Go to content

„Nie jestem psychopatą!”, czyli dlaczego Polacy boją się pójść do psychologa

Fot. Pexels / Adrianna Calvo / CC0 Public Domain

„Ja?! Do psychologa?! Przecież nie jestem wariatem, daj mi spokój!”. Gdyby ktoś poprosił mnie o opisanie standardowej rozmowy, którą przeprowadzamy z bliską osobą na temat wizyty u psychologa, jej początek, a zarazem koniec, wyglądałby właśnie tak. W Polsce terapia, psycholog czy psychiatra wciąż wiąże się ze stereotypowym myśleniem. Bo w końcu do gabinetów trafiają tylko wariaci, a choroby psychiczne to wytwór szatana, na który bardziej od lekarza pomoże egzorcysta.

„Psycholog jak dziennikarz – zostaje nim każdy, kto niczego nie potrafi”

Przez kilka miesięcy pracowałam w poradni psychologiczno-pedagogicznej jako recepcjonistka. Ludzie niby sami dzwonili, żeby zapisać się na wizytę. Za każdym razem słyszałam tylko „ale czy to na pewno dobry psycholog?”, „a czy ma skończone studia?”. Odpowiedzi były oczywiste, w końcu psychologiem bez odpowiednich uprawnień być nie można. Kiedyś na terapię zgłosiła się starsza pani, której córka zaginęła kilka lat wcześniej. Miała wnuczkę, która studiowała i to właśnie dzięki niej ciągle jakoś funkcjonowała. Siedziała niespokojnie na krześle, aż w końcu rzuciła do mnie dość niespodziewanie: „Wie pani, bo ja to do psychologów nie mam zaufania! Na te studia idzie każdy, tak jak na dziennikarstwo!”. Starsza pani na pewno miała trochę racji. Psychologia to w końcu bardzo popularny kierunek wśród młodych ludzi. Nie skończyła swojej opowieści. „Przecież do rozmów z ludźmi trzeba się nadawać! A niech pani popatrzy, tyle zarabiają, więc każdy udaje, że potrafi pomóc. I jak ja mam takiemu zaufać?!”.

„To moje problemy, nie będę nikomu o nich opowiadał!”

W gruncie rzeczy owa starsza pani była odbiciem większości naszego społeczeństwa. Jej terapia skończyła się na czterech spotkaniach. Dlaczego? Nie zaufała, nie chciała opowiadać o swoim życiu komuś, kto był młodszy od niej. Już samo przyznanie się do problemu jest ogromnym krokiem ku dobremu. Nie ma co się jednak oszukiwać – samo przyznanie się do błędu, choroby czy zaburzeń w zachowaniu jest nie lada wyzwaniem. Powiedzenie o tym komuś bliskiemu to ogromny wyczyn, ale zdecydowanie się na rozmowę z kimś zupełnie obcym, to w wielu przypadkach cud. Dlaczego? Bo boimy się obiektywnego spojrzenia na problem. To bardzo intymna i trudna sytuacja, w której świadomie poddajemy się czyjeś ocenie. Zapominamy jednak o tym, że to dla naszego dobra. Są momenty, w których tylko spojrzenie na problem z zupełnie innej perspektywy może nas uratować przed dalszymi kłopotami.

„Nie jestem psychopatą”

Argument ulubiony przez wszystkich psychologów, których miałam przyjemność poznać. Nie zauważanie swojego problemu to jedno, bagatelizowanie go to zupełnie inna rzecz, ale zdawanie sobie z niego sprawy i twierdzenie, że poradzisz sobie sama, bo „co ludzie powiedzą, jak się dowiedzą, że byłam u psychologa?!” – to zupełnie inny kaliber. Nie mam pojęcia, czy to objaw naszego zacofania w stosunku do Zachodu, czy może jednak ciągły brak przekonania, że terapia jest dla naszego dobra. Bo w czasie kiedy w Europie Zachodniej czy w Stanach Zjednoczonych każdy ma swojego terapeutę, w Polsce przyznanie się do psychoterapii, to strzelenie sobie w kolano. Może właśnie dlatego każdorazowe powiedzenia przez celebrytów „tak, jestem pod opieką psychologa, nie radzę sobie” jest uważane za coś w rodzaju heroicznego aktu obrony ojczyzny.

„I tak już nic mi nie pomoże”

Kozetka, zielona lampa na potężnym, drewnianym biurku i ciemne ściany – oto najczęstsze skojarzenie z gabinetem psychologa. Fakty są jednak zgoła inne. Kozetki zastępują fotele, potężne biurka to bardzo często zwykłe stoły z Ikei, a ciemne ściany są po prostu białe, żeby było jaśniej i przestronniej. Kiedy bliscy zaczynają nas przekonywać do wizyty u psychologa, przed oczami pojawia się właśnie ta kozetka na której mają rozwiązać się w cudowny sposób nasze problemy. Zawsze jest jeden przebłysk, w którym postanawiamy podjąć się terapii, ale zaraz potem wracamy do stanu „ale po co, przecież i tak nic mi już nie pomoże”. Jak powiedziała kiedyś moja terapeutka – „masz rację, nic ci nie pomoże, bo to ty sama musisz sobie pomóc”.

„Szkoda mi pieniędzy, od gadania mam koleżanki”

Wpisujesz w Google „psycholog”. Wyniki wyszukiwarki porażają. Setki gabinetów w okolicy twojego domu, a ceny za wizytę coraz to lepsze. I wtedy zamiast szukać innych rozwiązań, dajesz sobie spokój. Bo po co wydawać tyle pieniędzy, skoro możesz pogadać ze swoimi przyjaciółkami? Po pierwsze – istnieją ośrodki, w których pomoc psychologa jest zapewniona każdemu za darmo. Niekoniecznie chodzi o Narodowy Fundusz Zdrowia, bo tutaj kolejki jak zawsze są powalające. Ośrodki pomocy rodzinie, ośrodki dla uzależnionych – wystarczy odrobinę poszukać. Po drugie – przyjaciółki to skarb, jednak bardzo stronniczy skarb. Często nie powiedzą ci prawdy, bo będą bały się, że cię zranią. A psycholog czy terapeuta? On nie będzie miał najmniejszych skrupułów. W końcu nie po to zgłosiłaś się na terapię, żeby po prostu posiedzieć przy kawie. Chcesz pracować nad sobą, coś zmienić, lepiej żyć? To kolejny krok ku dobrym rozwiązaniom.