„Dziś tradycyjne wartości i konserwatyzm, sprowadzający kobietę do roli kuchty i sprzątaczki, paradoksalnie mają się świetnie. Od kobiet często wciąż oczekuje się, żeby wspaniale radziły sobie ze wszystkimi obowiązkami. Nie tylko w pracy, bo w domu przecież ciastem powinno pachnieć, a dywanikowi to trzeba frędzle grzebykiem wyczesać. Paranoja! Jeśli mogę o coś apelować, to powiem: Kobiety bądźcie obecne w życiu swoich dzieci, ale wrzućcie na luz. Dajcie sobie spokój z bzdurami”, mówi doktor psychologii Aleksandra Piotrowska.
Jak sobie poradzić z natłokiem obowiązków?
Zadziwiające, jak rozwój poglądów i postaw społecznych zatacza koło. W latach 80-90. wydawało się, że dosyć zgodnie zmierzamy w takim kierunku, który mówi kobietom „daj se luz”. Wtedy wydawało mi się, że w kolejnych latach będzie coraz lepiej. Nie sądziłam, że po 30 latach będziemy wracać do konserwatywnego punktu wyjścia. Ja nawet nie wiem, czy teraz jako psycholog nie powinnam odczuwać większego niż kiedyś niepokoju o zdrowie moich rodaczek.
Dziś tradycyjne wartości i konserwatyzm, sprowadzający kobietę do roli kuchty i sprzątaczki, mają się świetnie. Od kobiet oczekuje, żeby wspaniale radziły sobie ze wszystkimi obowiązkami. Nie tylko w pracy, bo w domu przecież ciastem powinno pachnieć, a dywanikowi to trzeba frędzle grzebykiem wyczesać. Paranoja! Jeśli mogę o coś apelować, to powiem: Kobiety bądźcie obecne w życiu swoich dzieci, ale wrzućcie na luz. Dajcie sobie spokój z bzdurami.
Niestety obraz, jaki pokazują media społecznościowe, „przesączony” poprzez wiele poprawiających filtrów, sprawia, że wydaje się nam, że inni ludzie żyją dostatnio, wesoło, bezproblemowo w każdej chwili. To wszystko to jest przecież łgarstwo, nieprawda! Jednak wiele kobiet nadal porównuje te piękne obrazki z własnym z życiem i wychodzi im na to, że są łajzami, które nie potrafią sobie radzić.
Jak nauczyć się odpuszczać?
Najpierw apel do kobiet: nie przekazujmy tego nieszczęścia dalej. Rzadko która kobieta postrzega swoje zadania wychowawcze m. in. jako przygotowanie syna do tego, żeby w przyszłości był partnerem dla kobiety. Żeby uważał za naturalne, że w rodzinie robimy wszystko wymiennie, wspólnie. Chyba że postanowimy inaczej. Naprawdę warto przekazać synowi informacje, że nie istnieje coś takiego jak podział na czynności kobiece i męskie. Może poza wniesieniem ciężkiej walizki, bo nie chcę też tu mówić, że nie ma żadnych różnic między płciami.
Oczywiście, że istnieją różnice biologiczne między płciami. Ale przecież kłamstwem byłoby stwierdzenie, że my kobiety mamy w naszym żeńskim genotypie zapisane umiejętności dotyczące zmieniania pieluchy dzieciakowi. My dokładnie tak samo, jak faceci, uczymy się tej czynności, gdy na świecie pojawia się nasze wspólne dziecko. Dlatego nie przekazujmy dalej swoim dzieciom wizji, że gotowanie, prasowanie, zmiana pieluch i karmienie dziecka są naturalnym obowiązkiem kobiety. Niestety moim zdaniem wiele młodych kobiet przekazuje ten koszmarny stereotyp kolejnym pokoleniom.
Znam domy, gdzie 9-letnie dziewczynka po powrocie ze szkoły musi odgrzać obiad 13- letniemu bratu i jeszcze podać go na stół. Pamiętajmy więc, że jako matki swoim zachowaniem możemy albo przyczyniać się do przekazywania tych bzdurnych obrazów „idealnej kobiety” dalej, albo możemy to przerwać.
W jaki sposób możemy to przerwać?
Rekomenduję, żeby spotkać się w kilka zaprzyjaźnionych życzliwych sobie osób. Wersja łatwiejsza to spotkanie samych kobiet, a troszkę trudniejsza to spotkanie kobiet wraz z partnerami. Warto wspólnie zastanowić się, jakie czynności domowe można skreślić. Nie trzeba na przykład robić pierożków ani kopytek, można je za parę złotych więcej kupić w garmażerce. Nie trzeba dzieci zapisywać na trzy zajęcia pozalekcyjne i potem wozić je po całym mieście. Może też nie trzeba wszystkiego prasować? A raz na jakiś czas pizza zamiast dwudaniowego obiadu naprawdę nie narazi zdrowia naszych dzieci. Zaś my zyskamy czas na wspólną zabawę czy wyprawę rowerową.
Oczywiście, że niemowlę potrzebuje naszej obecności i zasada jest taka, że im młodsze dziecko, tym więcej czasu powinniśmy mu poświęcać, wycofując swoje ego. Ale kiedy nasz maluch ma już kilka lat, warto wrzucić na luz i dać mu to, czego potrzebuje. Bo on potrzebuje czasu i obecności niezestresowanej matki. Matki, która nie jest cały czas śmiertelnie zmęczona, w strachu, czego jeszcze nie zrobiła, o czym zapomniała i co inni na to powiedzą. Niech ma to w nosie.
Czy my nie gloryfikujemy jakoś roli matki w życiu dzieci? Wydaje mi się, że nie dość, że zapominamy o roli ojca, to zapominamy jeszcze o tym, że do harmonijnego rozwoju dziecko potrzebuje też innych ludzi: dziadków, wujków, ciocie, znajomych, sąsiadów… Całej wioski.
W czasie pandemii zaczęto robić wiele badań — jakie skutki dla rozwoju dzieci miała edukacja zdalna i izolowanie ludzi od siebie. Okazało się, że skutki są makabryczne z każdego punktu widzenia. Gorsza kondycja fizyczna i psychiczna dzieci, gorsza koncentracja uwagi, tragedie w życiu emocjonalnym, społecznym, spadek umiejętności bycia z innymi… Bardzo ważnym czynnikiem modyfikującym te skutki były więzi społeczne rodziców dziecka. Pojawiają się pytania: czy przed pandemią rodzice wypracowali sobie relacje z innymi dorosłymi? Czy mają swoją dużą grupę wsparcia? I to wcale nie musi być teściowa czy szwagier.
Nie możemy się zamykać do kręgu najbliższej rodziny. A to jest niestety błąd, jaki często popełniają młode mamy. Przestają dbać o swoje życie towarzyskie, o kontakty z kumpelkami i kumplami, a z nich czerpać można garściami. Ludzie z tego samego pokolenia rozumieją się lepiej, mają podobne problemy, mogą wymieniać się cennymi informacjami, radami.
Pamiętajmy też, że jeśli chcemy stworzyć pozbawione napięć i stresów środowisko rozwoju własnym dzieciom, same musimy być w przyzwoitej kondycji. Aby mieć siłę dla nich, musimy zadbać o siebie. To prosta reguła podobna do tej, że jak w samolocie zaczyna się dziać coś złego, matka najpierw sobie ma założyć maseczkę, a potem zadbać o dzieci. To jest moim zdaniem sedno bycia wystarczająco dobrym rodzicem.
My matki nie dość, ze mamy wysokie wymagania wobec siebie samych, to często tę samą miarkę przykładamy do dzieci. Chcemy, by były idealne jak z Instagrama.
Warto intensywnie wybijać sobie z głowy pomysły, że moje dziecko ma być idealne. Dobrze rozwijające się dziecko nigdy nie jest potulne i zawsze grzeczne. Kiedy nasze dziecko zachowuje się w sposób naszym zdaniem niedopuszczalny, bo na przykład krzyczy w sklepie i myślimy sobie: „Matko, co ludzie powiedzą?”, to lepiej pomyśleć inaczej: „Jakie doświadczenie z tej sytuacji z mojego w niej zachowania wyniesie moje dziecko? Przecież to jest ważniejsze od tego, co jakaś przechodząca obok osoba sobie pomyśli i, czy ona pośle mi miażdżące spojrzenie, bo oceni mnie jako nieudolną matkę.
Warto nauczyć się skreślać czynności, których nie musimy wykonać i warto nauczyć się lekceważyć opinie wszystkich wokoło. Oczywiście, że mamy kilka osób, które są dla nas ważne, z nimi starajmy się dogadać i porozumieć. A nie z całym światem!
Wiele kobiet nadal wierzy, że mogą być wspaniałymi pracownikami, super matkami, gospodyniami, kochankami. Pracujemy na pełnej petardzie, nawet kiedy mamy bardzo małe dzieci. Nie potrafimy odpuścić. Chcemy szybko mieć wszystko.
A tak się nie da! Warto być pogodzonym z takim obrazem życia, który przebiega przez różne fazy. Kiedy zostajemy matkami, przychodzi w naszym życiu okres, kiedy praca zawodowa zdecydowanie powinna być w „tendencji spadkowej”. To przecież nie będzie trwało wiecznie. To tylko kilka lat w całym spektrum naszego życia, kiedy rola rodzicielska jest dla nas najważniejsza. Jeśli uznamy ten fakt za naturalny, nie będziemy się tak szarpać z życiem.
Kiedy nasza pociecha będzie miała 15-17 lat, nie będzie już marzyła, żeby z mamą i tatą pójść do kina. Ona będzie budowała własny świat z rówieśnikami. Natomiast kiedy dziecko jest małe, powinniśmy być w dużej mierze jednak do jego dyspozycji. Ale nie w 100%! Warto nawet wtedy wygospodarowywać mądrze wolny czas tylko dla siebie. Naprawdę szczęście naszego dziecka nie legnie w gruzach, jak je zostawimy z ojcem czy u zaprzyjaźnionych sąsiadów, żeby pójść na kawę z przyjaciółką czy do siłowni.
Jednak maluch powinien doświadczać z naszej strony przewidywalności i stabilności warunków, w których wzrasta. Nawet jak mu czytamy (po raz 160-ty) pasjonującą go książeczkę, to dźwięk przychodzącego SMS-a nie ma prawa oderwać matki czy ojca od czytania. Dziś często popełniamy błędy prowokowane przez to, że w naszym życiu powszechne stały się media społecznościowe.
Dziś też wielu rodziców nastolatków bije się w piersi, bo ich dzieci chorują na depresję. Co możemy im powiedzieć, by zdjąć z nich choć odrobinę poczucie winy?
Bez przesadnej megalomani. To nie jest tak, że my rodzice jesteśmy jedynym sprawcą życia i kondycji naszych dzieci. Miejmy tego świadomość. Mamy na przykład coraz więcej badań i informacji o wpływie na kondycję dzieci tego syfu, który nazywamy powietrzem i którym wszyscy obecnie oddychamy. Do tego dochodzi stres związany z pandemią, a dodatkowo z wojną w Ukrainie. Jeszcze nauka zdalna, spadek dochodów z powodu inflacji w rodzinach, nadmiar social mediów itp. To wszystko wpływa na osłabienie zdolności poznawczych, działania pamięci, stabilności emocjonalnej dzieci. To wszystko sprawia, że ich kondycja psychiczna jest gorsza.
Jak możemy uczyć się odpuszczać i być wystarczająco dobrymi rodzicami?
Warto zacząć od lektury książek brytyjskiego psychoanalityka Donald Woodsa Winnicotta, który pisał właśnie o matce wystarczająco dobrej. Szukajmy informacji, które dobitnie nam powiedzą, że rodzic idealny jest tylko na zdjęciach facebookowych, ale w życiu się takie coś nie zdarza. Człowiek jest m.in. rodzicem, ale przecież nie wyłącznie. Kobiety w swoim życiu mają wiele różnych ról do zrealizowania i nie mogą 100% swojej energii ani swojego czasu i myśli poświęcać tylko dziecku.
Jeszcze raz jednak podkreślam, że niemowlakom i małym dzieciom czas matki (ojca zresztą też, ale dziś rozmawiamy o byciu matką!) jest bardzo potrzebny, tak samo, jak jej umiejętność dostosowywania się do jego potrzeb. Im to dziecko jest młodsze, tym wyraźniej trzeba przesunąć na dalszy plan swoje potrzeby. Kiedy ono będzie rosło, to z każdym rokiem ta relacja będzie wymagała od nas mniejszego godzinowego zaangażowania. Ale małemu dziecku to się należy jak psu wygodna i ciepła buda.
Aleksandra Piotrowska
doktor psychologii. Pracownik naukowy Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Oprócz pracy naukowej i doradztwa dla rodziców i nauczycieli współpracowała jako społeczny doradca z Komitetem Ochrony Praw Dziecka i Rzecznikiem Praw Dziecka (w latach 2008 – 2018). Zajmuje się także propagowaniem wiedzy psychologicznej, współpracując w tym zakresie jako ekspert z prasą, a także ze stacjami radiowymi oraz telewizyjnymi. Autorka kilkudziesięciu publikacji naukowych i popularyzatorskich. Prywatnie nałogowy czytelnik literatury wszelakiej, miłośniczka wyjazdów narciarskich i podróży. Matka dwójki dzieci i babcia trójki wnucząt.