Jeden uśmiech, wysłany w powietrzu całus sprawiają, że jest najszczęśliwsza na świecie. Maria bezkrytycznie kocha nastoletniego syna, nie dostrzega nawet, gdy ten ją okłamuje czy okrada. Nie pozwoli złego słowa powiedzieć na jego temat, od razu broni go jak lwica… Gdy odkrywa cyniczną prawdę, czuje się podwójnie oszukana, jako człowiek i jako matka…
To była miłość od pierwszej myśli, gdy tylko dowiedziała się, że jest w ciąży. Tak bardzo pragnęła zostać Mamą, przytulić małe ciałko, karmić piersią. Ciąża dla Marii oznaczała rodzaj metafizycznej więzi, taki most budowany pomiędzy światem a budzącym się do życia nowym, dla niej najważniejszym od tej chwili, człowiekiem.
Dbała o siebie, wysypiała się, jadła same zdrowe produkty i witaminy. Starała się być w dobrym nastroju i myśleć pozytywnie. Wiedziała, że wszystko ma wpływ na ciążę, wtedy kształtują się przyszłe losy dziecka. Dużo czytała na ten temat, jak zwykle wchodziła w sytuację w 100% zaangażowaniu. Chciała być idealną matką od pierwszych dni, głaskała z miłością rosnący z tygodnia na tydzień brzuszek. Mówiła do niego czule, śpiewała… Była szczęśliwa.
Mąż Marii w pierwszej chwili nie podzielił jej entuzjazmu, co miała mu za złe przez długie lata. Był zaskoczony, używali środków antykoncepcyjnych, nie nastawiał się na ojcostwo. Zresztą nie był debiutantem, miał już nastoletnią córkę z pierwszego małżeństwa, choć relacji nie udało się mu podtrzymać niestety zbyt silnej. Córka była pod dużym wpływem byłej żony, która zrobiła wszystko, aby więź między ojcem a dzieckiem nie zakwitła i owoce tej sytuacji były raczej gorzkie.
Ucieszył się jednak na swój sposób, potrzebował na to trochę więcej czasu. To dobry człowiek, rodzinny, z potencjałem rodzicielstwa, był po prostu zaskoczony sytuacją. Ale poczuł się szczęśliwy, że rodzina się powiększy. Oczywiście założył, że to będzie syn! I musiał być koniecznie Rysiek, po dziadku, bo wszystkie Ryśki to fajne chłopaki. Tak, z takim argumentem trudno dyskutować. W skrytości serca Maria liczyła jednak na cud, wierzyła, że urodzi córkę (Matyldę). Za chwilę ganiła się
jednak za takie rozważania głupie. Nie ważne jakiej płci, byle zdrowe i w miarę szybko – myślała, bo historie koleżanek o długich, kilkudniowych porodach przyprawiały ją o ból głowy.
Miesiące ciąży to najpiękniejszy okres w ich życiu. Spędzali dużo czasu razem, Maria dostała zwolnienie lekarskie i zawiesiła na jakiś czas ambicje zawodowe. Mąż biegł do domu jak na skrzydłach, jedli wspólnie obiad, słuchali muzyki siedząc na balkonie wśród kwiatów lub oglądali filmy. W weekendy podróżowali po Słowacji, która okazała się dla nich rajem z dobrym jedzeniem i koncertami jazzowymi w małych miasteczkach. Byli radośni, zbliżeni do siebie, jak nigdy dotąd. Wspaniały czas…
Jesień przyniosła odliczanie do dnia porodu. Miał nastąpić w połowie września, a przeciągnął się do października. Zaplanowany rodzinny poród też jakby nie uznawał harmonogramu, po 11. godzinie bólów i skurczów, Maria wygoniła męża do domu, bo dosyć miała już udawania, że wszystko jest ok. Była zmęczona, rozdrażniona, obolała i skołowana. Cała metafizyka prysnęła jak bańka mydlana, zaczęła się walka z ciałem, które z niezrozumiałych przyczyn nie chciało współpracować. Akcja porodowa trwała, Mały bardzo chciał wyjść na świat, ale droga do celu nie była łatwa. Skurcze
nasilały się z godziny na godzinę, momentami Maria czuła, że traci przytomność z bólu, ale rozwarcie nie następowało.
Ocknęła się na sali operacyjnej, gdy szykowano ją do cesarskiego cięcia. Szybka akcja i po paru minutach usłyszała najpiękniejszy płacz, gdy położono jej na piersiach syna. Jesteś! – pomyślała. – Mój Synek. Jaki cudowny, pachnący!
Ten zachwyt nie minął Marii i trwał, pomimo nieprzespanych nocy, kolek, potem kłopotów z adaptacją syna w przedszkolu i bójek z kolegami, przez które była wciąż wzywana do szkoły. Uwielbiała syna ponad wszystko, zawsze potrafiła wytłumaczyć każde, nawet najgorsze jego zachowanie. Zgadywała pragnienia, zanim zdążył je wypowiedzieć. Zawsze rozpieszczająca, w
tajemnicy przed ojcem obdarowująca prezentami, kochająca i lojalna. Matka idealna?!
A jednak, gdy zaczęły ginąć pieniądze i różne przedmioty z domu, zaczęła się niepokoić. Takich dziwnych kolegów Rysiek zaprasza, pewnie któryś z nich ma kłopoty i w ten sposób próbuje sobie poradzić. Postanowiła nie martwić syna, przecież był przed maturą, nie mógł się denerwować. Ukryła sytuację przed mężem, tłumaczyła sobie, że to tylko pieniądze. Dobra atmosfera w domu i relacje są ważniejsze.
Kiedy zginęła jej stara biżuteria odziedziczona po matce, nie mogła dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Zapytała męża, czy coś wie na ten temat. Potem szukała jej przez wiele godzin w całym domy Pewnie sama gdzieś schowałam -myślała. – Znajdzie się! Ale pomimo zaklinania sytuacji biżuteria, pieniądze i wiele innych cennych drobiazgów, nigdy się nie odnalazło. Atmosfera robiła się coraz bardziej napięta, doszło nawet do awantury, gdy mąż chciał wspólnej rozmowy na ten temat z
synem. Zabroniła mu kategorycznie! Dziecko nie jest niczemu winne, nie może się denerwować w przededniu egzaminów. Mąż, przyparty do muru histerią Marii, odpuścił.
Pół roku później, wracając z pracy zobaczyła syna przed lombardem. Wychodził z kolegami roześmiany, głośno rozmawiali, nawet jej nie zauważył. Poszła za nimi, zachowując dyskretną odległość. Skręcili w stronę klubu na Mazowieckiej. Poszli się bawić. Nie mogła w to uwierzyć! Jej syn, najukochańsza osoba w życiu, jakby cząstka niej samej. A jak obcy okradał rodzinny dom, a ją pozbawił niestety złudzeń. Ale dlaczego, przecież niczego mu nie brakowało?! Mógł poprosić, dałabym mu każde pieniądze! – myślała w rozpaczy. Czuła się potwornie, jakby wyrwano jej serce z piersi. W głowie tętniło stado myśli, wszystkie czarne i lepkie od wstrętu, jaki czuła…. Do siebie!
Byłam taka naiwna, wręcz głupia! Mąż mi mówił, że jestem zaślepiona miłością do syna, ale myślałam, że jest po prostu zazdrosny. Próbował uratować resztkę mojej godności, widząc, że syn śmieje się z tej całej zakłamanej farsy, gdy udawałam, że nic się nie dzieje! A ja tak długo nie chciałam tego zobaczyć…