Przeżyłyśmy razem tak wiele. Kiedy to wspominam, serce mi się kraje. Dlaczego tak długo nie potrafiłam cię zostawić? Dlaczego tak długo znosiłam twoje przykre zachowania? Dlatego, że mam wspomnienia, kiedy wielokrotnie w przeszłości uratowałaś mi życie. Nie, nie przesadzam… życie. Masz tyle przymiotów, że chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak cudowną osobą potrafisz być. Znamy się przecież od liceum. Ile to już będzie? Pewnie z 20 lat, albo nawet odrobinę dłużej.
Pisząc to wszystko, mam łzy w oczach. Serio! Wspomnienia są tak barwne. Pamiętam, jak w liceum poszłyśmy razem w góry. Byłyśmy 17-letnimi, małymi, niedojrzałymi wariatkami. Ty miałaś na nogach jakieś włoskie rozpadające się buty, a ja kurtkę podszytą wiatrem. Obok nas zeszła lawina. Wtedy pierwszy raz otarłam się pewnie o śmierć. Przeżyłyśmy tę wycieczkę razem i nigdy już tak głupie nie byłyśmy. Potem ty zakochałaś się w jakimś chłopaku, a on cię rzucił, jakbyś była zwykłym śmieciem. Przyszłam do ciebie do maleńkiego mieszkanka, które wynajmowałaś na peryferiach warszawskiego Bemowa. Było tak ciemno, było tak cicho i ty byłaś wtedy strzępem człowieka. Starałam się jakoś pomóc, ale pamiętam to jak przez mgłę. Wtedy nie wiedziałyśmy obie, że masz depresję. Po prostu wydawało nam się, że tak cierpi się po nieszczęśliwej miłości.
Próbuję pozbierać myśli, by przypomnieć sobie, ile razy uratowałaś mi życie. Za każdym razem, gdy rozstawałam się z jakimś chłopakiem, jako jedyna do mnie przyjeżdżałaś. Zawsze miałaś czas. Cudownie mnie wtedy wspierałaś. Pamiętam, że nigdy nie musiałam przejmować się, czy mam posprzątane, czy ty dobrze się u mnie czujesz, czy nie wyglądam na zbyt potarganą i czy sprostałam jako gospodyni. Stałyśmy w drzwiach balkonu i paliłyśmy papierosy i gadałyśmy o życiu. Tak normalnie, zwyczajnie na luzie. Wtedy jeszcze nie bałam się mówić przy tobie tego, co myślę.
Zawsze też rozumiałaś to, że krucho u mnie z kasą. Pożyczałaś mi pieniądze i nigdy nie pytałaś, kiedy je zwrócę. Zwracałam, jak miałam. Potrafiłaś słuchać, a ja nie musiałam się martwić tym, że zasmucam cię jeszcze bardziej, że zarażam nostalgią albo obciążam problemami. To była przyjaźń. Najprawdziwsza. Nigdy nie zdradziłaś moich sekretów, zawsze wiedziałam, że jeśli powierzę ci najintymniejszą tajemnicę, to wrzucam ją jakby do studni. Nikt się nie dowie i wiem, że tak będzie i że to nigdy się nie zmieni. Dziękuję ci za ten komfort.
Najlepiej pamiętam jednak ostatnie pięć lat. Kiedy rozwiodłam się z mężem, zrobiłaś dla mnie najlepszą rzecz z możliwych. Dołączyłaś mnie na Facebooku do grupy starych znajomych jeszcze z czasów studiów. Dzięki temu zyskałam cudowną grupę kobiet, z którymi zaniedbałam kontakt i z którymi teraz już zawsze mogę: iść na piwo, pogadać, pośmiać się, obejrzeć film w kinie. Tak, znowu uratowałaś mi życie, bo wtedy czułam się tak samotna, jak nigdy przedtem.
A potem powiedziałam coś, co dosłownie zniszczyło naszą przyjaźń. Pamiętam ten wieczór jak dziś. Umówiłyśmy się na spacer. Byłaś na mnie zła, mówiłaś, że potrącam cię łokciem. Kipiałaś złością. Poszłyśmy razem na piwo i ja chyba wypiłam o jedno za dużo. Postanowiłam ci powiedzieć coś (przyrzekam, naprawdę w dobrej wierze!) o twoich relacjach z mężczyznami. Dlaczego ci się nie układają? Nie wiem, co mnie naszło, ale powiedziałam, że: „Za dużo pijesz alkoholu i szukasz księcia z bajki, a nie dajesz szansy tym mniej atrakcyjnym i bardziej zwyczajnym”. Przepraszam cię za to! Pewnie mogłam być bardziej delikatna. Pewnie powiedziałam coś jeszcze, czego nie pamiętam. Musiało cię to zaboleć, bo wściekłaś się i zerwałaś ze mną kontakt na rok. Nie odpisywałaś na SMS-y, nie odbierałaś telefonów i nie dawałaś szansy, by to jakoś załagodzić.
Po roku milczenia pomału udawało nam się odbudować naszą relację. Znów wyjechałyśmy razem na wakacje. Jedne z najgorszych w moim życiu! Ze zdumieniem patrzyłam na ciebie i po prostu cię nie poznawałam. Mówiłaś mi, że nie chcesz słuchać opowieści o moich smutkach, że chcesz się tylko śmiać i bawić, bo po to jest urlop. Starałam się unikać więc takich tematów, które sprawiałaby ci przykrość. Gryzłam się w język, bo bałam się, że znów będę nieostrożna i zwyczajnie cię zranię. Wyraźnie też czułam, jak bardzo cię irytuję, działam na nerwy i że nie jestem taką koleżanką, z jaką chciałabyś spędzać czas błogiego relaksu. Na każdym kroku mówiłaś mi, że coś robię nie tak. Upominałaś, że za dużo jem, sztorcowałaś, że nie umiem się bawić, niby uprzejmie prosiłaś, bym podczas urlopu nie rozmawiała z innymi osobami na tematy, które uznałaś za irytujące. Wakacje dla nas obu zamienił się w upiorny czas. Ja sztywna pilnowałam, by cię nie urazić, usuwałam się z pola widzenia, bo nie chciałam awantur. A ciebie jakby to dodatkowo napędzało do dalszych przykrości. Marzyłam tylko o powrocie do domu, by odpocząć, by znów być sobą i wrócić do ludzi, którzy mnie akceptują. Doskonale wiem, co się podczas tych wakacji ze mną działo. Poruszyłaś we mnie te wszystkie struny, o których nie pamiętam już pewnie od co najmniej trzydziestu lat. Znów czułam się tą małą dziewczynką, z której mama nigdy nie była zadowolona. Znów czułam się tym dzieckiem, któremu ojciec wyrywał kartki z zeszytu, by pisała równiuteńko. Nie potrafiłam ci się przeciwstawić.
To w sumie dziwne, bo od wielu lat te emocje już do mnie nie wracały. Jestem dorosłą kobietą, która potrafi mówić „nie” i walczyć o swoje. Gdybyś nie była taka dla mnie ważna, powiedziałabym: „Bujaj się!” i spakowałabym manatki i wróciłabym do domu. A ja zupełnie jak w dzieciństwie… zamarłam i czekałam aż wakacje dobiegną końca. Nigdy więcej nie chcę się już tak czuć!
Pewnie wszyscy, którzy teraz to czytają, mają jedną myśl: „Dlaczego nie spróbowałyśmy porozmawiać? Pogodzić się? Wszystko sobie wyjaśnić?” Przecież nie wyrządziłyśmy sobie jakiegoś wielkiego świństwa. Jednak ty i ja wiemy najlepiej, że próbowałyśmy i nic z tych rozmów nie wynikało. Nie przyniosły one nam ulgi. Trudno się z tym pogodzić, ale może po prostu… musimy. To koniec! Żegnaj moja przyjaciółko! Uratowałaś mi życie nie raz. Dziękuję ci za to i przepraszam za przykrości. Muszę jednak nauczyć się odchodzić. Przyjaźni też nie da się zatrzymać na siłę.