy. Nazwanie wprost tego, co się zadziało pierwotnie, pozwoli uniknąć nadbudowy.

Dlaczego mamy w sobie tak wiele lęków, które ujawniają się dopiero w relacjach z partnerem?

– Proszę sobie wyobrazić dziewczynkę, której rodzice bez przerwy kłócili się w domu. To dziecko najprawdopodobniej czuło przerażenie, a nawet zagrożenie dla swojego istnienia. Z pewnością czuło się niezauważone, bo nikt nie liczył się z jego uczuciami, nikt nie otaczał go troską, nie dawał poczucia bezpieczeństwa, bo wszyscy w domu byli skupieni na wzajemnych pretensjach i przepychankach. Często potem taka dorosła kobieta w sytuacji kryzysowej z partnerem, czuje coś, czego nie potrafi zrozumieć. Umniejsza i unieważnia swoje odczucia, bo kiedyś musiała sobie samotnie poradzić z sytuacjami, które ją zwyczajnie przerażały i przerastały. Musiała się nauczyć uznawać je za coś normalnego, bo przecież jakoś musiała przetrwać, często po cichu i płacząc w poduszkę. Dlatego w dorosłym życiu w podobnych stanach emocjonalnych ona znowu się w sobie kurczy. A być może, gdyby dała sobie zgodę na odczuwanie, zrozumiałaby, że ten lęk przychodzi do niej z przeszłości. Kiedyś nie mogła uciec z miejsca, gdzie nie było fajnie i bezpiecznie, musiała tłumić, to czego doświadczała. Teraz, jako dorosła osoba, może to zrobić. Ale czasami robi to zbyt szybko, nie zdając sobie sprawy, że to, co czuje, nie pochodzi z aktualnej sytuacji. W dorosłym życiu często nieoczekiwanie do głosu wracają stare emocje, które nie zostały kiedyś zauważone i uznane przez naszych rodziców i przez nas samych. Mówi o tym bardzo dosadnie przykład chłopca, którego karano, nawet wtedy, gdy nie zrobił nic złego. Był karany, bo w ten sposób radził sobie z frustracją jego ojciec.

Dziecko nie rozumiało, co się dzieje, nie wiedziało, za co jest karane i jednocześnie nie zdawało sobie sprawy z tego, że to nie jest normalna sytuacja. Co więcej ojciec wymuszał na nim przepraszanie, chociaż syn nie rozumiał w ogóle, o co chodzi. Chłopiec doznawał strasznego upokorzenia i unieważnienia, tłumił złość, która w nim narastała.

Dlatego już jako dorosły mężczyzna, w sytuacji zmęczenia i przeciążenia obowiązkami w pracy, znów czuje przerażenie, bo wracają do niego „stare odczucia”, a wraz z nimi ogromne fale złości niezrozumiałej ani dla osoby jej doznającej, ani dla otoczenia. Wraz z tą falą odczuć mogą się pojawić dziecięce strategie radzenia sobie z emocjami i wtedy obserwatorzy z zewnątrz widzą reakcje nieadekwatne do danej sytuacji.

Dlaczego tak wiele związków i małżeństw rozpada się na bardzo wczesnym etapie?

Kiedy poznajemy się, jesteśmy sobą po prostu zachwyceni, hormony szaleją i marzymy o tym, by stworzyć „nasz mały dom”. Po pewnym czasie procesy neurochemiczne w mózgu stabilizują się i zaczynamy rozumieć, że nasz partner nie jest taki, jak nasze wyobrażenie o nim, że ma zupełnie inne wzorce wyniesione ze swojego domu – często przeciwne do naszych. Widząc te różnice, wpadamy w panikę. Myślimy sobie: „To chyba jednak nie jest ta osoba” i uciekamy ze związku, zamiast spokojnie poobserwować, co się właściwie dzieje, poustalać, obgadać różne sprawy, zadbać o wzajemne zrozumienie. Jeśli związek nie jest zgodny z naszym schematem, to nam się wydaje dziwny i zagrażający. Jeśli mamy jakieś potrzeby, których kiedyś rodzice nie zaspokoili, to często potem oczekujemy, że nasz partner nam to wynagrodzi. chciałam tez zwrócić uwagę, że wiele filmów, których tematem jest miłość, pokazuje, jak samo uczucie uzdrowiło wszystko. W ludziach następowała przemiana, wręcz rozpoczynali nowe życie. Tak też mówi się o małżeństwie, że to jest „nowa droga życia” i trochę jest w tym prawdy, bo w tę drogę możemy zabrać dokładnie to, co chcemy. Ważne jednak, żeby był to świadomy wybór.

Na etapie dorosłego życia powinniśmy koić się samodzielnie z dorosłych struktur naszej osobowości. Jeśli tego nie potrafimy, to będziemy np. mieć skłonność, by niejako „uwieszać się” na bliskich osobach, sklejać się z nimi, bądź przeciwnie będziemy poszukiwać przestrzeni tam, gdzie druga strona będzie chciała więcej nas i w efekcie będziemy oczekiwać od innych niemożliwego. Pamiętajmy, że zazwyczaj szczera rozmowa bardzo zbliża i buduje mosty zamiast murów. Każdą sytuację, która wydaje nam się dziwna warto zweryfikować i omówić z drugą stroną.

Wiele kobiet, które nie chcą już być zranione przez kolejnego mężczyznę, nie dba o siebie, tyją, albo ukrywają się pod aseksualnymi dresami, jakby chciały być dla nich niezauważalne.

To są typowe działania, które mają zagwarantować bycie niewidoczną i nieatrakcyjną, to działa niejako jak zasłona dymna. Bo przecież takie kobiety, choć na zewnątrz siebie budują pancerz, w głębi serca pragną miłości i tego, by ktoś przyjął je takimi, jakimi są. Często jednak same nie wierzą w to, że zasługują na miłość i robią wszystko, by nie zostać zauważonymi, bo bardzo boją się zranienia, wykorzystania i porzucenia. Często ich skorupy są tym grubsze, im mniejsza świadomość siebie i własnych potrzeb. W takim przypadku nie ma innej drogi jak przyjrzeć się sobie: albo samodzielnie, np. korzystając z dostępnej literatury, albo z terapeutą.

Co możemy powiedzieć samotnej dziewczynie, która zbudowała sobie pancerz i nie chce już zaryzykować, by kolejny raz zakochać się.

Niektóre kobiety budują pancerz, by nie zostać kolejny raz zranionymi. Czasem zdobywają się na odwagę, żeby na chwilę go uchylić i sprawdzić, jaki będzie efekt. Odkrywają więc kawałek skorupy i jednocześnie skanują rzeczywistość pod kątem potencjalnej możliwości bycia zranioną, przy najdrobniejszym zagrożeniu pojawia się ogromny strach i mówią sobie: „Nie dam rady. To nie dla mnie. Świat jest zagrażający!” Zamykają się, a ich skorupa staje się jeszcze bardziej twarda i jeszcze grubsza. Wtedy trzeba sprawdzić, czy ona rzeczywiście nas chroni, spróbować ją rozbroić, ale nie po to, by przyjmować od świata wszystko, co nam podsuwa i chłonąć pomysły innych na nas niczym gąbka. Absolutnie nie! Warto zauważyć, że ta „skorupa strachu” nie jest granicą psychologiczną, o której wcześniej opowiadałam. To jest po prostu coś, co chroni przed zranieniem. Zadziwiające, że wiele młodych dziewczyn mówi w gabinecie: „Myślałam, że jak powiem otwarcie, o co mi chodzi, to facet natychmiast odejdzie”. A nagle się okazuje, że on zaczyna szanować jej granice i bardziej doceniać. Jeśli kobieta podaje siebie niejako na tacy i zgadza się na wszystko, czego chce druga strona, bo wydaje jej się, że właśnie spotkała tego jedynego, który uleczy  jej od lat dźwigane problemy i w ten sposób chce mu pokazać, jak bardzo jej zależy, to de facto może zagłaskać kotka na śmierć i zniechęcić do siebie.

Ona uczy mężczyznę, że zrobi dla niego wszystko. Jednak to działa do czasu, bo przecież w ten sposób unieważnia samą siebie. Taki facet szybko się nią znudzi, bo nie będzie musiał niczego odkrywać w tej kobiecie, a nawet nie będzie wiedział, z kim tak naprawdę ma do czynienia. Na dodatek skoro ona sama siebie nie szanuje, to dlaczego inni mieliby to robić? Taka dziewczyna nie wie, jakie są jej potrzeby, bo sama ich nie zna. Mężczyzna przez pewien czas będzie korzystał z tego, co ma podane na tacy, jednak czy taka sytuacja doprowadzi do zbudowania prawdziwego, satysfakcjonującego dla obu stron związku. Obie strony są przecież oszukiwane i nie mają szansy na odkrycie siebie naprawdę.

Mężczyźni też uciekają od miłości?

Tak, bardzo często, bo przecież mechanizmy, o których rozmawiamy, dotyczą obu płci. Nasze potrzeby nie są znacząco różne. Można by rzec, że są uniwersalne. Zadbanie o nie to klucz do tego, by być szczęśliwym i spełnionym człowiekiem.

Mężczyźni uciekają od miłości, bo np. mogą czuć się osaczeni, zagłaskiwani na śmierć, a przez to pozbawiani możliwości działania.

Jeśli kobieta nie zna własnych granic i chce dać facetowi wszystko, czego on według niej chce, może spowodować pojawienie się poważnych wątpliwości przynajmniej dwojakiego rodzaju. Mężczyzna może myśleć wtedy: „O rany, a jeśli ona czegoś takiego będzie też oczekiwać też ode mnie? A jeśli ona już zawsze będzie się tak zachowywać?”, albo „Kim ona właściwie jest? O co jej właściwie chodzi?”

Co by pani powiedziała kobiecie, która w tym opisie zobaczyła siebie?

Jest taka bardzo znamienna metafora „biegania z siatką na motyle w poszukiwaniu miłości”.

Tak jak trudną sztuką jest schwytanie motyla w siatkę, podobnie trudno złapać miłość. Czasem jednak wystarczy usiąść na łące i po chwili motyl sam siada na naszym ramieniu. Jednak on potrzebował do tego naszego spokoju i wytchnienia, rezygnacji z miotania się i biegania za nim na oślep. Wszelka gwałtowność może odstraszać.

Tak samo jest z szukaniem partnera. Może nie trzeba go szukać daleko? Może warto zastanowić się, czego naprawdę chcemy i ta świadomość stanie się pierwszym krokiem do tego, żeby znaleźć miłość? Kobiety nie powinny myśleć kategoriami: „Jak znaleźć męża”. Lepiej skoncentrować się na tym, w jaki sposób zorganizować swoje życie, żeby ono było warte przeżycia. Nic bardziej nie przyciąga niż człowiek spełniony i szczęśliwy. Taki człowiek jest jak magnes. Próba przerzucenia odpowiedzialności za własne życie na kogoś innego może się okazać nieudana, bo inni nie muszą mieć ochoty na dźwiganie kogoś innego na własnych plecach.

A co by pani powiedziała dziewczynie, która poszła na randkę i zauważyła, że facet wypił dużo alkoholu i opowiadał głupoty i ona teraz się waha, czy warto się z nim spotykać.

Kiedy wchodzimy w związek i coś nas niepokoi, kobiety mówią: „Ja nie powinnam się tak czuć.” Nie ma czegoś takiego: „Ja nie powinnam”. W takiej sytuacji warto poszukiwać odpowiedzi na pytanie, „dlaczego się tak czuję”. Każdy z nas ma w sobie jakby trzy umysły. Ten emocjonalny krzyczy w nas: „Ja chcę, chcę się z nim spotykać! Jest świetny, przystojny i przecież on na pewno bywa inny niż na tej randce.” Umysł racjonalny podpowiada: „Sporo zarabia, to spodoba się mojej mamie. Stać go, to szaleje”.

Natomiast trzeci głos, nazwijmy go intuicją, szepce: „Boję się jego agresji, wyraźnie pije za dużo i to nie jest dobry znak, nawet jeśli bywa szarmancki i hojny, co bardzo lubię. Czy to jest dobre dla mnie? Czy chcę się bać?”.

Warto wsłuchać się w ten cichutko szemrzący „strumyczek”, bo to jest właśnie nasza wewnętrzna mądrość, która na skutek różnych zawirowań z przeszłości, stała się dziś cicha i przytłumiona. Tu przecież chodzi o nasze życie i o to jak je przeżyjemy! Nie warto zadowalać się czymkolwiek, ważne jest to, czy kontakt z drugim człowiekiem nam naprawdę odpowiada, czy takiej relacji chcemy od życia i do czego tęsknimy.

Czy namówię panią na koniec na kilka słów do kobiet samotnych od wielu lat?

Wszyscy czasami boimy się zaangażować. Kto z nas nie ma za sobą trudnych doświadczeń? Osobiście nie znam takiej osoby, bo przecież każda relacja wymaga odkrycia siebie na różnych poziomach. Jednak warto pamiętać o tym, że odwaga nie polega na tym, że się nie boimy, tylko na tym, że działamy pomimo lęku. Chodzi o to, by nie dać się obawom zdominować, żeby słuchać, co mówi do nas lęk, czego naprawdę się boimy. To, co słyszymy trzeba jednak weryfikować i uwzględniać w podejmowanych zachowaniach. Nasz układ nerwowy reaguje bardzo podobnie w przypadku lęku i ekscytacji. Dlatego jeśli czujemy obawę przed wejściem w nowy związek, to zrozumiałe, bo często to skok w nieznane i wyjście poza strefę własnego komfortu.

Wtedy zadajmy sobie pytanie: „Czy obawa przed fantastyczną podróżą, w którą wyruszamy, sprawia, że z niej rezygnujemy?” Raczej staramy się do niej odpowiednio przygotować.

Wszystkie kobiety zachęcam do podróży, ale przede wszystkim tej w głąb siebie.


Barbara Pastuszek-Lipińska jest psychologiem klinicznym, psychoterapeutą i muzykiem. Ukończyła studia psychologiczne na SWPS Uniwersytecie Humanistycznym w Warszawie. Jest doktorem nauk humanistycznych. Odbyła szkolenia terapeutyczne m. in. z zakresu analizy transakcyjnej, psychoterapii psychodynamicznej, Gestalt oraz terapii poznawczo-behawioralnej. Zajmuje się psychoterapią młodzieży i dorosłych. Prowadzi warsztaty zarządzania zmianą, kreatywności i efektywności osobistej.