Go to content

Lidia Popiel: na tym polega dobry związek, że ludzie się wzajemnie nie dręczą

– Jestem nieco samotnicą, bo mam w sobie wolność. Nie trzymam nikogo za rękę, ani nie wiszę jak brelok na niczyjej szyi. Kiedy Bogusławowi coś nie pasuje, idę gdzieś sama, bo czemu mam rezygnować z tego, co mi odpowiada? Ja w jego aktywność też się nie mieszam. Razem jesteśmy w naszej wspólnej bajce, którą piszemy – mówi Lidia Popiel w rozmowie z Krystyną Pytlakowską.

– Jesteś w Kornwalii, co tam robisz?

Przyjechałam tu do pracy. Pozuje do zdjęć jako modelka prezentując ubrania kornwalijskie dla jednej z ich firm. Są piękne, zwiewne i kolorowe. A kilka dni temu siedziałam z tobą na tarasie, jadłyśmy tiramisu, popijałyśmy owocową herbatkę i czułam się jak u siebie (uśmiech).  Uwielbiam się z tobą pośmiać.

– Czasy nie są jednak zbyt wesołe. 

Ale podobno ludzie śmieją się bardziej w czasach trudnych, bo to dodaje życiu lekkości. 

– A co dodaje mu ciężaru? Chodzisz na jakieś demonstracje?

Tak, od czasu do czasu. Kiedy tylko mogę, bo często w soboty i niedziele mam zajęcia w szkole, a przecież nie będę wszystkich moich studentów zaciągała na demonstracje. 

– No tak. Jesteś wykładowczynią, wydajesz pismo.

Raczej magazyn internetowy, który miał piękną szatę graficzną i sukces. A teraz trochę go zaniedbuję, bo powróciłam do modelingu.

– Właśnie, zawsze kojarzyłam Cię z zawodem modelki, a potem fotografki. Ale Ty jesteś o wiele bardziej wobec siebie wymagająca. 

Zaczynałam jako modelka, mając siedemnaście lat, ale później pochłonęło mnie projektowanie i tworzenie ubrań i dopiero potem zaczęłam fotografować. Ale poza tym organizowałam pokazy, robiłam makijaże i stylizacje do teledysków. Ale za bardzo mnie to nie zajmowało.

– No i wyszłaś za mąż. 

Dla mnie nigdy wyjście za mąż nie było bardzo zajmujące [śmiech]. Chociaż po pierwszym mężu zostało mi nazwisko Popiel. Zgryzotą kobiet są zmiany nazwiska wraz ze zmianami w życiu. W tej chwili więc mam w dowodzie nazwisko Linda. 

– Twój mąż, wybitny aktor, wyznał niedawno, że jest z Tobą trzydzieści lat. Wiele osób to zaskoczyło, ponieważ artyści, a zwłaszcza tak znani, rzadko dotrzymują wierności i rozwodzą się.

Minęło właśnie prawie 33 lata, odkąd jestem żoną Bogusława Lindy, a to kawał czasu. 

– Jak to więc jest, że aktor i fotografka, modelka są  razem? To nie są zawody zbyt pokrewne. 

Przecież ludzie nie dobierają się zawodami, żeby ze sobą jakoś wytrzymać. Myślę, że w wielu związkach decydujący wpływ na ich trwałość ma to, co się dla tego związku robi i jak się zarządza czasem. A wszystkie wolne zawody siebie rozumieją.

– Nie bałaś się zostać żoną aktora?

Ja nie wybierałam aktora, tylko człowieka. A gdyby Boguś był hydraulikiem, czy też wyszłabym za niego?

– A wyszłabyś?

Tak, bo zawód jest czymś drugorzędnym. Ktoś musi być dla ciebie interesujący jako człowiek, przyciągać twoją uwagę. I jeśli między nimi istnieje chemia, to naturalną konsekwencją jest związek na dłużej.

– Nie dziwię się, że poczułaś chemię do  Lindy.

Prawda? Ja się też sobie nie dziwię. Tym bardziej utwierdzają mnie w tym inne kobiety, które są ciągle bardzo zainteresowane moim mężem. I to jest fajne. 

– Nie jesteś zazdrosna?

Zupełnie nie. Bogusław nie daje mi powodów do zazdrości, chociaż krążyły plotki dotyczące jego romansu z pewną aktorką, a nikt się nawet nie pofatygował, żeby sprawdzić te informacje. A jedna z redakcji, bodajże Superexpress, pierwsza napisała, że partner Ewy W. (Wencel – przyp. red.) po prostu przyszedł do nich w potrzebie finansowej i sprzedał tę wyssaną z palca historyjkę. Był kiedyś przyjacielem Bogusława, nawet razem pracowali, ale potem stracił kontrolę nad swoim życiem. Chcieliśmy to przeczekać, a ja za każdym razem myślałam: po co to się ciągle wyciąga?

– Bo plotka ma długie nogi i robi duże kroki.

Tak, ale stwierdziliśmy oboje, że szkoda nam czasu się nią zajmować, bo nas to nie dotyczy. W każdym razie do sądu nie poszliśmy.

– Wracając do Waszych zawodów, dobrze, że się różnią. Zawsze myślałam, że ludzie pracujący w tej samej dziedzinie nie ustrzegą się przed rodzajem zawiści zawodowej. 

Bo konkurują ze sobą? Może tak być, choć zależy to od charakteru i poczucia własnej wartości. Całe życie staramy się być dobrym, a może najlepszym w tym, czym się zajmujemy. Nie wykluczam więc nawet tej dobrej konkurencji wśród bliskich osób, która z czasem może stać się bardziej konfliktowa. Na szczęście nas to nie dotyczy.

– Tak, tylko że wtedy Ty też byłaś już bardzo znaną fotografką.

Pracowałam już dla wielu magazynów i robiłam sporo zdjęć, a także zdobywałam doświadczenie.

– Pamiętam, Twoje zdjęcia były inne niż wszystkie. I nadal są inne. 

Po prostu staram się robić je tak, żeby mnie się podobały.

– Po prostu patrzysz głębiej i pragniesz fotografować duszę człowieka, a nie tylko jego wygląd. 

Staram się. Chcę zawsze wydobyć z tego, kto stoi przed obiektywem, jego dobrą część osobowości, tę piękniejszą stronę. Ale oprócz tego chcę, żeby był prawdziwy, a nie pustą lalką fajnie upozowaną. Przez lata używałam nawet obiektywu pięćdziesiątki, czyli standardowego, który nie zniekształca obrazu. Ja miałam w sobie tę fotografię wcześniej zakodowaną, chociaż myślałam, że zaczęłam się nią interesować, mając już dwadzieścia parę lat. Wtedy wzięłam do ręki  aparat i zrobiłam parę zdjęć, które zostały opublikowane.

Ale ostatnio odkryłam w moim archiwum stare zdjęcia, które robiłam, mając lat dziewiętnaście, gdzieś w Paryżu. I jeszcze takie, gdy byłam siedemnastolatką i uczestniczyłam w Studio 2TV na koncercie zespołu ABBA. I sama się zdziwiłam, że już wtedy zabrałam ze sobą aparat fotograficzny. Bardzo wcześnie zaczęłam słuchać muzyki i oglądać różne koncerty i recitale. To nie było coś, co wyssałam z mlekiem matki. Ona nie zajmowała się fotografią, tylko malowaniem i rysowaniem.

– Jesteś jedynaczką?

Nie, mam brata, który ostatnio ze mną nawet współpracował, robiąc dekoracje do moich zdjęć. Nie zamierza zająć się fotografią. Moja córka Alex też nie zamierza fotografować, ale dużo czasu poświęciła nauce rysunku. Uczyła się też oczywiście śpiewać – ostatnio wylądowała w teatrze u Olafa Lubaszenki, choć Boguś bronił się trochę przed jej aktorstwem, jako zaniepokojony ojciec. Bo wie, że to nie jest łatwy zawód. 

– Bogusławowi Lindzie jednak, jako aktorowi, przypadały różne zaszczyty i popularność. Nie mógł mieć więc źle jako aktor.

Tak, ale zna też starą szkołę aktorską, słynącą z maltretowania aktorów. On, tak jak ja, nie akceptuje takiego traktowania ludzi i tłumaczeń, że to konieczność edukacji, i że aktorów w ten sposób się uczy. Przecież wiedzy nie zdobywa się, przyciskając kogoś do ziemi i czekając aż się podniesie. Mnie to absolutnie nie przekonuje. Nie wiem, czemu u nas łamanie charakterów w szkołach aktorskich przetrwało, chociaż na przykład w Ameryce już dawno uczy się młodych zawodu zupełnie inaczej. Ale u nas autorytet jest najważniejszy, panuje przekonanie, że trzeba złamać charakter, żeby aktor potem mógł przekazać prawdziwe emocje. Trzeba to przeżyć, żeby grać. Błagam! Kim trzeba być, żeby dręczyć innych?

– Twój mąż nikogo nie dręczył?

Nie zauważyłam, żeby kogoś sekował. Do mnie też nic takiego nie dotarło. On ma w sobie szacunek dla człowieka. Czy to jest mechanik samochodowy, aktor czy reżyser. 

– A Ciebie czasem nie dręczy? (śmiech)

Nie dałabym się zadręczyć. Na tym polega dobry związek, że ludzie się wzajemnie nie dręczą. 

Poznaliście się na planie filmowym?

Poznaliśmy się na przyjęciu w ambasadzie hinduskiej. Było tam bardzo dużo naszych znajomych. Później widywaliśmy się to tu, to tam. A potem jedna z aktorek nie mogła pojechać na plan zdjęciowy do „Krolla” i pojechałam ja. I zostałam. Ale aktorstwo nie było czymś, co by mnie zachęcało do kontynuacji. 

– Ale recenzowałaś role swojego męża i wtrącałaś swoje zdanie. 

Wiadomo, że zawsze je mam. Trudno jednak ocenić pracę osoby bliskiej, którą się zna, kocha i obserwuje na co dzień. Powiem jednak, że Bogusław jest świetny i wie, co robi. 

– I przez całe życie przyciąga widzów, podobnie jak Ty przyciągasz ludzi.

A jednak  mam  przyjemność  posiedzieć z tobą w ogródku i patrzeć na różowe kwiaty. My z Bogusiem na ogół nie rozmawialiśmy o naszej pracy, były inne tematy. 

– Jakie?

Różne. Przecież oglądamy razem filmy, czytamy książki, podróżujemy i nie zajmujemy się plotkami. Nigdy nikogo nie obgadywaliśmy.

– Najważniejsza dla Was jest córka, Aleksandra.

Oczywiście. Dzięki niej jesteśmy całością.

– To dobrze, że idzie w kierunku aktorstwa?

Tak, jeśli jej to sprawia radość. Najpierw chodziła do liceum aktorskiego w Krakowie, a gdy wróciła do Warszawy, wyprowadziła się od nas. I ja ją rozumiem, bo nie musiała mieszkać na wsi z rodzicami. Gdy ja miałam dwadzieścia parę lat, też mieszkałam w centrum. W dzisiejszych czasach cudowne jest to, że zawsze można zmienić zawód i robić to, co się chce, czegoś nowego się nauczyć. 

– Długo uczyłaś się fotografowania?

Uczę się do tej pory, bo cały czas dochodzi coś nowego. Na przykład nowy sprzęt i nowe rozwiązania wizualne. Teraz trwa dyskusja nad tym, jak ma się sztuczna inteligencja do fotografii. Powstają nowe mody, na fotografowanie w ogóle. Teraz na przykład powrót do analogu, dla wielu ludzi to coś nowego. Dla mnie analog zawsze był fajny. Można zobaczyć różnice między obrazem cyfrowym a analogowym, który daje przyjemność fotografowania z całą ceremonią wkładania filmu. Ostatnio byłam jako modelka na planie zdjęciowym w Londynie, gdzie fotografka używała aparatu bez dźwięku. Dla mnie to było straszne, bo nie wiadomo, kiedy robiła zdjęcie. Chyba częściowo filmowała, a częściowo fotografowała. Ale jakoś to przeżyłam. 

– Bo jesteś odporna na stres.

Po prostu robię swoje i angażuję się w to. Tak naprawdę działam w jednej dziedzinie – to portret i moda. Moda też jest przecież portretem. Uwielbiam też wymyślać scenografię do zdjęć.

– A pozostała Twoja działalność, na przykład wydawnicza?

Też ma związek z fotografią. I szkoła, gdzie mam wykłady, to też część fotografii. Uwielbiam mieć kontakt z ludźmi, nie tylko młodymi. Do mnie przychodzą osoby od liceum po te bez wieku. 

– Czego uczysz?

Portretu. U nas młodzi mogą zrobić licencjat, a potem czasami idą na ASP, żeby zdobyć dyplom. 

– Fotografia to taki trochę samotniczy zawód. Jesteś sam na sam z osobą, którą fotografujesz. 

Jestem nieco samotnicą, bo mam w sobie wolność. Nie trzymam nikogo za rękę, ani nie wiszę jak brelok na niczyjej szyi. Kiedy Bogusławowi coś nie pasuje, idę gdzieś sama, bo czemu mam rezygnować z tego, co mi odpowiada? Ja w jego aktywność też się nie mieszam. Razem jesteśmy w naszej wspólnej bajce, którą piszemy. Książki, kultura, wyjazdy. Nie uprawiam na przykład sportów wyczynowych, które Bogusław zawsze uwielbiał, ale po urazie kręgosłupa musiał zrezygnować ze skoków na spadochronie. Jest jednak w doskonałej kondycji, tylko nie może ryzykować w sportach wyczynowych. Jeździmy więc razem rowerami, skuterami, bo ja też lubię poszaleć, ale bez przesady. Poza tym jestem absolutnie normalną osobą. 

– Wszyscy nienormalni uważają się za normalnych. Dla mnie Ty jesteś osobą, która ma talent.

Miło mieć talent, ale uważam, że zawsze można się czegoś jeszcze nauczyć.

– Nie wiem, czy nauczyłabym się grać na skrzypcach jak mój ojciec. 

Musisz więc napisać książkę o swoim dzieciństwie, a ja będę trzymała za ciebie kciuki. Napisz ją bez makijażu. Super, że dożyliśmy czasów, kiedy mogę wyjść do sklepu w dresie i nie muszę się malować, jak było kiedyś, gdy kobiecie nie wypadało wyjść z domu nieumalowanej.

– No dobrze, powiedz mi, jakie jest małżeństwo po trzydziestu latach, oprócz tego, że razem oglądacie filmy. Musi być przyjaźń? 

Bez niej się nie obejdzie. Najważniejsze jest współodczuwanie, chęć bycia razem, gdy się jest potrzebnym, myślenie o drugiej osobie i wspólne martwienie się o bliskich.

– A polityka was łączy, czy dzieli?

Oczywiście, że łączy. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy byli po dwóch stronach barykady. 

– Bogusław Linda jednak prowadzi szkołę aktorską, musi się więc trochę naginać do władzy. Ale Ty nie musisz. 

Ale nic nie zmusi nas do zmiany zdania. Oczywiście pójdziemy na wybory.

– Nie zapytam, na kogo będziecie głosować. 

Nie pytaj. Polityka jest straszna. A ja nie rozumiem ludzi, którzy nie chcą się do niej mieszać, twierdząc, że ich nie interesuje. Przecież każdy jest w nią zamieszany, choćby wybierając to, co zje na śniadanie. 

– Czy w Twoje wykłady w Warszawskiej Szkole Filmowej ktoś się wtrąca, ocenia je? 

Mamy z ministerstwa plan, którego musimy się trzymać jako uprawniona szkoła wyższa. Wolałabym jednak, żeby przy wykładach o fotografii było więcej praktyki, ale musimy realizować plan ministerialny. Poza tym zajęcia mamy tylko w piątki, soboty i niedziele. Za mało więc czasu, żeby wszystko przerobić. Staram się unikać rutyny. Czasem zakradamy się do muzeum POLIN i robimy tam portrety z architekturą w tle. Albo na zewnątrz, wykorzystując elementy przyrody. 

– Do czego dążysz tak naprawdę?

Chciałabym żyć dobrze, cieszyć się tym, co mam. I popatrzeć na wiewiórkę. Przyroda zawsze była częścią mojego życia. 

– A czy uwagę Twojego męża też przyciąga jakiś kwiat czy krzew?

Chyba aż tak bardzo nie zwraca uwagi na urodę kwiatów, ale na pewno uwielbia te chwile, kiedy idzie sam przez las. Zresztą ja go molestuję: Zobacz, jaki piękny kwiatek! Otwieram mu oczy na przyrodę. 

– To na co on otwiera Twoje oczy?

Na przykład na broń. Jego pasją jest historia i broń. A gdy oglądamy jakiś dokument, on zawsze coś wie na ten temat i to mi bardzo imponuje. Często mówi o detalach, szczegółach, na przykład o nożach i stali, z jakiej są zrobione. A ja dostaję od męża od czasu do czasu fajny nożyk. Uwielbiam scyzoryki wykonane z kości albo w drewnie, są bardzo piękne. Staram się podzielać jego pasje. Jedyna, w której nie daję rady, to jazda konno, którą on po prostu ubóstwia. Świetnie jeździ i zna się na wszystkich uprzężach. 

– I liczy się z Twoim zdaniem. Który jego film cenisz najbardziej?

Wszystkie te, które ludzie uwielbiają. Kocham „Kobietę samotną”, „Magnata”, „Matkę królów”. I te starsze, na przykład „Zabij mnie glino”. Doceniam też jego drugoplanowe role. Najbardziej prawdziwy wydawał mi się w „Jasnych, błękitnych oknach” z Joanną Brodzik i Beatą Kawką, który reżyserował. Ale teraz zajmijmy się wiewiórką, która do nas przyszła i prosi o orzecha. 

Rozmawiała: Krystyna Pytlakowska