Go to content

Od 25 lat nie traci nadziei na odnalezienie syna. Czy to koniec poszukiwań?

Fot. iStock

Największy koszmar życia. Stracić dziecko. Nie wiedzieć, co się z nim stało. Latami go szukać.  Miliony nocy, które wyglądają podobnie. Są bólem, czekaniem, nadzieją. O takich historiach czytamy tylko w gazetach. Albo oglądamy je w filmach. Ja jestem tak blisko niej. I jest szansa na szczęśliwy finał. Po 25 lat… Już wiem, że wszyscy możemy pomóc. Zawsze.

Kilka miesięcy temu zadzwoniłam do fundacji Itaka. Pisałam tekst o matkach, którym zaginęło dziecko. Po jakimś czasie dostałam odpowiedź. Na rozmowę zgodziła się Jola. Może nawet czułam się trochę rozczarowana, Tomek, syn Joli zaginął 25 lat temu. „Nie wiem czy są szanse na szczęśliwy finał”, powiedziała przyjaciółka, dziennikarka. Powołała się na badania Itaki: im dłużej od zaginięcia, tym szanse na odnalezienie mniejsze. A przecież ja, jak każda dziennikarka, chciałam mieć misję. A czy może być misja większa, niż pomoc w odnalezieniu dziecka?

Jola na samym początku wyznała: „Przypadek? Wróżka mi kiedyś powiedziała, że mój syn odnajdzie się po 25 latach” Mówiła: „Przez te wszystkie lata czuję, że on żyje. I wiem, że znajdzie się przez przypadek, że to będzie wielkim cudem i czymś nieprawdopodobnym”.

Gdy pięciolatek nie wraca do domu

Pisząc o Joli i Tomku kilka miesięcy temu nie wiedziałam, czy w ogóle będzie finał tej sprawy. Pisałam przecież o matce, której życie wypełnione jest tęsknotą i nadzieją. Nie było tu happy end’u. Czułam jednak, że ta historia we mnie wrosła, że zostanie ze mną już zawsze. Kilka godzin rozmowy z matką, która straciła swoje dziecko 25 lat temu i która minuta po minucie potrafiła odtworzyć dzień zaginięcia swojego syna sprawiły, że płakałam razem z nią i czułam jej emocje na własnej skórze.

Tomek zaginął w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. Był marzec, 1990 rok, sobota. Jola poszła do pracy. „Nie wychodź mamo, proszę” pięcioletni Tomek zatrzymywał mamę przed wyjściem. Nie robił tego nigdy wcześniej. Jola do dziś mówi: „To był dziwny dzień”. W sklepie, w którym pracowała mało klientów. Czuła niepokój. „Krążyłam od drzwi do lady” – mówiła.  Po pracy szybko pobiegła do domu. „Gdzie jest Tomek?” spytała męża. „Jeszcze  chwilę temu gdzieś się tu kręcił”, odpowiedział. Ale na kolację Tomek nie dotarł. Nie dotarł nawet wtedy, gdy  zapaliła się latarnia uliczna –  ich  umówiony znak, że powinien wracać do domu.

Jola szukała syna całą noc. Miała nadzieję, że zasnął gdzieś zmęczony, może wpadł do jakieś dziury, nie miał już siły wołać o pomoc. Światła w domu paliły się do rana.  Jola chciała pokazać Tomkowi, że ktoś na niego czeka.  Sama siedziała przed domem całą noc, płakała. I myślała, że pęknie jej serce. Tak po prostu.

Arch. prywatne

Arch. prywatne

SEN: Mamo, przecież ja żyję

Tomka szukali niemal wszyscy mieszkańcy Dobrego Miasta, miasteczka położonego na Warmii.  Płetwonurkowie przeszukali rzekę w pobliżu domu. Ale Tomka nie znaleziono. Przyśnił się jednak Joli, nagi, niesiony na drzwiach domu przez płetwonurków. Kiedy w tym śnie wzięła go na ręce i przytuliła, spytał, dlaczego szuka go w rzece, przecież on żyje.

Poszukiwania trwały. Ale Tomka nigdzie nie było. Jakby zapadł się pod ziemię. Jedynym świadkiem w tej sprawie mógł być mały chłopiec, sąsiad, który tego dnia bawił się z Tomkiem. Jola rozmawiała z nim tylko raz. Usłyszała: „Tak, Tomek był u niego na podwórku, ale później odszedł z Panem z dużym wąsem w brązowo-burym płaszczu”. Nie, syn sąsiadów nie widział go nigdy wcześniej. Niestety  rodzice chłopca nigdy później nie pozwolili  go przesłuchać.

To właśnie kilka tygodni po zaginięciu Tomka Jola odwiedziła wróżkę, starą Cygankę. „Tomek nie zginął, odnajdzie się” powiedziała Cyganka. Gdy Jola spytała kiedy, usłyszała, że może to być nawet po 25-ciu latach.

Czy to, co mówiła wróżka, może się sprawdzić?

Właśnie mija ćwierć wieku, wiele lat tęsknoty, smutku, czasu, kiedy Jola myślała, że nie uniesie ciężaru straty syna i czekania, które zdawało się nie mieć końca. Dwukrotnie chciała popełnić samobójstwo. Dziś mówi, że przed śmiercią chronił ją Tomek i myśl, że nie może jej zabraknąć, gdy on wróci. Jego ojciec już dawno na niego nie czekał. Pogrzebał syna w swoich myślach. Jola została sama ze swoją nadzieją i wiarą.

Odeszła od męża cztery lata temu, opuściła dom, w którym tak długo czekała na powrót swojego dziecka. Wtedy, w maju mówiła mi, że najtrudniejsza jest dla niej samotność i że nie spocznie, dopóki nie odszuka Tomka.

Tomasz Cichowicz w dniu zaginięcia

Tomasz Cichowicz w dniu zaginięcia

Ciąg dalszy historii, która mogłaby nie nastąpić, ale następuje…

Opisywałam historię Joli myśląc o tym, jak niewyobrażalna siła potrafi tkwić w matce, jaką odwagę i nadzieję może nieść miłość do dziecka pomimo ogromu przeżytego cierpienia. Rozmowę z Jolą skończyłam słowami: „Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się usłyszymy, może w zupełnie innych okolicznościach”.

Wiedziałam, że Jola i Tomek na długo we mnie zostaną. Ale nie wiedziałam, że będzie ciąg dalszy ich wspólnych losów.

Tylko jak tu mieć nadzieję, że dziecko, które zaginęło w wieku pięciu lat nadal żyje? Że zostało uprowadzone, choć nigdy nikt nie trafił na trop porywaczy? Przyjaciółka: „Ewa, to niemożliwe, żeby on przeżył”, mąż: „A gdyby nawet przeżył, przecież może nie mówić po polsku, może został wywieziony za granicę”. Tak, to głos rozsądku. Ale jest jeszcze jeden głos, ten w środku, który mi też mówił – a może jednak, a może się uda, może trzeba mieć nadzieję. Zwłaszcza, że zasięg reportażu przerósł moje oczekiwania. Tekst się niósł, ludzie dopytywali o dalsze losy Joli i Tomka. Tylko, że wtedy dalszych losów nie było. Oprócz kilku maili ze zdjęciami mężczyzn podobnych do syna Joli, które sprawdzałam z drżącym sercem i emocjami, które nie pozwalały mi spać… Za każdym razem okazywało się, że to nie on.

A później wszystko ucichło… Na chwilę, na kilka miesięcy.

I wtedy dostałam na Facebooku wiadomość z profilu nazwanego „Zaginiony Tomasz Cichowicz”. Zamarłam. Tak poznałam Iwonę. Kobietę, która bez reszty zaangażowała się w poszukiwania Tomka. Kiedy dziś ją pytam, dlaczego postanowiła pomóc obcej kobiecie, przecież nie znała ani Joli, ani Tomka, przeczytała jedynie artykuł. – To było tak napisane, że kiedy skończyłam, poczułam, że on żyje… Miałam w sobie przekonanie, że uda się go odnaleźć. Nie dawało mi to spokoju – mówi Iwona mieszkająca na stałe w Wielkiej Brytanii.

To ona stworzyła profil na społecznościowym portalu, znalazła kontakt do mamy Tomka, zgromadziła wokół siebie setki osób gotowych pomóc w odnalezieniu chłopca, który zaginął 25 lat temu. – To oni tłumaczyli artykuł i informacje o Tomku na wiele języków. Udostępniali to na stronach, o których istnieniu nawet ja wtedy nie wiedziałam – wspomina Iwona.  Były momenty, kiedy myślała, że się udało. Wciąż przychodziły zdjęcia mężczyzn, na podstawie których można by sądzić, że to Tomek. Podobieństwo bywało uderzające. Jednak za każdym trop okazywał się nietrafiony. Jola patrzyła na zdjęcie i mówiła: „To nie on”. – Czułam to – tłumaczy dzisiaj.

Towarzyszyłam Iwonie w poszukiwaniach. I myślałam o tym, jak wielkie serce trzeba mieć, by bezinteresownie poświęcać swój czas na poszukiwanie syna nieznanej kobiety. Jola z Iwoną zaprzyjaźniły się i dzisiaj myślę, że wsparcie, które Jola otrzymała od obcej przecież osoby, z którą nigdy nie spotkała się twarzą w twarz, to wartość nieprzeceniona całego zamieszania, które po publikacji reportażu powstało.

Ktoś teraz pomyśli: „I co, finałem historii zaginionego syna jest przyjaźń dwóch kobiet?”. Nie! Być może jesteśmy blisko finału. Znaleziono mężczyznę. Jola myśli, że to mógłby być jej syn. Pierwszy raz tak poczuła: – Pamiętam ten moment, kiedy Iwona przysłała mi sms-a. Napisała: „Spójrz proszę na te zdjęcie i napisz mi, co czujesz, bo to bardzo ważne”. Spojrzałam w oczy tego chłopca. I pomyślałam: „To on”. Nie potrafię tego wytłumaczyć, widziałam masę zdjęć, wszędzie doszukiwałam się podobieństw. Ale ten jeden raz poczułam piorun przeszywający serce. Musiałam usiąść, to było coś potwornego. I słowa które  rozbrzmiewały mi w głowie: „Matko Boska, Tomek…”.  Nie patrzyłam na brodę, uszy, nos. Tylko w oczy. I nie potrafię wytłumaczyć emocji, które się we mnie pojawiły.

To zdjęcie ja też dostałam. Od Iwony, z informacją, że Jola pierwszy raz po 25. latach poczuła, że to może być jej syn.

Tak, Jola mówiła, że jej syn znajdzie się przez przypadek. Czy ktoś przypadkowo stworzył profil na Facebooku z fałszywym nazwiskiem mężczyzny tylko po to, by nam pokazać  jego zdjęcie. Link do tego fikcyjnego profilu otrzymała Iwona. Pięć zdjęć mężczyzny, bardzo podobnego do Tomka. Amerykanina, obok którego na zdjęciu stoi prezydent Stanów Zjednoczonych. I nic więcej. Żaden podany w profilu Warner Douglas nie pojawiał się obok prezydenta. Stał tam Ryan, którego prawdziwe imię i nazwisko w końcu ustaliłyśmy.

Te oczy, w które spojrzała Jola należą do bohatera narodowego USA. Mężczyzny, który w czasie wojny w Afganistanie wziął udział w bohaterskiej walce, w której odniósł wiele ran, w której zginęli jego koledzy. To mężczyzna, który odbierał odznakę od Baracka Obamy. Z którym przeprowadzano setki wywiadów i napisano wiele artykułów. Czy to ten cud i wyjątkowość sytuacji, o której mówiła Jola?

Z Iwoną spędziłam długie wieczory i noce przy szukaniu jakichkolwiek informacji o rodzinie i dzieciństwie Ryan’a. Znalazłyśmy wypowiedź jego babci o trudnym dzieciństwie chłopca. Kiedy okazało się, że Ryan ma przyrodniego brata, który jak on nie nosi tego samego nazwiska co rodzice, zaczęłyśmy zastanawiać się. czy Ryan nie został adoptowany. Porównywałyśmy zdjęcia jego rodziców z nim samym szukając podobieństw. Nie wiedziałyśmy, co robić. To trochę tak, jak zatrzymać się na 10 metrów przed metą, kiedy myślisz, czy  uniesiesz to, co jest za nią. Ustaliłyśmy miejsce jego pracy, wysłałyśmy maile i wiadomości na FB, nie mogąc znieść oczekiwania. I cisza. Tak bardzo się przedłużająca. Iwona próbie kontaktu z Ryan’em poświęciła niemal całą swoją energię. – Schudłam – śmieje się.

Interpol zgodził się zająć całą sprawą. Sprawdzić DNA rodziców zaginionego Tomka i porównać z DNA Ryan’a. I nagle on się odezwał pytając Iwonę: „Kim Wy jesteście”. Iwona opisała mu całą sytuację od początku mówiąc, że zależy jej na ustaleniu, czy to on nie został porwany 25 lat temu. Wystarczy, żeby powiedział, jaką ma grupę krwi i sprawdził, czy ma bliznę po wycięciu wyrostka robaczkowego, taką jaką miał Tomek. Iwona poprosiła jeszcze o przesłanie zdjęć z dzieciństwa. Ryan odpowiedział, że poszuka zdjęć i… wyłączył się. Minęły dwa tygodnie.

Jola nie sypia. – Czasami sobie myślę, że się pomyliłam, że może to złudzenie czasu. Powtarzam sobie, że to może nie być tak, jak sobie myślę… Ale skąd wzięło się to uczucie, kiedy spojrzałam w jego oczy? Martwi mnie, ciekawi, trochę intryguje, dlaczego on zapytany o grupę krwi i bliznę  nie dał jednoznacznej odpowiedzi.

Rozmawiając kilka dni temu z Jolą zdałam sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy. Dopiero teraz zrozumiałam, co znaczy, że ona nie zazna spokoju, dopóki go nie odnajdzie. Ona chce tylko wiedzieć, że jej syn żyje, że ma szczęśliwe życie i by on miał świadomość, że gdzieś jest kobieta, która kocha go całym sercem, która tęskni i która nigdy nie pogodziła się z jego zaginięciem, i nie zamierza poprzestać w poszukiwaniach. – Którejś nocy, kiedy nie mogłam spać, pomyślałam: „A co, jeśli te badania DNA się nie potwierdzą?”. Przecież tak naprawdę zaingerowałam w czyjeś życie,  nie mam prawa go nikomu niszczyć. I ta obawa, że to może nie być Tomek, we mnie jest i rozwala mnie od środka. I tak naprawdę, kiedy pomyślę, ile mogę skrzywdzić osób po drodze… – mówi Jola.

Nie mogę napisać, że to już szczęśliwy finał, choć bardzo bym chciała. Wiem, że sprawą interesuje się coraz więcej osób, także inni dziennikarze. Sprawa Joli i jej syna robi się coraz głośniejsza.

Zastanawiam się, co ja bym zrobiła na miejscu Ryan’a. Gdybym miała inną grupę krwi i brak blizny po wycięciu wyrostka, może napisałabym, że bardzo mi przykro i nie jestem osobą, której szukacie… A jeśli blizna i krew by się zgadzała – pewnie  potrzebowałabym czasu, by się z tą myślą i emocjami jej towarzyszącymi oswoić.

Wierzę, że zaraz się okaże, że Tomek się znalazł. Wierzę. Ja, jego mama, i Iwona, przypadkowa osoba, która tak pomogła.

Ale największa moc jest w czymś innym. To jak wiele setek tysięcy osób zidentyfikowało się z Jolą.  Matką poszukującą dziecka. Ilu ludzi udostępniło mój tekst, dopytywało, co może zrobić. Proszę jeszcze raz, jak kiedyś. Udostępniajcie. I historię Tomka, i  historię każdej cierpiącej matki. Czy to dziecka chorego czy zaginionego. To jest niewyobrażalne, jak wiele od nas zależy. Ja już to wiem. A wy?

Dziękuję!