Dzień dobry! Musi taki być dla ciebie, bo przecież wstajesz rano i robisz nic. Nawet jak robisz wiele w domu, to i tak nic nie robisz, bo nie masz pracy, jesteś na utrzymaniu męża.
Mąż ma pracę, pieniądze, władzę i szacunek w oczach współplemieńców. Nie ważne, co robi, albo czego nie robi, chodzi do pracy. Jest kimś. Ty nie masz zatrudnienia, jesteś utrzymanką, leniem śmierdzącym, pasożytem na skórze własnego męża! Bez pracy, bez kasy, bez ambicji. Horror! Nie pozwalasz domknąć wspólnego portfela, bo z twojej strony pieniądze, zamiast ciurkiem do niego wpadać, wypadają, raz za razem, bo przecież nic nie zarabiasz, a jeść, pić, ubierać siebie musisz za coś. Dokładniej za pieniądze męża.
Nie masz honoru leniwa babo, na bank nie chce ci się robić, na pewno zasmakowałaś luksusu liczenia i wydawania cudzej kasy. Co gorsze, zupełnie nic z tym nie robisz, po prostu nie chce ci się, cwaniaro. To nic, że może i byś chciała, że szukasz, pytasz, rozsyłasz CV w oczekiwaniu na akt łaski i zaproszenie na rozmowę o pracę. Na beznadziejnym stanowisku, za najniższą krajową, z dwójką dzieci pod bokiem, dla których za Chiny Ludowe nie możesz znaleźć opieki.
To znaczy, możesz, ale za nianię zapłacisz tyle, co dostaniesz na rękę w tej cholernej robocie. No, ale nie zmienia to faktu, że jesteś w domu, z dziećmi czy bez dzieci, siedzisz i czekasz na swoją szansę jak na zbawienie.
Zapytaj sąsiadów, to ci powiedzą, co wiedzą. A wiedzą więcej niż ty sama
Co, dlaczego, jak i za ile. Zrób coś dla siebie i puszczaj mimo uszu podszyte wścibstwem pytania o pracę. Nie martw się, że pani Genia z drugiego piętra twojego bloku spać przez to nie może. O wiele gorzej jest, gdy to ty nie sypiasz dobrze.
Wkurzają cię rady, o które nie prosisz? Bądź na nie gotowa, bo możesz się zdziwić, gdy usłyszysz od najlepszej przyjaciółki: “Nie martw się, jak trzeba do pracy możesz pójść gdziekolwiek”. Tym bardziej jeśli ona, przy kawie, od niechcenia wspomina o niedawnej podwyżce, nowym służbowym aucie czy planuje w egzotycznym miejscu utęskniony urlop. Nie martw się… rzeczywiście…zupełnie nie ma się czym przejmować (o maluczka).
Pan i władca
W tym temacie mąż jest o wiele ważniejszy. Instytucja, supermen z funkcją bankomatu, to dopiero jest coś. Ślubny, czy jeszcze nieślubny, rzadko kiedy parska na to, że jesteś w domu. Bo tak szczerze, jak pójdziesz do pracy, to będzie kłopot… bo kto się zajmie dziećmi (jeśli macie), kto odkurzy, poprasuje. Dopóki w lodówce jest więcej niż światło, dom dopilnowany, ty prawdopodobnie zadowolona, nie musicie starać się o zmiany. A nawet jak mąż czasem zmarudzi, to w miarę dyskretnie, kumplom przy piwie lub mamusi przy obiedzie.
Dopóki druga połówka zarabia przyzwoicie, nie zżera was kredyt w obcej walucie, macie maleńkie dzieci, nikt nie każe ci iść wbrew tobie na znienawidzoną kasę do znienawidzonej “stonki”, czy innego marketu. Podobnie kiedy masz wyrozumiałego faceta, albo chorego na głowę zazdrośnika, który zadowolony jest z faktu, że nie ruszasz się z domu. Nie wnikam. Wiem tylko, że kobiety domowe bez pracy z przymusu, a nie własnego wyboru, nie mają sielskiego życia. Uzależnione od pomocy i pieniędzy męża liczą się zazwyczaj z każdą złotówką. Bo jakoś tak pieniądz w łapy parzy, kiedy wydaje się nie swoją gotówkę.
Kiedy kura domowa nie ma własnych dochodów, musi wyciągać rękę do tego, który zarabia i to nie może być przyjemne. “Na co znowu potrzebna ci kasa?” w ustach męża brzmi tak, że nawet sprane i rozjechane jeansy, na powrót jawią się jako całkiem znośne. Nie zapominaj, że masz coś takiego, jak poczucie własnej godności i zwyczajnie ciągłe proszenie o cokolwiek może upadlać.
Cudownie, jeśli darzycie się obustronnym szacunkiem, łatwiej przebrniesz przez trudy, jeśli będziesz mocna wsparciem od męża, przyjaciółki czy matki. Bez względu na to, czy wyciągną cię z domu na spacer, zabiorą na głupawy film, czy z uporem maniaka będą wyszukiwać dla ciebie oferty pracy, bo ty już nie masz sił na to, ciesz się z tego.
Moja Mama powtarzała mi
“Córcia, ty musisz się uczyć i mieć pracę, pieniądze, nie możesz być jak ten pasożyt na skórze męża”, wierzcie mi, wiedziała kobieta, co mówi i nawet nie chciałam sprawdzać na własnej skórze, jak to smakuje. Wyuczyłam się, znalazłam pracę. A jednak, przyszedł taki czas, że chcąc – nie chcąc z kobiety niezależnej zmieniłam się w tego przeklętego “pasożyta”. Nie mogąc wrócić do pracy, bez złamanego grosza na własnym rachunku, zawisłam z konieczności i przymusu na długie miesiące na moim mężu.
Mam szczęście, bo ślubny nigdy mi nie marudził, nie poganiał do pracy na kasie i skręcania długopisów. I nawet nie chodzi o to, że spadłaby mi korona z głowy. Ja na chwilę zamroziłam niezależność. Nie było lekko, chwilami wręcz beznadziejnie, nawet marzyć się odechciewało. Ale na wszystko przychodzi czas. I przyszedł, skończyło się “pasożytowanie”. On wytrzymał, ja dałam radę, chwała Bogu.
Czas mija, a ja na spacerach nadal spotykam znajome, które nie znają innego życia, niż za kieszonkowe. Przykro też widzieć te, które za wszelką cenę dorabiają do skarbonki, żeby tylko Go nie błagać o drobne na dezodorant, ale i tak znają smak pytania: „Na co Ty wydajesz do cholery te pieniądze”? Choć same do cholery je zarabiają. I jaki z tego morał? Wytrzymać wszystko można, jeśli tylko się chce. Tylko nie warto się męczyć dłużej, niż wymaga tego sytuacja.