„Łatwo mówić” – myślimy, gdy ktoś rzuca nam gotowy przepis na szczęście. Bo to nigdy nie jest dobry moment, bo przecież są dzieci, zobowiązania, bo jak to – tak po prostu zrobić to, na co ma się ochotę.
Byłam ostatnio świadkiem takiej sytuacji – poproszono zebrane kobiety, by zamknęły oczy i wyobraziły sobie swoje szczęśliwe życie i siebie w nim. Nie wiem, co zobaczyły, ale niektóre się popłakały, inne uśmiechały się do swoich myśli. Pomyślałam, jakie to łatwe, wyobrazić sobie siebie szczęśliwą, bo przecież my wiemy, czego chcemy, wiemy, jak powinno wyglądać nasze życie, byśmy częściej znajdowały powody do uśmiechu i do wzruszeń. Ale chwilę potem otwieramy oczy, wychodzimy w codzienność i znowu wszystko nas przytłacza. Huk miasta, zbyt jasne światło w pracy, obiad, który musimy zrobić, my same z jakimś takim ciężkim bagażem na plecach, który nas przygniata.
Co takiego musi się stać, żebyśmy z wyobrażania sobie tego, jak dobrze by było być szczęśliwą, przejść do realizacji swoich pragnień, marzeń, wyrażania swoich potrzeb, wyrzucania ze swojego życia niepotrzebnego balastu? Czy naprawdę musimy stanąć pod ścianą, dotknąć dna?
– musi nas zdradzić mąż?
– partner musi nam prosto w oczy powiedzieć, że nie kocha?
– facet musi nam w końcu tak przyłożyć, że leżąc na podłodze zrozumiemy, że kolejny raz nie wstaniemy?
– jak długo pozwolimy my znęcać się psychicznie nad sobą i poniżać?
– ile obleg od szefa jeszcze musimy usłyszeć, jak bardzo musi nami gardzić?
– ile jeszcze dni przed Świętami przepłaczemy po kolejnym telefonie toksycznej matki?
– jak długo znosić będziemy wszędobylstwo i brak szacunku ze strony teściowej?
– do ilu jeszcze fałszywych ludzi będziemy się uśmiechać?
Nasze życie to nie jest film. Nie dowiemy się nagle, że umieramy, że został nam rok życia i w ten jeden rok damy sobie usprawiedliwione chorobą przyzwolenie – bo jak nie teraz to kiedy, i zaczniemy żyć po swojemu. Tak nasze życie nie działa. No chyba, że tylko wizja śmierci jest w stanie zmienić wasze postrzeganie siebie w tym świecie? Tylko czy wtedy nie będzie za późno? Czy naprawdę trzeba stanąć na skraju przepaści, żeby powiedzieć: „od dziś będę żyć szczęśliwe”?
Zastanawiam się po jakiego diabła dźwigamy ciężar na naszych plecach? Czemu nie wyrzucamy tych rzeczy, które nas ograniczają, które sprawiają, że jesteśmy nieszczęśliwe, że płaczemy po nocach. Dlaczego nie potrafimy powiedzieć STOP, ja tak dalej nie chcę?
I wiem, że czasami to wcale nie są jakieś wielkie rzeczy, czasami wystarczy zrezygnować z jednego telefonu, który wydaje nam się, że powinniśmy wykonać, a wcale nie chcemy. Czasami to jedno „nie”, którego – znowu nam się wydaje, nie powinniśmy powiedzieć, by kogoś nie urazić. W końcu czasami to postawienie granicy, powiedzenie: „jestem zmęczona, nie dzisiaj”, żeby dać sobie prawo do odpoczynku, do pokazania: hej, ja też czasami nie daję rady.
Robimy to co powinniśmy, a czego wcale nie chcemy. Pomyśl, ile już dzisiaj zrobiłaś rzeczy, które „powinnaś”. Uśmiechnęła się do koleżanki, o której wiesz, że obrabia ci tyłek za plecami? Zadzwoniłaś do matki, spytać jak się czuje, bo nie chcesz kłótni przy świątecznym stole, choć ten telefon wyczerpuje cię energetycznie? Znowu pojechałaś autem do pracy, choć marzyłaś o porannym spacerze? Z ilu „powinnaś” składa się twój dzień, a z ilu „ja chcę”? Jaki jest bilans?
Czasami piszemy banały, zachęcamy was do akcji chcąc pokazać wam, że bycie ważną dla siebie i dbanie o własne potrzeby nie jest niczym złym. Że pół godziny spaceru, kąpiel, wyjście na zajęcia, na które zawsze chciałyśmy się zapisać – to rzeczy, do których mamy prawo, bo bycie matką, żoną, kochanką, nie zwalnia nas z myślenia o sobie, z egoizmu – tego zdrowego, na który każda z nas MUSI sobie pozwolić. I to jedno MUSI jest ważne. Bo my nieustannie żyjemy w przekonaniu, że uszczęśliwianie innych uczyni nas szczęśliwymi, a co jeśli nie? A co, jeśli w tym cały uszczęśliwianiu naszych dzieci, mężów, partnerów, szefów w pracy, koleżanek, przyjaciół zabraknie nas samych? Co, gdy pewnego dnia zapytacie – „a co ze mną?”. Chciałam wyjechać choć raz do Indii, wejść choć na jeden pięciotysięczny szczyt, zapisać na kurs tańca, nauczyć się lepić garnki. Dałam wszystko innym, a ja?
Zamknij oczy i wyobraź sobie siebie szczęśliwą? Naprawdę tak wiele potrzebujesz do szczęścia, że jest ono niemożliwe do osiągnięcia? Nie można do niego dążyć małymi krokami? Powoli. Wytyczyć planu do realizacji choćby jednego marzenia? Podaj choć jeden argument nie do podważenia, że nie się nie da, że nie można, że musisz być bardziej nieszczęśliwa niż szczęśliwa?
Życie mamy jedno, naprawdę nie zasługujesz na to, by zadbać o siebie? Od dziś? Od teraz? Co sprawi, że będziesz szczęśliwsza? Może zacznij banalnie, ale od ważnej rzeczy – od wyrzucenia kilku „powinnam” ze swojego dnia?