– Wielu opowiadało mi swoje historie. Facet, który miał salon tatuażu z Iraku mówił mi, że jak przyszli do niego fundamentaliści, to powiedzieli, że jak nie przestanie tatuować, obetną mu rękę. Operator koparki pracował natomiast dla amerykańskiej firmy, więc fundamentaliści uznali, że jest zdrajcą. Ich ucieczka to nie fanaberia. Część Polaków ma obawę, że oni po prostu szukają teraz u nas wygodnego życia. Nie wyobrażam sobie, by chcieli siedzieć w tych lasach, gdyby nie bali się o swoje życie w ojczyźnie – mówi Mayra Wojciechowicz, aktywistka. Rozmawiamy o tym, co dzieje się na granicy polsko – białoruskiej, gdzie pojechała z pomocą humanitarną. Wojciechowicz mówi, że nie zna się na dużej polityce, ale w sytuacji, gdy w lesie marzną ludzie, gdy są tam głodne dzieci, trzeba ich ogrzać, nakarmić i sprawić, by nie umarli. „Koniec! Kropka!”
Mayra, dlaczego pojechałaś na granicę Białoruską?
Jak wiele osób teraz i ja nie byłam w stanie spać, pracować, normalnie funkcjonować, bo ciągle zastanawiałam się, że tam w puszczy marzną i głodują ludzie, zastanawiałam się jak mogę pomóc, nie tylko wpłacając pieniądze dla różnych organizacji, co oczywiście zrobiłam, ale chciałam na własne oczy sprawdzić, co tam na miejscu jest naprawdę potrzebne. Wtedy zadzwoniła do mnie przyjaciółka Maja, z którą w 2011 roku przy ustawie o nasiennictwie udało nam się zablokować wprowadzenie upraw genetycznych w Polsce. Ona ogłosiła zbiórkę w przedszkolu swoich dzieci. Ja założyłam zbiórkę na „pomagam.pl”, gdzie zebrałam 5 tysięcy złotych i postanowiłyśmy razem pojechać na Podlasie.
Pojechałyście w ciemno?
Zaczęłyśmy od ogrzewalni w Michałowie, którą stworzył samorząd lokalny, bo wiedziałyśmy, że to miejsce powstało z myślą o uchodźcach, by mogli się tam ogrzać, najeść, napić ciepłej herbaty. Dziś działa tam między innymi magazyn, w którym składane są rzeczy dla uchodźców. Potem pojechałyśmy do Gminy Tatarskiej w Bohonikach. Spotykałyśmy się z różnymi lokalnymi mieszkańcami, którzy mieszkają poza strefą stanu wyjątkowego, ale są w kontakcie z ludźmi, którzy pomagają uchodźcom. Aż w końcu trafiłyśmy do Grupy Granica i dla nich zrobiliśmy duże zakupy produktów spożywczych, z których oni gotują ciepłe posiłki dla ludzi do lasu.
Na koniec trafiłyśmy do Bazy Fundacji Ocalenie, gdzie segregowałyśmy rzeczy w magazynie. Oni nie mieli czasu tego zrobić, ponieważ ciągle jeździli na akcje do lasu. Napaliłam im więc w piecu, zadbałam o to, żeby mieli przyjemnie i ciepło. Tak wyglądał mój pierwszy wyjazd na granicę, ale dzięki niemu zorientowałam się, co jest tam naprawdę potrzebne.
Zorganizowałyście kolejną zrzutkę?
Wróciłyśmy do Gdańska i już wiedziałyśmy, że największą potrzebą na tamtą chwilę były tarpy, czyli wielkie płachty, pod którymi może się schronić nawet 10 osób. Jeden tarp kosztuje około 130 złotych. Udało nam się jednak wynegocjować niższe ceny, bo kupowałyśmy je hurtowo (100 szt.) i wysłałyśmy je do strefy stanu wyjątkowego. Regularnie wysyłamy już teraz konkretnym organizacjom lekarstwa, powerbanki, materace, śpiwory – robimy tylko sprecyzowane wysyłki, gdy dostajemy informację, że czegoś im brakuje.
- POLECAMY RÓWNIEŻ: Gwiazda „Przyjaciółek”: Dzieci w obozie dla uchodźców są niesamowite – nie ciągną cię za rękę i nie krzyczą: ”Daj!”
Kiedy drugi raz pojechałaś na granicę, zaczęłaś już chodzić do lasu pomagać ludziom. Jak to wygląda?
Kiedy przychodzi informacja, wstajesz, pakujesz ciężki plecak z jedzeniem, piciem i lekarstwami i przedzierasz się przez puszczę, czasem nocą bez latarek, by na siebie nie zwracać uwagi. To są naprawdę trudne mozolne wyprawy. Ci ludzie mają telefony i znajomych za granicą, którzy pomagają im znaleźć numer telefonu do wolontariuszy, którzy udzielają pomocy. Miałam to szczęście, że trafiałam tylko na uchodźców głodnych i zziębniętych, nikt nie wymagał odwiezienia do szpitala. A to jest sytuacja, której oni teraz najbardziej się boją.
Znają przypadki, że jak ktoś trafi do szpitala np. w Hajnówce, to straż graniczna po kilku godzinach go stamtąd wyciągała i odwiozła do lasu na Białoruś. Zauważ, że ja celowo nie mówię „push back”, bo dla mnie to jest pudrowanie tego, co tam się dzieje. Tu chodzi zwyczajnie o siłowe, brutalne łapanki i wywózki. Dlatego dziś uchodźcy wolą otrzymać doraźną pomoc w lesie.
Na czym ta pomoc polega?
Te osoby, które spotkałam, długo nie jadły, od kilku dni piły wodę z kałuż, z bagien i dlatego cierpiały na choroby jelitowe. Wiły się z bólu. Opatrywałam młodemu chłopakowi skręconą kostkę. Był bardzo wyziębiony, próbowaliśmy go ogrzać. Obok jego kolega też wyglądał na zziębniętego, więc poprosiłam, by zdjął skarpetki. Ten zarzekał się, że z jego nogami wszystko jest w porządku, ale kiedy w końcu pokazał mi stopy, byłam przerażona. Ten człowiek od 10 dni był w przemoczonych butach w dzień i w noc. Ja takich stóp nie widziałam nigdy. Schodziły z niej płaty skóry.
Co cię najbardziej poruszyło podczas tych interwencji w lesie?
Nieprawdopodobny spokój i wdzięczność tych ludzi. Jak już dostali jeść i pić i zaczęliśmy rozmawiać, to oni nie pomstowali, nie krzyczeli, nie było w nich ani źdźbła agresji. To było absolutnie niesamowite i do dziś ten obraz sprawia, że szklą mi się oczy. Nie chciałabym w tym zimnym lesie spać ani godziny, a w nich był spokój, choć nie miałam dla nich jednego słowa na pocieszenie. Bo czy jest szansa, że na granicę wejdzie Frontex, albo Polski Czerwony Krzyż, by im pomóc? Czy jest szansa na stworzenie korytarza humanitarnego? Polski rząd buduje na granicy zasieki, a za te pieniądze przez wiele lat można by wspierać ośrodki dla uchodźców. Ja tej logiki nie pojmuję! W strefie jest wojsko.
Ludzie, którzy mieszkają tam mieszkają, twierdzą, że te chłopaki chodzą pijane, by odreagować wykonywanie rozkazów. To nie są dla mnie dzielni polscy żołnierze, którzy strzegą granic. To jest jakaś makabra! Oni jeżdżą po lesie i puszczają z głośników ujadanie psów, by dodatkowo nastraszyć ludzi w lesie. Dzień i noc latają helikoptery.
Co myślisz o straży granicznej? Widziałaś tych ludzi i na pewno masz na ten temat wyrobione danie. Dlaczego oni nie rezygnują z pracy?
W straży granicznej jest wiele osób, które serca nie mają. Ale jest też sporo takich, które to serce mają. Rozmawiałam z dwójka strażników, którzy nas zatrzymali w lesie i oni opowiadali, że często są pierwszymi i jedynymi, którzy mogą dotrzeć do tych ludzi i dać im jeść, ciepłe skarpety i zapas wody. Robią zbiórki na te rzeczy wśród swoich znajomych, wśród rodziny, mają je w bagażniku, starają się zachowywać po ludzku. Jakoś pomagać. Natomiast wielu strażników i wojsko działa inaczej, brutalnie i bez cienia empatii.
Spotkałam uchodźców, którzy opowiadali mi, że od kilku dni nie pili wody i byli już tak zdesperowani, że postanowili wyjść z lasu i iść do sklepu, by ją kupić w sklepie. We wsi złapała ich oczywiście natychmiast straż graniczna i powiedzieli im: „Chodźcie, zawieziemy was do ośrodka, tam się wyśpicie, napijecie, ogrzejecie”. Wsadzili ich do samochodu i bez łyka wody, o którą błagali, wywieźli ich na Białoruś.
Bierzesz udział w dyskusjach z osobami, które boją się przyjęcia przez Polskę uchodźców?
Ludzie dziś nie rozumieją wielu rzeczy. Dziwią się, skąd uchodźcy mają smartfony, dobre ubrania i pieniądze, by opłacić przemytników. Wtedy tłumaczę, że to jest tak, jakbyś ty uciekła, przecież zabrałabyś ze sobą telefon, sprzedałabyś wszystko. Mam wrażenie, że Polacy cały czas mają wyobrażenie, że uchodźcy to jacyś średniowieczni pasterze, którzy z kosturami przemierzają nasze puszcze. A to są ludzie! Normalni, jak my! Wielu z nich mówi po angielsku. Ostatnio wdałam się w internetową rozmowę z dziewczyną, która napisała: „Przecież na gołe oko widać, że oni nie pójdą do pracy, a będą pod moim blokiem koczować.” A ja w tym lesie spotkałam kucharza, tatuażystę, informatyka, oświetleniowca planów filmowych, operatora koparki i dentystę.
Uchodźcy to są normalni ludzie, z zawodami! Wielu opowiadało mi swoje historie. Facet, który miał salon tatuażu z Iraku mówił mi, że jak przyszli do niego fundamentaliści, to powiedzieli, że jak nie przestanie tatuować, obetną mu rękę. Operator koparki pracował natomiast dla amerykańskiej firmy, więc fundamentaliści uznali, że jest zdrajcą. Ich ucieczka to nie fanaberia. Część Polaków ma obawę, że oni po prostu szukają teraz u nas wygodnego życia. Nie wyobrażam sobie, by chcieli siedzieć w tych lasach, gdyby nie bali się o swoje życie w ojczyźnie.
Widziałaś wśród nich kobiety, dzieci?
Widziałam niewiele kobiet. Ale posłuchaj, co to ma za znaczenie? My chrześcijanie mówimy, że każde życie ludzkie ma wartość. Ale jednak segregujemy. Kobiety – ok! Dzieci – ok! Ale już arabscy młodzi chłopcy – nie ok! Co to jest za arogancja, żeby komuś powiedzieć, że jak jesteś młodym mężczyzną, to powinieneś zostać w swoim kraju i ginąć za swoją ojczyznę. Ja tego nie pojmuję!
Co my zwykli ludzie możemy teraz zrobić?
Organizacje potrzebują pieniędzy, by kupować ocieplane kalosze, lekarstwa i inne rzeczy. Szukajmy zbiórek i wpłacajmy pieniądze. Edukujmy młode pokolenie. Na Netflixie jest taki film rysunkowy „Żywiciel”, który można pokazać dzieciom i z nimi o tym porozmawiać. Można wywierać naciski za pomocą listów i petycji do zarządu głównego PCK, bo oni powinni tam być od początku, by pomagać. Możemy wiele zrobić. Z całą pewnością nie wolno przestać o tym, co dzieje się a granicy polsko-białoruskiej rozmawiać.
Znam cię od lat, jesteś osoba żywiołową. Dlaczego teraz opowiadasz o tym, co widziałaś na własne oczy bez wielkich emocji?
Posłuchaj, ja musiałam swoje emocje schować głęboko w sobie. Inaczej bym płakała i być może się rozpadła. Ja je zapchnęłam gdzieś bardzo daleko, żeby mieć umysł klarowny. Bym mogła dalej pomagać. Jeśli i wy macie ochotę pomóc, klikajcie i wpłacajcie, każda pomoc się teraz liczy: https://zrzutka.pl/nhy8ge