Jeśli wychowaliśmy się w emocjonalnie chaotycznym środowisku, jako dorosłe osoby stajemy przed sporym wyzwaniem, próbując nawiązać zdrowe relacje z innymi. Kiedy chaos staje się normą, powoli przyzwyczajamy się do obecności w naszym życiu tego, co złe i przerażające. Podświadomie staramy się „uciszać” nasze doświadczenia, ponieważ wydaje się nam zbyt niebezpieczne by o nich mówić wprost. Wypieramy przeszłość, ale problemy nie znikają.
Jako dzieci musimy czuć, że do kogoś, gdzieś należymy. Należeć to znaczy przetrwać. „Rozgrzebywanie” naszego doświadczenia związanego z jakimś rodzinnym dramatem oznaczałoby zaryzykowanie miłości naszych opiekunów, naszej przynależności, a tym samym naszego przetrwania. Kiedy dom jest emocjonalnie chaotyczny, zazwyczaj nie ma w nim dorosłych, którzy są otwarci i zainteresowani osobistymi przeżyciami i doświadczeniami dziecka. Nie ma zatem osoby, z którą dziecko mogłoby porozmawiać, a jeszcze mniej szans na to, że znajdzie się tam ktoś, kto weźmie odpowiedzialność za trudną codzienność lub zmieni to, co się dzieje złego.
Musimy więc przetrwać samodzielnie i powoli stajemy się ekspertami w ukrywaniu lęku, strachu, gniewu i rozpaczy, przechodzimy obok tych emocji, jakby nic się nie działo, bez względu na to, jak źle się czujemy. I w końcu to, co nie jest normalne, staje się naszą normą.
Gdy jesteśmy dziećmi, nasze strategie przetrwania skutecznie nas chronią, ale jedynie na pewnym poziomie. Jednak kiedy kilkanaście lat później wnosimy te same strategie obrony w relacje z dorosłymi, przestają one działać i czujemy się uwięzieni, bezsilni, niespokojni i źli. Uczucia, które „zakopaliśmy” głęboko jako dzieci, wciąż tam są – tylko teraz wychodzą na wierzch.
Jak stworzyć i utrzymać zdrowy związek z bliską osobą, w sytuacji, gdy jako dzieci doświadczyliśmy braku stabilnego emocjonalnie środowiska rodzinnego? Jak przekształcić instynktowne działania obronne, takie jak „zamykanie się w sobie”, uporczywe milczenie, uciekanie przed rozwiązywaniem konfliktów, w świadomy proces, abyśmy mieli wybór i możliwość działania?
Pierwszym krokiem jest zwrócenie uwagi na to, co dzieje się z nami w obliczu konfliktu – musimy uświadomić sobie, że przechodzimy w tryb określonej reakcji, gdy stajemy w obliczu tego, co wydaje się względnie niebezpieczne (a potencjalnie niebezpieczna jest dla nas każda sytuacja sporna). Obserwujmy zatem bacznie własne reakcje w trakcie kłótni z ukochaną osobą, w trakcie wymiany zdań, różnicy poglądów. Stańmy oko w oko z tym, jacy wówczas jesteśmy. I zaakceptujmy to.
Uznając symbolicznie tę prawdę o nas samych, ofiarujemy sobie nie tylko życzliwość i współczucie, ale także wdzięczność. I przypominamy sobie, że to tylko przeszłość. Że możemy wreszcie mówić o tym, co czujemy i myślimy. Nie uciekajmy od tego.
Po drugie, musimy zacząć pracować nad opanowaniem lęku o to, że ukochana osoba odejdzie. I że, nawet jeśli związek się rozpadnie, poradzimy sobie bez partnera. Jeśli zdamy sobie sprawę, że „nie umrzemy” bez tej drugiej osoby, że jedynie przenieśliśmy zależność z naszego dzieciństwa do tej relacji, możemy znaleźć w sobie odwagę, by zaryzykować myśl, że związek, choć ważny, nie jest fundamentem naszej egzystencji. Jej fundamentem jest umiejętność „dobrego życia” : podejmowania dobrych dla nas decyzji, dzielenia codzienności z ukochaną osobą, troska o siebie, swoje zdrowie psychiczne i fizyczne oraz o zdrowie bliskich nam osób.
Leczenie nieudanego emocjonalnie dzieciństwa to długi proces. Nie powinniśmy jednak odkładać w nieskończoność momentu, w którym zajmiemy się tym aspektem naszego życia. Pora przestać wypierać i zacząć akceptować to, co przeżyliśmy.