– To, że mogę z Gerdziem dzielić czas, emocje, przeżycia, śniadania i kolacje jest po prostu wspaniałe. Kochanie to nie tylko są pieszczoty i przytulanie, ale przede wszystkim – dawanie siebie drugiej osobie. Jeżeli się kogoś kocha takim, jakim on jest i to uczucie jest głębokie, wtedy z ogromną radością dajemy siebie w postaci bycia gotowym na dobre i na złe. Bo w końcu życie czasami płata nam figle, ono nie składa się z samych przyjemności – mówi Iwona Mazurkiewicz, znana z show TVP „Sanatorium miłości. Z nami bez pruderii rozmawia o seksie, menopauzie i miłości w dojrzałym wieku.
Iwona i Gerard Makosz (81) to jedyna para, która poznała się dzięki programowi „Sanatorium miłości”, cały czas jest razem i planuje wspólną przyszłość. Niedawno Gerard poprosił Iwonę o rękę. Planują ślub.
Jak odważyć się kochać w dojrzałym wieku?
– Myślę, że każdy wiek jest dobry na zakochanie się. Bycie samemu jest dziś chorobą cywilizacyjną.
Pani udało się zakochać tuż po „60”! Zaufała pani na nowo mężczyźnie, mimo że miała pani za sobą wiele bardzo trudnych doświadczeń.
– Przeżyłam rozwód i to było dla mnie pierwsze traumatyczne doświadczenie, bo wtedy uważałam, że wychodzę tylko raz w życiu za mąż i to ma być „na dobre i na złe”. Ale tak się niestety nie stało. Natomiast kolejne trudne życiowe doświadczenie to była śmierć dziecka, a potem drugiego męża, więc jeszcze inaczej od tego momentu zaczęłam postrzegać tęsknotę do drugiego człowieka. Musiałam to przerobić, by móc otworzyć się znowu na ludzi. Przyznam, że wtedy długo towarzyszył mi brak zaufania do losu. Bałam się kolejnej traumy. Tym bardziej, że straciłam też dziecko, a to było najtrudniejsze pożegnanie, które na zawsze pozostawiło ból i smutek w sercu.
Jak po takich traumach udało się pani pozbierać?
– Do dziś jest trauma, bo nie lubię chodzić na cmentarz. Kiedy stamtąd wracam do domu, to wspomnienia otwierają ranę w sercu i wszystko powraca. Ja kiedyś nie potrafiłam rozmawiać z ludźmi, żeby nie zakończyć opowieścią o tym, jak strasznie tęsknię za moimi bliskimi. I zauważyłam, że ludzie nie chcą tego słuchać. Moje przeżycia były bardzo okrutne, wylałam bardzo dużo łez. Ale dziś cieszę się, że nadal jestem pogodna i potrafię się śmiać. Jeszcze inni mówią mi, że czerpią ode mnie energię.
Myślę, że trzeba nauczyć się zaakceptować swój los i z tym jakoś żyć. Bo ja już czasu ani zdarzeń nie cofnę. Moje motto życiowe to: „Żyć tu i teraz, cieszyć się wszystkim, co piękne wokół mnie”. Przecież życie ucieka z dnia na dzień. Tylko że ludzie gorzknieją po takich doświadczeniach!
Jak pani udało się zachować taką pogodę ducha?
– Przed laty prowadziłam sklep kosmetyczny. Pamiętam, że kiedyś do niego weszła kobieta, która straciła mamę i zachowywała się jak osoba w jakieś chorobie psychicznej. Krzyczała: „Gdzie jest moja mamusia?!” Mam dziś ciarki, jak to pani opowiadam. Wtedy wystraszyłam się. Pomyślałam sobie, że po śmierci dziecka i męża muszę sobie sama jakoś poradzić, bo jak tego nie zrobię, to mogę skończyć jak ta szalona kobieta w moim sklepie. Jeśli nadal będę płakać i obarczać swoimi kłopotami inne osoby, to dobrze się to nie skończy.
Ma pani całkowitą słuszność!
– Zdałam sobie sprawę, że to jest moje osobiste przeżycie! Dlatego sama muszę się z tym wszystkim uporać. Widzowie programu „Sanatorium miłości” często dziś do mnie piszą, lubią się o coś poradzić. Ja wtedy czuję się potrzebna. Wolę dawać ludziom dobrą energię, niż siedzieć do końca życia i płakać.
Jakim cudem odważyła się pani kolejny raz na miłość?
– Myślę, że u mnie zwyciężyło pragnienie bycia z kimś po prostu. To wzięło górę nad wszystkimi moimi obawami.
Jak pokonać swoje wewnętrzne obawy?
– Ja jestem niepoprawną optymistką, osobą dosyć ufną. Gerard od razu mi się bardzo podobał jako mężczyzna. Lubiłam sposób, w jaki traktuje kobiety – jego dżentelmeństwo, poczucie humoru i to, że lubi tańczyć. Oczywiście potrzebowaliśmy czasu, by sobie zaufać. Gerard wie, że nie zgodziłabym się, by mężczyzna kupił mnie prezentami. Potrzebuję kogoś, komu mogę zaufać. Jeżeli jestem w związku, to oddaję się na maksa i moje oczekiwania też idą w taką stronę.
Wasza miłość z Gerardem jest dla wielu dowodem na to, że można zaufać w dojrzałym wieku. Po prostu warto zaryzykować?
– To, że mogę z Gerdziem dzielić czas, emocje, przeżycia, śniadania i kolacje jest po prostu wspaniałe. Kochanie to nie tylko są pieszczoty i przytulanie, ale przede wszystkim – dawanie siebie drugiej osobie. Jeżeli się kogoś kocha takim, jakim on jest i to uczucie jest głębokie, wtedy z ogromną radością dajemy siebie w postaci bycia gotowym na dobre i na złe. Bo w końcu życie czasami płata nam figle, ono nie składa się z samych przyjemności.
Czy będąc kobietą dojrzałą, łatwiej pani zrozumieć mężczyznę?
– Czasami zadaję sobie pytanie, dlaczego ludzie nie potrafią być dobrzy dla siebie. Skąd się rodzą kłótnie z byle powodu?
A przecież niewiele trzeba, by załagodzić konflikt!
– Kiedyś przeczytałam książkę “Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus”. To jest lektura dla każdego, bo niestety różnimy się i warto rozumieć oczekiwania płci przeciwnej.
Mężczyzna jest istotą, której trzeba wprost powiedzieć: „Proszę, pomóż mi! Czy możesz to dla mnie coś zrobić?” Mężczyzna często nie domyśla się sam. Gerard jest bardzo chętny do pomocy, ale czasami widzę, że nie robi czegoś, co mi wydaje się oczywiste.
Czy to prawda, że się zaręczyliście?
Niby to nic nie zmienia, a jednak jeszcze bardziej czujemy się bliżej ze sobą. Narzeczony, narzeczona – brzmi to dostojniej i poważniej. To jest magia, choć deklarowaliśmy, że papierek nie jest nam do niczego potrzebny. Ale mamy świadomość, że jesteśmy dla siebie.
Wy z Gerardem w wywiadach mówicie, że nawet jak dwa dni jesteście bez siebie, to potwornie tęsknicie.
– Nawet pojawia się taka nuta zazdrości, że nie możemy być razem. My lubimy być razem – wieczorami siedzimy na tarasie, patrzymy w gwiazdy, pijemy lampkę wina. Bardzo mnie irytują hejty, że ja poleciałam na Gerdzia kasę. Tak jakbym dobrej emerytury nie miała. Co za bzdura! Nie przeszkadza nam też różnica wieku. Oboje jesteśmy w super kondycji. Kiedy byliśmy w hotelu, był pierwszy do tego, by zapisać się na tańce. Niejednej młodszej osobie, nawet o dwadzieścia lat, nie chciałoby się tak zaangażować.
Bardzo nas wspiera też córka Gerarda, która jest lekarzem dermatologiem z doktoratem. Podpowiada nam nowinki, jak długo utrzymać się w formie. Mówi mi, że jest spokojniejsza, że u boku jej taty pojawiła się kobieta, na którą on może liczyć. „Tata, poznając ciebie, wygrał milion na loterii”, usłyszałam od Toni.
Dlaczego jeszcze was hejtują?
– Wie pani, my byliśmy hejtowani okrutnie tylko dlatego, że miałam odwagę powiedzieć publicznie, że nasze ciała nadal domagają się przytulania i aktów intymnych. Ludzie nie doceniają, czym dla drugiego człowieka jest możliwość bliskości. Dlaczego w pewnym wieku mamy rezygnować z obdarowywania drugiej osoby tymi pięknymi przeżyciami?
To cudowne, co pani powiedziała!
– My z Gerardem uwielbiamy się przytulać. Jak zasypiamy, to często trzymamy się za rękę.
Hejtowano panią nawet za to, że powiedziała pani, że łagodnie przechodziła menopauzę.
– Moje pokolenie nie ma odwagi rozmawiać o intymności. Pamiętam, że moja mama na przykład nie rozmawiała ze mną o wieku dojrzewania. Natomiast o menopauzie czytałam różne książki. Czasem zdarzyło mi się też porozmawiać o tym z koleżankami. Robiłyśmy to dlatego, że chciałyśmy wymienić się swoimi doświadczeniami z pierwsze ręki. Kobiety przechodzą menopauzę z różną intensywnością.
U mnie odbyło się to w sposób łagodny. Owszem czasem było pocenie się i chwilowe niedyspozycje. Faktycznie zhejtowano mnie za te słowa, bo ktoś napisał: „Tej Iwonce to wszystko się udaje. Nawet menopauzę miała przyjemną! Co ona taka zawsze szczęśliwa?!” Ja faktycznie w menopauzie nie musiałam korzystać ani z plastrów hormonalnych, ani konsultacji lekarza. Poza tym nie lubię narzekać, bo mam z natury takie usposobienie. Są osoby, które wszystko widzą w czarnych kolorach. A ja widzę w różowych! Zawsze powtarzam: „W różowych okularach po prostu łatwiej się żyje!”
Czy miłość w wieku dojrzałym jest inna?
– W wieku senioralnym, po takim ogromnym bagażu doświadczeń, potrzebujemy bardziej miłości zbudowanej na bazie przyjaźni niż erotyki. Bo zaczynają nam towarzyszyć lęki związane ze świadomością, że starzejemy się, że możemy częściej chorować.
Chorowała Pani ciężko, miała guza trzustki. A jednak dziś mam przed sobą niezwykle pogodną osobę.
– Ludzie mówią, że czerpią ode mnie energię, więc ja cieszę się, że udało mi się przejść z taką pogodą ducha. Pamiętam, że jak miałam guza trzustki, a był on wielkości pomarańczy 9 x 8 centymetrów. Pojechałam do profesora do Łodzi razem z moim synem. Lekarz wrzucił do komputera wyniki tomografii i spyta nas: „A gdzie jest chora?” Wtedy się odezwałam: „To ja jestem”. On: „Ale proszę nie żartować”. Dopiero po operacji podszedł do mnie i powiedział: ”Pani Iwono, pierwszy raz w swojej długiej lekarskiej praktyce miałem osobę taką jak pani. To się nie zdarza. Ludzie zwykle lamentują”.
A ja na pewno się martwiłam, ale nie robiłam z tego wielkiej historii. Po prostu podeszłam do tego jak do kolejnego wyzwania. Na spokojnie. Dziś wierzę, że to, co nas spotyka, czemuś jednak służy.