Nie wiem, czy ten mój list kogoś wesprze, może tylko mnie. Może sprawi, że gdy opowiem, co czuję i będzie mi lżej, a może czytający dostrzeże też tu trochę swoich uczuć.
Kiedy epidemia pojawiła się w Chinach – bo niestety będzie o wirusie – uspokajałam swoich bliskich, że to taka grypa, że przechorujemy, że nasze organizmy powalczą i będzie dobrze. Taka byłam przekonywująca, że sama też w to trochę wierzyłam. Uważałam, że nie uchronimy się przed wirusem, przyjdzie i przeminie, ale ludzie nie będą masowo umierać. Później wiadomości były coraz poważniejsze, coraz więcej zgonów, ale jeszcze się nie bałam. Nie jestem teoretycznie w grupie ryzyka, ale ilu moich bliskich jest! Później przyszedł strach, jeszcze nie o zachorowanie, ale że wybuchnie panika, że nie mam dużo żywności w domu, że będziemy zamknięci. Czym ja wykarmię rodzinę? Wyrosłam w PRL, tam zawsze był jakiś niedostatek, ale ja byłam dzieckiem i nie było to moje zmartwienie. Teraz ja odpowiadam za bezpieczeństwo moich dzieci…
Staram się funkcjonować normalnie, nawet cieszę się, że jeszcze pracuję, że chodzę do pracy, którą zamierzałam rzucić, bo wydawała mi się nudna, nierozwojowa. Nawet mam plan na zmianę zawodową, ale w obecnej chwili cieszę się, że jeszcze nie rzuciłam tej obecnej. Ta praca daje mi nagle nadspodziewane poczucie bezpieczeństwa, może dlatego, że jest elementem starej rutyny, a może też dlatego, że dostaję pensję. Najbardziej jednak, pomaga mi to, że wychodzę do tej pracy i spotykam ludzi. Pracujemy rotacyjnie i jestem sama w dwóch pokojach, ale kontakty choć ograniczone nie są zerowe i to jest dobre.
W dni kiedy jestem w domu i nie pracuję, jest za dużo okazji do martwienia się. Zatrzymać natrętne myśli jest trudno. Ja zawsze byłam dobra w wypatrywaniu zagrożeń, niebezpieczeństw i szukaniu środków zaradczych, ale teraz mierzę się z przeciwnikiem, na którego nie jestem przygotowana. Stąd dodatkowo moje niepokoje. Myślę, że nie jestem odosobnionym przypadkiem takiego zestawu uczuć. Na co dzień pocieszam tych bardziej wystraszonych. Z tymi, którzy wydają mi się silniejsi rozmawiam trochę o moich wątpliwościach.
Moja ulubiona blogerka napisała „nie boję się”. Ona ma jednak zgoła odmienną sytuację osobistą. Bo właśnie zdałam sobie sprawę, że ja z jakiegoś niewiadomego mi powodu „nie boję się o siebie”. Boję się o bliskich, o ich cierpienie w obliczu zachorowania, o to by nie pożegnać kogoś przedwcześnie. Tego się boję. Wiem, że nigdy nie możemy być pewni dnia jutrzejszego, ale w obecnej chwili, ten dzień jutrzejszy staje się bardziej niepewny. Patrzę na krokusy kwitnące na skwerze przed budynkiem, w którym pracuję. Są piękne, ale brakuje mi jakoś sił, by się cieszyć tym widokiem. Kawki wiją gniazdo na drzewie przed moim oknem i dziwię, się że one tak normalnie żyją. Czy one nie wiedzą, że jest pandemia, czemu to robią? Przecież życie trzeba teraz zamrozić, do minimum, do domu, sklepu, pracy, a one gniazdo wiją! Robią to tak jakby sobie nie robiły nic z tego, co dokoła nas. Czasem mam taką ochotę, by tak jak przyroda cieszyć się wiosną, bo zaczyna być pięknie, ale zaraz potem mam przed oczyma Włochy…
Jedyne, co mój racjonalny umysł dostrzega jako możliwą korzyść z tej sytuacji, to może szansa, że zmienimy się jako ludzie, że docenimy bliskich, że nie będziemy się przejmować rzeczami małymi, błahymi, że zrozumiemy, co jest najważniejsze…
Nikt w tym czasie nie może być sam, więc bądźmy wspólnie i #wspierajmysię. Prosimy, przesyłajcie listy na kontakt@ohme.pl
Prosimy o dołączenie w treści wiadomości poniższego oświadczenia:
Wyrażam zgodę na wykorzystanie i przetwarzanie przez Blum Media Sp. z o.o., swoich danych osobowych, zgodnie z przepisami o ochronie danych osobowych i RODO.
Wyrażam zgodę na publikację listu przez portal Oh!me.
Życzymy wam wszystko dobrego i ogromu zdrowia – Redakcja Oh!Me