Są wakacje, jest noc, jesteśmy z mężem w naszym domu na Mazurach. Domu, na który wydałam wszystkie oszczędności, ale nie jest tylko mój, bo kupiłam go wspólnie z mężem. Miał być naszym rajem, przystanią na drugą połowę życia. Jak to się stało, że nienawidzę tego miejsca? Spakowałabym się najchętniej i uciekła.
Są tu one, piranie. Dwie córki mojego męża z poprzedniego związku, nastolatki. Napastliwe, agresywne, wściekłe. Dziś usłyszałam od nich, że jestem suką, zdzirą, a ich ojciec zawsze będzie kochał matkę. Czuję się, jak ofiara przemocy domowej, starsza popchnęła mnie, poleciałam na drzwi. W mojej obronie stanęła moja córka. Doszło do szarpaniny. Tak, wstydzę się tego. Straciłam nad sobą panowanie, nie mogę uwierzyć, że to wszystko się stało.
Budzą we mnie wszystko, co najgorsze
Choć na co dzień zajmuję się pomaganiem ludziom, ich z całego serca nienawidzę. A przysięgam, próbowałam. Dziś to już zaklęte koło. Nie znoszę ich, one nie znoszą mnie. W to wszystko wplątana jest moja córka, jedyny syn próbuje mediować. Tłumaczy mi, że dla tamtych dziewczyn to trudne, nie chcą źle. A są agresywne, bo wszyscy jesteśmy wobec siebie agresywni. Ja, one, ich matka.
Zastanawiam się, czy te piękne patchworkowe historie są prawdziwe. Czy naprawdę można lubić dzieci partnera, kochać jak własne, dogadywać się? Jeśli tak, na czym polega nasz problem?
Nie rozbiłam byłej rodziny męża, nie funkcjonowałam jako kochanka, do której on w końcu odszedł. Poznaliśmy się po jego rozwodzie, na Tinderze. Od razu powiedzieliśmy sobie otwarcie: mamy dzieci, będziemy poznawać się ostrożnie, zobaczymy, co z tego wyniknie.
Ale ona, gdy w końcu dowiedziała się o nas, dostała furii. Nie dlatego (chyba), że go wciąż kochała. Dlatego, bo już nie był na każde jej wezwanie. I wezwanie córek.
Poznałam je i bardzo się starałam…
Naprawdę bardzo. Ale trudno nadskakiwać rozwydrzonym dziewczynkom (wtedy miały 12 i 13 lat), które uwielbiają swoją mamę, która z kolei nie uwielbia mnie. Ale jakoś się udawało. Zaprzyjaźniły się z moją córką i synem, jeździliśmy na wspólne wakacje. Ja też próbowałam wypychać partnera samego, żeby spędzał czas z córkami oddzielnie.
Jego była atakowała mnie ciągle. Ale piekło zaczęło się po ślubie. Jej koleżanki wypisywały do mnie, że zawsze najbardziej kocha się pierwszą żonę. Ona robiła partnerowi afery, że za mało płaci, że na pewno wydaje na moje dzieci (nigdy tak nie było).
Zostawił jej mieszkanie, działkę, samochód, ale ona wciąż chciała więcej. Stopniowo zaczęła podburzać córki. Ja też traciłam do nich cierpliwość, były tak inne od mojej córki, spokojnej, dobrze się uczącej, ciepłej, serdecznej. Po ich pobycie w naszym domu czułam się, jak po najeździe obcych wojsk– bałagan, porozrzucane ciuchy, głośna muzyka. Coraz ciężej było mi ukryć irytację. Chciałam, żeby respektowały zasady w moim domu, ale gdy delikatnie zwracałam uwagę, śmiały mi się w twarz.
- ZOBACZ TEŻ: Nie kocham pasierba – czy to źle?
Mąż chciał zachować neutralność, w efekcie chyba one i ja miałyśmy do niego pretensje.
Ale teraz już tego za dużo, nie chcę ich w swoim domu, w swoim życiu. Na Mazurach, gdzie przyjeżdżam odpocząć.
Nie wiem zupełnie, co robić. Mąż mnie przeprasza, mówi, że wie, że przegięły. On też nie ma nad nimi kontroli. Zgadza się niemal na wszystko, by wynagrodzić im braki, w efekcie nie jest konsekwentny, one palą, piją, robią to otwarcie w domu… Gdy protestuję, dostaję od ich matki wiadomości: nie wtrącaj się, to moje dzieci, jeszcze raz coś im powiesz….