Go to content

„Człowiek myśli: miłość je wyleczy, naprawi. Ale miłość, jak się potem okazało, to nie wszystko”

fot. Priscilla du Preez/Unsplash

Anna i Krzysztof Wysoccy bardzo chcieli pokochać dziewczynki. Ale Asia i Basia trafiły z powrotem do domu dziecka. Po czterech latach spędzonych w rodzinie Wysockich. Na takie jak one mówi się „zwrotki” – napisała w swojej książce „Życie to za mało” Iza Michalkiewicz, ceniona reportażystka. Publikujemy jeden z jej reportaży o „nieudanych adopcjach”. Personalia bohaterów zostały zmienione.

Asia ma czternaście lat, ładne usta, niebieskie oczy. Bardzo lubi rysować. Ten rysunek zrobiła dla mamy. Nazywa ją Piękną
Królową. Narysowała dla niej kwiatki. Podpisała: „Od pojebanej, szmaciarskiej, podupconej, kur*owatej pizdy dla Pięknej Królowej. Asia”.

Lubi też pisać listy. Liścik pierwszy: „To moje wycie. Przez cały dzień biłyśmy się. Tata wychodził do pieca [kotłownia w piwnicy domu – red.], słyszał moje wściekłe wycie. Ludzie też słyszeli, jak wyje wyjec. Kiedy mama mówi, żebym się uspokoiła, to ja jak na złość: wyję wniebogłosy. Odzywam się do mamy chamsko. Podsumowanie: gdziekolwiek jestem, czy to w domu, w szkole, na ulicy, czy w kościele, otaczają mnie ludzie normalni, w miarę sprawiedliwi, a ja jestem nienormalna. Kurwa!”.

Kolej na młodszą o dwa lata Basię. Długie blond włosy, równie ładna jak siostra. Żywe srebro. Wie, że Asia pisze listy i też próbuje pisać. Stawia koślawe literki: „Ja chowam pod urzeczko majtki, skarpety, bluski, i spodnie. A wszafie mam normalny burdel. W naszym pokoju jest syf oraz śmierdzi sikami”. Potem następuje seria wyzwisk.

Małżeństwo Anna i Krzysztof Wysoccy spod Krakowa zaadoptowali dziewczynki w 2000 roku. Miały wówczas pięć i siedem lat. Anna to wysoka, szczupła, zadbana blondynka. Rocznik 1955, zawód nauczycielka. Sama była dzieckiem z bidula adoptowanym przed laty przez bezdzietne małżeństwo.

– Rodzice dali mi wspaniałe wychowanie i bardzo dużo miłości. Mamę, schorowaną na alzheimera, kilkanaście lat wkładałam do łóżka i wyjmowałam. Jak lalkę. Odeszłam z pracy. Nie miałam czasu urodzić własnego dziecka. Tyle zawdzięczałam rodzicom adopcyjnym, że postanowiłam spłacić swój dług – opowiada.

Krzysztof zaakceptował dług żony. Przystojny, o spokojnym usposobieniu, ma warsztat samochodowy i bardzo dobrze zarabia.
Zgłosili się do ośrodka adopcyjno-opiekuńczego w Krakowie, zostali uznani za idealnych rodziców.

– Wiedzieliśmy, że tam nie ma dzieci idealnych. Są tylko trudne. Ale właśnie takiemu dziecku chcieliśmy dać dom – mówią.
Myśleli o jednym dziecku, ale ośrodek przekonał ich do wzięcia sióstr. Najpierw na święta.

– Boże Narodzenie, rok 1999. Spać nam w nocy nie dały, szalały, skakały po łóżkach, goniły się. Myślałam: nie znają prawdziwego domu, nie umieją się zachować, nauczę je wszystkiego. To jest tak, że nawet jeśli widzi się, że dziecko jest nieznośne, to i tak chce się je pokochać. – Głos Anny staje się głuchy. – Człowiek myśli: miłość je wyleczy, naprawi. Ale miłość, jak się potem okazało, to nie wszystko.

Anna i Krzysztof bardzo chcieli pokochać dziewczynki. Ale Asia i Basia trafiły z powrotem do domu dziecka. Po czterech latach spędzonych w rodzinie Wysockich. Na takie jak one mówi się „zwrotki”.

Mamusiu, jesteś szmatą

Asi liścik drugi: „Dzisiejszy dzień był okropny. Najchętniej mamę czasem rozszarpałabym albo udusiła, a taty myślenie jest głupie i czasem palnęłabym go w łeb. Chcę mamę sprowokować do bicia. Do mamy zwracamy się: mam w dupie mamę. Odnosimy się przekleństwami. Moje zachowanie jest skandaliczne. Dla mnie świat jest pierdolony, a każdy przechodzień na ulicy jest głupi, debilny, brzydki, nienormalny, gruby, chudy, jakbym Baśkę zabiła własnymi rękoma, to by mi to przyniosło ulgę. Asia”.

Czy ktoś jest w stanie zrozumieć takie dziecko?

Dziewczynki zamieszkały na stałe w spokojnym domu Wysockich w kwietniu 2000 roku. Starsza nie wykazywała zainteresowania nauką, ale to przecież nie jest wada – uważała matka. Siadała więc, tłumaczyła, poświęcała dziewczynce czas. Basię posyłali na lekcje tańca i angielskiego, Asię uczyli rysunku. Starsza chodziła do szkoły, a młodsza do przedszkola.

– I ciągle były skargi. Bo obie kradły w szkole, przedszkolu, sklepie, w warsztacie męża. Tłumaczyłam: „Córeczki, macie w domu słodycze, dużo jedzenia, nie musicie kraść”. Poza tym brutalnie się biły. Do krwi. Asia potrafiła się samookaleczać, przychodziła, pokazywała mi rozdrapaną rękę i się śmiała.

Anna nie rozumiała, co się dzieje. Dzwoniła do ośrodka adopcyjnego: „Pomóżcie, jak z nimi postępować? – Krótko i za mordę – usłyszała radę. – Bierz pas, idź i przy całej klasie wlej Baśce, żeby ją zawstydzić”.

– I to był mój błąd. Poszłam do wychowawczyni, zapytałam, pozwoliła. Basia dostała dwa pasy, ale nic się nie zmieniło. Tylko ja czułam się podle.

Chodzili po psychologach, pedagogach. Ci rozkładali ręce. Rosły bezradność i gniew. Poczuli się oszukani przez ośrodek adopcyjny.

– Dopiero po pięciu latach dowiedzieliśmy się, że ich matka jest upośledzona umysłowo. Dziś myślę, że oni nie mogli sobie z dziewczynkami poradzić, więc zataili wiele informacji, żeby ich się pozbyć – mówi z goryczą Anna.

Ośrodek adopcyjny zaprzecza. Dyrektorka mówi, że Wysoccy znali przeszłość dzieci, mieli też możliwość spędzania z nimi czasu przed adopcją. Wiedzieli, z czym się będą musieli zmierzyć. Ale w pewien sposób ich rozumie. Anna czuła na sobie społeczną presję: chciała wypaść jak najlepiej, kładła duży nacisk na naukę dziewczynek. Ale jeśli dziecko spędza połowę dnia w szkole, a resztę na nauce, to jak mają się zawiązać więzi rodzinne? A dziewczynki robiły wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę.

W przerażenie wprawiły pracowników warsztatu Krzysztofa, którzy pewnego razu zauważyli wiszącego na klamce kota. Miał szyję owiniętą szalikiem. Odwiązali. Kot przeżył. Zaczepiały na ulicy przechodniów: „Mama nie daje nam jeść, pije i bije”. Zaczęły się telefony od „życzliwych”.

– Ludzie dzwonili, że znęcamy się nad dziećmi, że wzięłam je, bo chciałam zarobić – opowiada Anna. – Przecież adopcyjnym rodzicom państwo nie płaci! Nie pasowałam im do wizerunku matki. A przecież się starałam. Piekłam bułki do szkoły, a one nimi grały jak piłkami. Kopały. Wreszcie kompletnie się załamałam, bo raniły mnie bez końca. Musiałam pójść do psychiatry. Leczę się od trzech lat na nerwicę sytuacyjną. Długo w ogóle nie wychodziłam z domu. Bałam się, że ludzie mnie zagryzą, bo oddałam dzieci.

Rozwód z dzieckiem

Anna i Andrzej Wysoccy wnieśli o rozwiązanie adopcji, ale sąd nie wyraził zgody. Odebrał im jedynie prawa rodzicielskie, ale muszą na dziewczynki płacić alimenty. Mecenas Wysockich, Barbara Czubak, będzie chciała raz jeszcze wystąpić o rozwiązanie adopcji:

– Czy jest sens dalszego utrzymywania tej fikcji? Trauma rodziców jest tak wielka, że stosunki między nimi a dziećmi już się nie nawiążą.

Polskie prawo mówi, że aby rozwiązać adopcję, muszą być ku temu ważne powody. A to, jak są one ważne, ocenia sędzia prowadzący sprawę. Beata Zientek, sędzia wizytator do spraw nieletnich Sądu Okręgowego we Wrocławiu, która orzeka od wielu lat o rozwiązaniu adopcji, tłumaczy: – Najważniejszym powodem rozwiązania przysposobienia jest ustanie więzi pomiędzy rodzicami i dzieckiem. Analogicznie jak między dorosłymi ludźmi, kiedy ustają więzi emocjonalne i dochodzi do rozwodu. Sąd kieruje się zawsze dobrem dziecka.

Asia i Basia, gdy wróciły do domu dziecka, bezustannie się atakowały. Ordynarnie wyzywały i biły do krwi. Młodsza Basia
bierze leki psychotropowe. Asia przez pół roku nie chodziła do szkoły. „Spierdalaj” – mówiła do wychowawcy rano, kiedy ją budził na lekcje.
Pocięła sobie ręce. Teraz powoli się uspokaja. Unika kontaktu z siostrą. Pedagodzy podejrzewają, że dziewczynki obwiniają się nawzajem o to, że rodzice ich nie chcieli.

(skróty reportażu redakcja Ohme.pl)


Tekst Izy Michalkiewicz pochodzi z najnowszej książki „Życie to za mało. Reportaże o stracie i poszukiwaniu nadziei”, Znak. Pierwotnie ukazał się w Newsweek Polska, w 2007 roku.

Iza Michalkiewicz

– polska reporteka śledcza, wielokrotnie nagradzana i wyróżniana. Laureatka m.in. nagrody Grand Press 2011 za reportaż „Jolanta i ogień”, finalistka Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki. Absolwentka wrocławskiej polonistyki. Pisała dla „Dużego Formatu”, „Polityki” czy „Newsweeka”. Autorka bestsellerowych „Zbrodni prawie doskonałych”.