Go to content

Koszty leczenia ogromne. Szanse na wsparcie ze strony państwa? Zerowe. Masz dziecko potrzebujące pomocy? Radź se sam!

anoreksja
fot. KatarzynaBialasiewicz/iStock

Anoreksja dotykał nastolatki i młode kobiety – myślisz. – I generalnie jest już nieaktualna, bo dzisiejsze ikony mody mają pełne kształty, zupełnie dalekie od dziewczyn z lat dziewięćdziesiątych przypominających wieszaki na ubrania – kończysz krótkie rozmyślania, bo przecież, mimo że masz córkę, to ten problem Cię nie dotyczy.

Dorota też tym tematem nie zaprzątała sobie głowy. Nie było potrzeby. Były inne problemy. Jaki będzie plan w szkole, czy zapisać córkę jeszcze na haft, czy wziąć w pracy ten awans, jaki jej szef proponuje czy zostać ze swoim zespołem i pracować spokojnie dalej bez podwyżki. Dużo było niewiadomych. Tyle na raz się działo.

Dorota musiała w pracy podjąć decyzję co do swojej kariery, Amelka poszła do czwartej klasy i musiała się wdrożyć w nowy rytm, a pandemia przecież dała dziewczynom popalić. Trudno było pogodzić obowiązki służbowe z nauką dziecka, gdy na dodatek mąż w rozjazdach i na kwarantannach. Teraz, gdy obostrzenia poluzowano dziewczyny odetchnęły. Życie wracało do starej normy. Szkoła,  praca, zajęcia dodatkowe, zakupy, w weekend spotkania ze znajomymi, kino, knajpa czy wypad za miasto. Nauka Amelce szła tak samo dobrze jak w młodszych klasach. Znów była w czołówce. Dorota w pracy domykała ważny projekt. Szef był zadowolony. Szanse na spory awans realne. Mąż bywał częściej w domu.

Dorota nie pamięta, w jakim dokładnie momencie Amelia zaczęła być apatyczna i taka mizerna. Wiadomo, czwarta klasa to nie przelewki. Nowi nauczyciele, testy, kartkówki i prace domowe. Po pandemii nie było łatwo wejść się w szkolny rytm. Po lekcjach angielski, akrobatyka, basen. Dziewczynka mogła być zmęczona, ale przecież warto się rozwijać i korzystać z możliwości, jakie teraz miała. Dorocie nie było to dane. Niektóre dzieciaki chodziły na angielski, ktoś może na lekcję muzyki czy taniec towarzyski. Na tym oferta zajęć w latach dziewięćdziesiątych się kończyła. A teraz było przecież tyle różnych atrakcji. Dorota sama zapisała się na szwedzki i taniec brzucha. Jej mąż chodził na tenisa, basen i krav magę. W końcu mogli próbować nowych rzeczy, o których za dzieciaka nawet im się nie śniło.

Pierwszy mail od wychowawczyni Amelki Dorotę nie tyle zaniepokoił, co wręcz zirytował. Jakim prawem obca baba wtrąca się w ich życie i sygnalizuje niby zauważalne zmiany w zachowaniu dziewczynki? Przecież ich dziecku niczego nie brakuje. Może niech nie zadają tyle to uczniowie będą mogli korzystać z zajęć dodatkowych?!

Dorota nadal wkurzona, ale już też niespokojna zaczęła jednak obserwować córkę i faktycznie zauważyła, że Amelia jest jakaś cichsza i drobniejsza. W weekend więc zabrała ją do galerii, na zakupy, do kina i restauracji. Amelka śmiała się jak dawniej. Wciągnęła całą pizzę, a
potem zażądała lodów. Czujność Doroty została uśpiona. W pędzie życia nie zwróciła uwagi na to, że Amelka często mówi, że jadła już w szkole. Że nie ma jej przy córce, gdy ta je śniadania. Że dziewczynka ciągle nosi długie bluzy i mało się uśmiecha.

Kolejny mail od wychowawczyni i prośba o spotkanie tym razem poważnie zaniepokoiły Dorotę. Okazało się, że Amelia w szkole nie chodzi na obiady, choć ma je wykupione. Gdy wychowawczyni to wychwytuje i zaprowadza dziewczynkę na stołówkę, ta jada niewiele, twierdząc, że jej nie smakuje. Przygotowane śniadanie rozdaje koleżankom lub wyrzuca, co zauważyła pani woźna. Amelia jednak wciąż używa tego samego argumentu – nie jest głodna.

Problem polega ma tym, że to dzieje się bardzo często i podobne zachowania w klasie przejawia kilka dziewczynek. Zupełnie jakby się zmówiły. To dobre uczennice, bystre, wiecznie jedzące lizaki dla niepoznaki. Wychowawczyni już przeprowadziła kilka pogadanek na godzinie wychowawczej i o dziwo Amelia i jej koleżanki w teorii są świetne – wiedzą co to zdrowe odżywianie, ile kalorii potrzebują, co jest potrzebne w okresie rozwoju. Szkolna psycholog także angażuje się w życie klasy. Prowadzi warsztaty na temat radzenia sobie ze stresem i odnośnie samoakceptacji. Jednak same działania w szkole nie wystarczają. Potrzebne jest wsparcie rodziców. Przede wszystkim ich świadomość, że z córkami coś zaczyna się dziać, że to coś ma swoją nazwę i szalenie trudno z tego wyjść.

Dorota w domu na spokojnie rozmawia z Amelią. Przechodzi na częściowy home office, by pilnować ją z jedzeniem. Dziewczynka posłusznie wszystko zjada, w szkole chodzi na obiady, ale mimo to wcale nie wygląda lepiej. Gdy na wuefie mdleje, Dorota idzie z nią do pediatry. Ma  pakiet medyczny wykupiony dla całej rodziny. Chce przebadać Amelię dokumentnie. Pediatra reaguje szybko. Określa bardzo niską masę ciała, silną anemię i ogólne osłabienie organizmu. Zaleca konsultację z psychiatrą dziecięcym. Ten bez wahania diagnozuje anoreksję u dziewczynki.

Tłumaczy Dorocie mechanizm zachowania córki: jadła lizaki, bo była głodna, a chciała stwarzać pozory, że je słodycze jak inne dzieci. Śniadania wyrzucała do śmietnika poza domem lub spuszczała w ubikacji. Jeśli w domu coś jadła, w momencie nieuwagi matki chowała jedzenie w kieszeniach, w serwetce, trzymała w buzi, by to potem wypluć lub zmuszona do konsumpcji prowokowała wymioty. Anorektyczki i bulimiczki szybko uczą się, jak to robić szybko i cicho. W Internecie znajduje się mnóstwo porad jak oszukać głód, gdzie schować jedzenie, jak zamalować sińce pod oczami i ukryć chudość.

Dorota zdała sobie sprawę, że jej Amelka tak właśnie robiła. Zawsze po posiłku szła do toalety po czym szorowała zęby twierdząc,  że w szkole mówili, że to zdrowe. Nosiła długie bluzy i szerokie spodnie, by nikt nie zorientował się, że znów schudła. Poza tym było jej po prostu zimno, potrzebowała ubrań, by nie marznąć. Gdy Dorota z mężem przejrzała telefon córki, odnalazła tam strony dla fanek any (tak dziewczyny nazywają anoreksję, która rządzi ich życiem i stanowi jego sens). Gdy zaczęli szukać pomocy okazało się, że są zdani na siebie. W państwowych szpitalach psychiatrycznych nie ma miejsc, a póki ktoś nie targnie się na swoje życie, nie ma obowiązku by przyjąć go ma oddział. Nieważne, że anoreksja to powolne umieranie, to głodzenie siebie i karanie za jakąkolwiek słabość do jedzenia. Bo jedzenie to wróg, który zniewala, szpeci. Anoreksja to dla dziewczyn wyższy stopień wtajemniczenia, to silna wola, samokontrola, świadomość ciała. Dlatego nikt ich nie rozumie. Chore wypierają fakt, że fundują sobie powolną śmierć, że katują same siebie, że anoreksja to silne uzależnienie, które trzeba leczyć.

Dorota, szukając profesjonalnej pomocy, szybko orientuje się, że państwo nie wspiera chorych zgodnie z zapotrzebowaniem. Brakuje psychologów, pedagogów, psychiatrów, lekarzy, a przede wszystkim miejsc do hospitalizacji chorych. Anorektyczki upycha się na endokrynologii, gastroenterologii lub przy odrobinie szczęścia na oddziale w szpitalu psychiatrycznym. Regularnych oddziałów brak. Pozostają prywatne ośrodki, które opłacić trzeba samemu. Koszt ich zaczyna się od kilku tysięcy, a państwo w żaden sposób nie refunduje w nich pobytu ani nie wspiera choćby częściowo.

Takich miejsc w  Polsce jest kilka i zapewne wciąż za mało. Są takie, które przyjmują tylko osoby pełnoletnie. Inne znów wyznaczają trzynasty rok życia jako dolną granicę. Takich, które leczą młodsze dzieci  jest naprawdę niewiele. I dla rodziców takich jak Dorota jest to prawdziwym problemem, bo tu nie chodzi o to, by Amelkę jakoś przetrzymać i położyć ją w ośrodku za dwa lata. Jej pomóc trzeba już, natychmiast.

Na szczęście matce udaje się znaleźć taką placówkę, która podejmie się leczenia Amelii. Miejsca, których oferty Dorota przegląda, szukając ratunku dla córki, są naprawdę wyspecjalizowane. To nie przechowalnie, gdzie jedynym celem jest przybranie ma wadze. To ośrodki zajmujące się pacjentką i jej rodzicami/opiekunami w bardzo szerokim zakresie. Bo terapia dotyczy nie tylko chorej, lecz również najbliższych. Ma to na celu poznanie genezy choroby,  przepracowanie problemów, które mogły mieć wpływ na pojawienie się zaburzeń odżywiania oraz wskazanie drogi, jak nie dopuścić do tego w przyszłości. Dziecko można umieścić na turnusie trwającym od jednego tygodnia do nawet pięciu.

Decyzję o podjęciu leczenia podejmują rodzice/opiekunowie i sama pacjentka (najczęściej na anoreksję chorują dziewczynki) w konsultacji z lekarzem ośrodka. Często pierwszy tydzień jest okresem diagnostyczno-zapoznawczym i dopiero po jego upływie zarówno rodzice jak i
lekarz prowadzący wiedzą czy dziecko może pozostać w ośrodku – chodzi tutaj o stan fizyczny i psychiczny chorej. Czasem jest on tak poważny, że wymaga hospitalizacji (np. podawania pokarmu przez sondę).

W ośrodku pacjentki najczęściej przebywają kilka tygodni. Są pod całodobową opieką wykwalifikowanej kadry, uczestniczą w przygotowaniu posiłków, uczą się jak je komponować, mają serie terapii m.in. z samoakceptacji i zdrowego odżywiania. Są konsultowane przez specjalistów, mają indywidualnie dostosowane programy leczenia, wyżywienie dopasowane do potrzeb i zaleceń lekarza. W placówce dziewczynki przebywają bez rodziców, mają możliwość kontaktu telefonicznego z najbliższymi oraz prawo do odwiedzin z reguły raz w tygodniu. Nie mogą korzystać z urządzeń multimedialnych i Internetu, gdyż to on jest często źródłem „wiedzy” jak nie jeść, oszukiwać, tracić i tak już bardzo zaniżoną wagę.

Jeśli pacjentki przebywają tam w trakcie roku szkolnego dostają zwolnienie z zajęć lekcyjnych. Zdarzają się sytuacje, że wypuszczane są na przepustki, by poprawić oceny (to są jednak ustalenia indywidualne skonsultowane z lekarzem i rodzicami).

Taki właśnie ośrodek znajduje Dorota – ze stałym pobytem, kilkutygodniowym turnusem, wyżywieniem dostosowanym indywidualnie do potrzeb Amelki, seriami terapii. Koszt za miesiąc bagatela, to kilkanaście tysięcy złotych. I nikt nie pyta czy ją na to stać. Lekarze rozkładają ręce. Trzeba płacić. Szanse na jakiekolwiek wsparcie ze strony rządu, publicznych instytucji zerowe. Masz dziecko potrzebujące pomocy? Radź se sam!

Na szczęście Dorotę i jej męża stać, jednak takie rodziny to wyjątki. Są też tacy, co się zapożyczają, by ratować dziecko. Inni znów odbijają się od drzwi do drzwi państwowych instytucji. Jest źle i nieważne, że płaci się składki, że uczciwie pracuje. Aparat państwowy w tym zakresie nie działa zupełnie.

Nie wszystkie koleżanki Amelki dostaną takie wsparcie jak ona. Dziewczynka przy podjęciu współpracy ma szanse wyjść na prostą, a dzięki terapii po pobycie w ośrodku będzie umiała poradzić sobie z nową rzeczywistością. Niektóre chore będą aktywnie chorować przez całe życie. Nie założą rodzin,  nie urodzą dzieci, nie spełnią swoich marzeń, nie zdobędą wymarzonej pracy. Ana będzie im towarzyszyć, wyznaczać im rytm. One zaś niczym niewolnice w kajdanach niejedzenia będą coraz słabsze. Któraś zagłodzi się na śmierć, inne wpadną w bulimię i będą żyć niczym w zaklętym kole nadwaga-niedowaga-nadwaga-niedowaga. Niektóre dziewczyny natomiast będą wegetować na granicy, z wagą, która utrzymuje je przy życiu, ale nie pozwala się nim cieszyć. Będą tak tkwić w tym stanie do końca swoich dni tylko dlatego, że państwo nie było wydolne i nie udzieliło im pomocy. Żadnej.

Artykuł napisany w konsultacji z ośrodkiem Anamija – anamija.pl