Tyle się dzisiaj mówi o hygge, o sekretnym, duńskim przepisie na szczęście. A ja zachodzę w głowę i pytam, co się stało z tym naszym? Polskim? Odnoszę wrażenie, że nam Polakom wydaje się, że szczęście to coś, co można po prostu mieć lub nie.
Polacy nie gęsi
Taki sposób myślenia wyssaliśmy wraz z mlekiem matki. Już od maleńkości wpajamy przecież swoim dzieciom bajki, o tym że kominiarz przyniesie im szczęście, a jak zbite lusterko, to przez 7 lat nie ma na co liczyć. Nawet słowa w naszym języku zachęcają do tego, by mylić„farta” z poczuciem wewnętrznego spełnienia. Mówimy przecież „no ten dopiero ma szczęście”, kiedy komuś udało się akurat wygrać los na loterii. W słownikach naszych dalekich sąsiadów nie ma takiej dwuznaczności. Zarówno u Duńczyków, jak i Anglików znajdziemy rozróżnienie na „held” lub „luck” (pol. mieć szczęście – w znaczeniu fuksa, pomyślności losu) i „lykk” czy „happiness”, czyli nasze polskie szczęście.
Można, by się tu spierać, że to tylko czepianie się słówek, ale słowa definiują nasz sposób postrzegania świata. To właśnie w nich „gołym okiem” możemy zobaczyć różnice między naszymi kulturami. A najwyraźniej pokazują to te, które nie mają swoich dosłownych odpowiedników w innym języku. Tak, jak owe duńskie hygge.
Pieniądze szczęścia nie dają?
Jako naród o ogólnym dość niskim poczuciu własnej wartości, bardzo lubimy porównywać się z innymi państwami. A już zwłaszcza tymi bardziej zamożnymi. Z wniosków płynących z badań przeprowadzonych na przestrzeni ostatnich kilku lat wynika, że poziom szczęścia w naszym kraju rośnie – w 2000 roku zadowolonych z życia było 69, 2 proc. Polaków, a w 2015 już ponad 80 proc. Wiele osób uważa, że ma to duży związek z wzrostem gospodarczym obserwowanym w naszym kraju. Udowodniono jednak, że zamożność kraju mocno związana jest z dobrostanem psychicznym jego obywateli, tylko w przypadku państw rozwijających się.
W krajach zamożnych takich jak USA czy właśnie Dania mimo szybkiego wzrostu gospodarczego nie obserwuje się tendencji wzrostowej w poziomie odczuwania szczęścia. W 2015 roku doktorzy z Londynu i Virginii wyjaśnili ten paradoks, tłumacząc, że sekret kryje się nie tyle w ogólnym zwiększeniu się dobrostanu obywateli danego państwa, a w tym, czy dzieje się to w sposób jednomierny i sprawiedliwy dla wszystkich.
I ciężko temu zaprzeczyć. Trudno bowiem cieszyć się z własnej pomyślności, kiedy widzimy, że większość z naszych ziomków (i to nie w nowomodnym tego słowa znaczeniu) ciągle potrzebuje pomocy. „Na szczęście” się to zmienia, co odzwierciedlamy potem w sondażach. A one mówią o nas całkiem sporo.
Polskie hygge, czyli co z tym naszym polskim szczęściem?
Dla większości Polaków szczęście zależy przede wszystkim od pozytywnych relacji z rodziną, ale też od zachowania dobrego zdrowia, które rozumiemy głównie jako właściwe odżywianie się. Bardzo cenimy sobie także wewnętrzny spokój oraz wzajemną uczciwość. A zaraz potem szacunek do innych ludzi, pracę zawodową i spore grono przyjaciół. Dla wielu z nas istotne jest także kierowanie się przykazaniami płynącymi z naszej wiary, pomyślność ojczyzny i to, czy mamy prawo do wygłaszania własnych poglądów (co w najbliższym czasie może doprowadzić do sporych konfliktów w świetle nowej ustawy o zgromadzeniach, przyjętej kilka dni temu przez sejm).
Z badań przeprowadzonych wśród Polaków wypływa jeszcze jeden bardzo ważny wniosek. A mianowicie taki, że im lepiej oceniamy naszą kondycję fizyczną, tym bardziej jesteśmy świadomi, że obowiązek ochrony zdrowia spoczywa głównie w nas samych. Jednak w ostatnim czasie coraz więcej osób skłania się ku poglądowi, że ten obowiązek leży przed wszystkim po stronie państwa.
Taka tendencja to kolejny zwrot w kierunku odwiecznych przekonań, o tym że dobrostan jest nam dany„z góry” lub zabierany. Oddajemy w ten sposób odpowiedzialność za własne szczęście w ręce innych osób. Kiedy w rzeczywistości to, czy jesteśmy zadowoleni z życia zależy od nas samych. Od ciężkiej pracy, walki zarówno o własne zdrowie, jak i pozytywne relacje z bliskimi. Od tego jakie standardy szczęścia sobie wyznaczymy – im wyżej zawieszona poprzeczka, tym trudniej będzie jej sięgnąć. To, czy napis „Witaj w najszczęśliwszym miejscu na ziemi” skradniemy sąsiadom z Kopenhagi leży tylko w naszych rękach. I nie, nie odwołuję się tutaj do naszej złej sławy o lepkich dłoniach 🙂
Źródło: newsweek.pl