Go to content

Czy to coś złego, że zakochałam się kilka miesięcy po śmierci męża? Że jestem kochana?

Czy to coś złego, że zakochałam się kilka miesięcy po śmierci męża? Że jestem kochana?
Fot. iStock/castenoid

Kiedy zostajesz wdową, a nie masz jeszcze czterdziestu lat i myślisz sobie, że jeszcze ułożysz sobie życie, to nagle się okazuje, że wszyscy wiedzą lepiej i wtrącają się w Twoje sprawy. I oczekują  że w żałobie będziesz całe życie, że będziesz emanować smutkiem i już nigdy się nie uśmiechniesz.

Tomek był wspaniałym mężem. Nasze małżeństwo nie było idealne, ale mogę śmiało powiedzieć, że było mam ze sobą dobrze. Poznaliśmy się jako dzieciaki, cale dzieciństwo i młodość spędziliśmy razem. Nasz ślub był tylko formalnością. Tomasz był moją pierwszą miłością.

Jego nagła choroba przekreśliła naszą przyszłość. Kilka miesięcy ostrej walki o wcześniej zdrowego faceta totalnie zmieniło nasze życie i priorytety. Chemie, naświetlania, zmiany opatrunków, bardzo higieniczny tryb życia. Tak bardzo wierzyłam, że mu się uda. Niestety. Przegraliśmy.

I nagle zostałam sama z nastoletnią córką. Z kredytem, domem, ogrodem i psem. Z obowiązkami, które i tak od jakiegoś czasu wykonywałam sama, ale które zeszły na dalszy plan, bo byłam zajęta chorym mężem. Teraz musiałam stawić życiu czoła. Najważniejsza była córka i kredyt. Tak, kredyt. Z mojej pensji bibliotekarki nie byłam w stanie wszystkiego opłacić. Tomek na szczęście był ubezpieczony. Starczyło na spłatę kredytu i na zachowanie jakichś oszczędności. Nie żyliśmy wcześniej jakoś wystawnie, ale teraz na pewno musiałam kontrolować wydatki. Zarabiałam przecież tylko ja. Lena musiała skupić się na nauce. Czekał ją egzamin ósmoklasisty. Dzięki temu miała zajętą głowę. Ja, by zabić stres, wróciłam do ćwiczeń. Przez chorobę męża zupełnie przestałam ćwiczyć, a zawsze to lubiłam. W mediach społecznościowych wyszukiwałam fajne treningi i wróciłam do aktywnego śledzenia postów innych ludzi. Już sam fakt,  że wrzucałam jakieś rolki  wzbudził w rodzinie negatywne emocje.

Jak mogłam się uśmiechać?
Chwalić pokonanymi kilometrami?
Nie nosić czarnych ubrań?
Jakim prawem żyłam?

Nikt nie wiedział, że co wieczór wyłam w poduszkę, że treningi były moją odskocznią i próbą poradzenia sobie z życiem.\\

Pewnego razu napisał on. Chłopak, który był młodszy ode mnie, trenował intensywnie i wspierał mnie w moich „osiągnięciach”. Rozmowy czysto kumpelskie, śmieszne memy. Ten człowiek miał fajną aurę. Nie podrywał mnie, nie wypytywał, miał podobne poczucie humoru co ja. Pisaliśmy ze sobą dość często. Poprawiał mi humor. Znajomi się odsunęli myśląc, że potrzebuję czasu. Ja nie wpraszałam się na kawę czy drinka. Rodzina mnie krytykowała, bo wyglądałam za dobrze i nie wyłam po kątach. Radek był więc jedyną osobą, z którą byłam w kontakcie.

Gdy pewnego dnia zapytał czy nie wyskoczymy razem pobiegać, ku swojemu zaskoczeniu zgodziłam się natychmiast. Mieszkaliśmy w tym samym mieście. Tras było sporo. Czemu by nie trenować razem? W którąś sobotę, gdy Lena była u koleżanki, poszliśmy na ten jogging. Ja stremowana, bo Radek biegał maratony. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że idę na
randkę, że coraz bardziej go lubię i że chyba mu się podobam, bo delikatnie mnie komplementował.

Biegało się nam super. Radek dostosował się do mnie. Wyjaśnił mi kilka technicznych kwestii, a potem po prostu poszliśmy na obiad do knajpy, którą mijaliśmy. Było mi przy nim tak dobrze, zwykle, normalnie. Spocona, bez makijażu. Tematy nam się nie kończyły.

Wróciłam do domu po kilku godzinach i zdałam sobie sprawę z faktu, że lubię jego towarzystwo. I wirtualne, i rzeczywiste. Zacieśniliśmy kontakt. Pisaliśmy codziennie, często biegaliśmy razem. Zaczęłam się uśmiechać i to był mój największy grzech. Podobałam się innemu mężczyźnie i odwzajemniałam jego zainteresowanie. Grzeszyłam więc podwójnie.

Jedyne wsparcie dostałam od Marty – mojej przyjaciółki, która pomagała nam bardzo, gdy Tomek chorował. Poznała Radka  kibicowała nam i cieszyła się, że nie wpadłam w depresję. Sama była po rozwodzie i śmiała się, że dla kobiet koło czterdziestki jest jeszcze szansa.

Moja córka lubiła Radka. On miał do niej dobre podejście, motywował ją do ćwiczeń, kibicował gdy poprawiała ocenę z wf-u z piątki na szóstkę. W przeciwieństwie do rodziny córka nie miała do mnie pretensji, że chodzę na randki. Sama pomagała mi wybrać w co się ubrać.

W wakacje, gdy była na obozie, polecieliśmy z Radkiem do Turcji. Już jako para. Uznałam, że nie będę się chować. Chodziliśmy za rękę, wygłupialiśmy się  tańczyliśmy, wieczorami kochaliśmy. Odżyłam. Radek był drugim mężczyzną w moim życiu, tak totalnie różnym od Tomka. Było nam cudownie. Nie miałam wyrzutów. Rodzina, szczególnie teściowa, była ma mnie zła. Cała w pretensjach, że żyłam dalej, że nie mam w salonie ołtarzyka ze zdjęciami Tomka, takiego jak ona.

Czy to coś złego, że zakochałam się kilka miesięcy po śmierci męża? Że jestem kochana? Że mam z nowym partnerem lepszy seks? Że jest młodszy, a mimo to chce ze mną być? Że sprawił, że chce mi się żyć, co nie oznacza, że zapomniałam o moim pierwszym małżeństwie? Że jest zupełnie innym facetem niż Tomek i że go uwielbiam? Że robi mi rano śniadanie, jest
spontaniczny, lubi podróże i cały czas mnie wspiera? Lena widzi zadowoloną matkę, której chce się żyć. Nie wyciąga mnie z depresji, nie widzi zapłakanej. Widzi kobietę szczęśliwą, spełnioną. Ja czuję, że żyję. Żałobę noszę w sercu. Nie obnoszę się z nią. To nie jest na pokaz.

Na cmentarzu u Tomka jestem bardzo często, nie zapomniałam o nim, choć noszę kolorowe sukienki. Wiem, że on polubiłby Radka i na pewno cieszyłby się, że mimo tej całej tragedii się uśmiecham. Nie będę nikogo przepraszać za swoje szczęście i za to, że dane mi było pokochać drugi raz. Życie nauczyło mnie, że takie chwile są ulotne, więc trzeba je łapać, bo jutro może ich nie być.