Go to content

„Zawsze bardzo wierzyłem w widzów! Nigdy nie uciekałem przed kinem popularnym”. Wywiad z Christianem Clavierem – odtwórcą roli André w filmie MOMO

Fot. Materiały prasowe

Redakcja: Zaangażował się pan w projekt „Momo”, mimo, że nie oglądał pan sztuki teatralnej. Co urzekło pana w tekście Sébastiena Thiéry?

Christian Clavier: Rzeczywiście, nie znałem sztuki teatralnej. Przeczytałem jedynie scenariusz i była to doskonała adaptacja. Nie miałem żadnych punktów odniesienia, jednak od razu polubiłem swoją postać. André jest od początku przekonany, że młodzieniec, który wtargnął w jego życie, twierdząc, że jest jego synem, to oszust! Myślę, że można odczuwać wobec niego pewną empatię: ma mnóstwo wad, ale jest bardzo zabawny, bo sytuacja go przerasta i będzie musiał stopniowo się do niej dostosować. Problemy z jakimi zmagają się państwo Proiux, sprawiają, że oboje mają ochotę zaakceptować ten niedorzeczny pomysł i uwierzyć, że ów czterdziestolatek jest ich dzieckiem. Tym, co moim zdaniem, łączy mojego bohatera z widzem, jest jego kartezjański rys: od początku jest przekonany, że Patrick to uzurpator. To pasjonujące.

W tym filmie ciekawe jest to, że ta absurdalna sytuacja, o której pan mówi, zaczyna stopniowo stawać się wiarygodna – dla pańskiego bohatera i co za tym idzie – dla widzów.  

Tak, ale dodam jedną ważną rzecz, ponieważ sformułowanie „absurd staje się wiarygodny” pozostaje abstrakcyjne: na początku filmu sytuacja rzeczywiście jest absurdalna, jednak bardzo szybko zaczyna mieć bardzo głęboki oddźwięk w doświadczeniach pary głównych bohaterów. Ci ludzie nie mają dzieci i są całkowicie skupieni na sobie. To, co się stanie, wydaje im się czymś prostym, wręcz naturalnym: w życiu jesteśmy szczodrzy przede wszystkim wobec własnych dzieci. W tej kwestii Sébastien Thiéry wychodzi od swojego osobistego poglądu i dzieli się z nim ze wszystkimi, jak czymś oczywistym. Myślę, że każdy z nas spotkał w życiu starszych, bezdzietnych ludzi, skupionych na sobie, na własnych nawykach, rutynie i, prawdopodobnie, na własnej depresji!

Film jest adaptacją sztuki teatralnej, zatytułowanej „Momo”. W jaki sposób przyswoił pan sobie tekst, napisany przez Sébastiena Thiéry i nadał mu pan osobisty rys?

Wszystko odbyło się w bardzo prosty sposób: mieliśmy próby czytane z Sébastienem i z drugim reżyserem, Vincentem Lobelle. Podzieliłem się z nimi swoimi spostrzeżeniami na temat tych aspektów postaci, które do mnie przemawiały. Niektóre z moich propozycji chyba na początku trochę ich przeraziły, ale później, podczas zdjęć, przekonali się do nich, stwierdziwszy, że te pomysły są spójne z kierunkiem rozwoju postaci i że dodają jej uroku. Zawsze uczę się na pamięć całego scenariusza, jakby to była sztuka teatralna i w tym wypadku nie zmieniłem metody. Dzięki temu wgryzam się w tekst, zanim zacznę go grać i przeżywam rolę w sposób znacznie bogatszy, co dla mnie stanowi istotę kina.

Film „Momo” ma dwóch reżyserów: Sébastien Thiéry skupił się na postaciach, a Vincent Lobelle na reżyserowaniu scen. Jak wspomina pan pracę na planie?

Interesowało mnie przede wszystkim to, że partneruje mi Catherine Frot: po raz pierwszy graliśmy parę. To bardzo ciekawa i oryginalna aktorka. Nie mogłem się doczekać, by sprawdzić, co się między nami wydarzy. Sébastien i Vincent podzielili się pracą na planie i stopniowo dawali mi coraz więcej swobody w odgrywaniu postaci André.

Wszystko oczywiście było spójne z tekstem, napisanym przez Sébastiena, który jest bardzo dobrym dramatopisarzem. Vincent posiada talent do tworzenia pięknych kadrów. Dyrekcja artystyczna Isabelle De Araujo sprawia, że film jest elegancki, a to w przypadku komedii jest bardzo ważne. Zatem, oczywiście, musieliśmy się nawzajem poznać, ale szybko wytworzył się między nami dobry klimat i po tygodniu wszystko przebiegało bardzo sprawnie.

Zabawne i wzruszające jest to, że obaj, mówiąc o panu, wspominają o wrażeniu, jakie wywarł na nich fakt, że oni, debiutanci, pracują z Christianem Clavierem. To była przyjemność pomieszana z lękiem. Czy był pan tego świadom?

Tak, i nawiasem mówiąc, bardzo mi to pochlebia, ale zawsze chciałem być do ich dyspozycji. Chodziło o to, żeby dać im z siebie wszystko, co tylko mogłem. Zazwyczaj taka metoda działa i reżyserzy są bardzo zadowoleni. Trzeba przyznać, że tak dobrze znam charakter postaci André Prioux i teksty w podobnym stylu, że zagranie tej postaci było dla mnie czymś niemal naturalnym!

Wróćmy do Catherine Frot, z którą spotkał się pan na planie filmu „Les Babas Cool” 35 lat temu…   

A zatem – już dość dawno! Catherine gra w tym filmie zupełnie inaczej niż ja i właśnie to sprawia, że nasz duet jest taki ciekawy: jest opętana przez tę postać i przez niezwykle silne emocje, jakie odczuwa na widok tego człowieka, który twierdzi, że jest jej synem i wybija jej małżeństwo z rutynowych torów. To wspaniałe, gdy komedia zbudowana jest zgodnie z zasadą, którą Amerykanie nazywają „parallel lines” – każdy aktor odgrywa postać „po swojemu” i spotykają się one dopiero pod sam koniec.

Fot. Materiały prasowe

Fot. Materiały prasowe

Taki styl gry wymaga od partnerów prawdziwego porozumienia i uzupełniania się: i właśnie to widać na ekranie.

Tak, stworzyliśmy prawdziwy duet i obdarzaliśmy się wzajemną uwagą. Catherine to wspaniała aktorka, profesjonalistka, która wie, w jaki sposób wykorzystywać swój talent. Bardzo dba o wizerunek, nie popełnia błędów w doborze ról i gra bez fałszywych nut. Oczywiście nie miałem co do tego wątpliwości, więc na planie nie byłem zdziwiony! W codziennej pracy aktorskiej Catherine to prawdziwy Rolls Royce; właśnie takie partnerki lubię.

Proszę powiedzieć kilka słów na temat innych partnerów, Sébastiena Thiéry, pańskiego filmowego „syna” i jego towarzyszki,  Pascale Arbillot.

Pascale jest bardzo zabawna i niezwykle oryginalna. Świetnie dogadywaliśmy się i często razem wygłupialiśmy się na planie. Sébastien przeżywał problem niepełnosprawności nieco inaczej, ponieważ ta historia ma bardzo dokładne odbicie w jego życiu prywatnym. Uważam, że pisze w sposób niezwykle celny i odważy, wręcz – przekracza pewne granice. Ale ostatecznie, podczas pokazów przedpremierowych zauważyłem, że widzowie śmieją się, dziwią i denerwują, oglądając ten film i jest to zasługa tekstu wyjściowego, który w żadnym momencie nie jest nudny. Sztuka „Momo” to, jak dotąd, największy sukces Sébastiena Thiéry i sądzę, że wynika to z jego niezwykłego talentu do utrzymywania widza w napięciu, do rozśmieszania i wzruszania go.

Mówiąc o jego „odwadze” ma pan na myśli to, że podjął ryzyko, podejmując w komedii tak delikatny temat, jak niepełnosprawność, ponieważ Patrick jest głuchy i z mówi z dużym trudem?

Zawsze bardzo wierzyłem w widzów! Nigdy nie uciekałem przed kinem popularnym. Obejrzałem film razem z publicznością, co natychmiast utwierdziło mnie w moim pierwszym wrażeniu po lekturze scenariusza. Wiedziałem, że widzowie przyjmą tę opowieść, nie doszukując się w niej złych intencji. Właśnie to jest wspaniałe w przypadku masowej publiczności i nie ma tu mowy o uproszczonej reakcji. Przeciwnie – jest ona oparta na autentycznych emocjach.

MOMO

W KINACH OD 8 CZERWCA 2018