Jestem zmęczona. Życiem. Walką o przetrwanie, każdym dniem. Seks jest na ostatniej liście moich priorytetów. Ale nie mówię o tym partnerowi, bo nie chcę go ranić, burzyć naszej dobrej rodziny. I nie chcę, żeby odszedł, bo go nie zaspokajam.
Jest przed północą, właśnie wywiesiłam ostatnie pranie. Ale nie położę się jeszcze, pies popiskuje pod drzwiami, mąż był z nim godzinę temu, ale chyba ma problemy żołądkowe. Pies, nie mąż. A nie, mąż też dzisiaj miał– trzy dni chorowaliśmy na jelitówką. Akurat przed rozpoczęciem roku szkolnego i przedszkolnego. Witaj wrześniu.
Ale miało być o seksie.
Nie mam na niego siły, ochoty, nie mam mocy. Moje ciało każdego dnia jest nadużywane, szarpane, męczone. Przez dwulatka, który nieustannie pragnie mojej bliskości. Przez pięciolatkę, która chce się bawić, przytulać i być tak samo istotna, jak brat. W końcu przed piętnastolatkę zaczynająca swój bunt. Przez szefową, która nie rozumie, że praca zdalna to nie praca 24 godziny na dobę. Przez rodziców. Przez przyjaciółki. Przez wysiłek. Każdego dnia. Intelektualny i fizyczny. Ponad miarę.
Gdy kładę się wieczorem do łóżka i czuję na sobie czyjś jeszcze dotyk, mam ciary ze wstrętu. Moje ciało mówi „nie”. Dość, nie dotykajcie mnie. Nawet jeśli dotyka mnie mąż. Facet, z którym uwielbiałam seks.
Jeśli mam kilkanaście minut przerwy w kieracie w ciągu dnia, a mąż chce wtedy seksu– kulę się, bo te kilkanaście minut mogłabym poświęcić na drzemkę. A muszę na wysiłek. Znów na jakieś staranie się. Żeby komuś było dobrze. I nie chodzi o to, że mąż się nie stara– stara. Chodzi o moje zmęczenie. I moją potrzebę zawinięcia się w kokon– to dla mnie teraz jedyny odpoczynek.
On też jest zmęczony. Bierze kolejne zlecenia. Budujemy dom. Kredyt rośnie, materiały drożeją.
Oboje żyjemy w lęku– tylko on odreagowuje seksem, a ja nie potrafię.
Brakuje mi codziennej bliskości, ciepła, rozmów, przytulenia– wszystkiego, co mieliśmy kiedyś. Przed rodziną– o której zresztą oboje marzyliśmy.
I mam wyrzuty sumienia, że nie mam siły na ten seks. Nie chcę być uznana za zimną żonę, nie chcę, żeby mówił to, co mówią inni faceci o żonach: że tylko marudzą, narzekają, że zamieniły się w matki Polki, są aseksualne. Wiem, bo mój facet ma kumpli. Niby nie ma między mężczyznami wywlekania brudów, ale jednak widać, że ostygli emocjonalnie.
Dlatego minimum dwa razy w tygodniu zwalczam zmęczenie i się kocham. Bo nie chcę, żeby on ode mnie odszedł, żeby się rozglądał. Nie leżę wtedy, jak kłoda– zaskakuję, staram się. I nawet ostatecznie jest miło, ale nie ma we mnie ognia. Nic. Zero.
Co się ze mną stało, że z wesołej, zabawnej dziewczyny, z którą można konie kraść zamieniłam się w kobietę, która nie ma kontaktu z ciałem i która nie potrzebuje seksu?
Dlaczego kiedyś mogłam zarwać noc dla ostrego seksu, a teraz myślę, ile mi zostanie snu jeśli będę się kochać?
Przestałam też lubić długi seks, on mnie tylko drażni.
Na forach dla matek czytam, że u większości kobiet jest podobnie.
Czasem zastanawiam się, co myślą o tym mężczyźni. Czy też w skrytości ducha przestają chcieć tego seksu i robią to dla kobiety? Jak ja dla męża?