Niedawno minęły trzy lata od mojego rozwodu. Od roku jestem w stałym związku. Tzn. byłam w nim jeszcze w zeszłym tygodniu. A może będę w nim od nowa. Nie wiem. To niewykluczone, bo z reguły tańczę tak, jak mi zagra. Kiedy zaczęłam samotnie wychowywać dziecko, tylko ono się dla mnie liczyło. Przez dwa lata wszystko robiłam z myślą o nim. W dniu, w którym wyprowadziliśmy się z domu, obiecałam, że zrobię wszystko, żeby zapewnić mu spokój i bezpieczeństwo. Nie podołałam. Zrobiłam to samo, co wszystkie inne, samotne i porzucone kobiety. Sprowadziłam do domu Pana Konkubenta.
Bardzo dobrze pamiętam czasy, kiedy siedziałam w salonie na kanapie i beztrosko oglądałam telewizję. Gdy w wiadomościach mówili o dzieciach, skatowanych przez konkubenta matki, albo o matkach, które porzucały swoje dzieci dla gachów, nóż otwierał mi się w kieszeni. Nie potrafiłam uwierzyć, jak można być tak zaślepioną? Jak można związać się z kimś, kto stosuje przemoc fizyczną i psychiczną? Jak można poddawać w wątpliwość słowa swojego dziecka? Jak można nie reagować, gdy dzieje mu się krzywda? Jak można być głuchym, kiedy dziecko powtarza „nie chcę, żeby ten pan z nami mieszkał, nie lubię go”? Jak można nie zauważyć lub co gorsze, przymykać oko na jakiekolwiek niepokojące sygnały? Dobrze wiedziałam, co ja bym z taką matką zrobiła…
Tak, to wszystko nie mieściło mi się w głowie, gdy spokojnie siedziałam na mojej wypasionej kanapie i czekałam, aż mąż wróci z zakupami. Oburzenie zawsze jeszcze chwilę mnie trzymało, potem wracałam do swoich zajęć. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za rok moje małżeństwo legnie w gruzach, on odejdzie do kochanki, a mi pozostanie z dzieckiem u boku, zaczynać wszystko od nowa.
Dziecko priorytetem
Jak zaczyna się od nowa? Najpierw robisz wszystko na autopilocie. Nie zastanawiasz się nad tym, co będzie za rok czy dwa. Próbujesz przetrwać konkretny dzień, daną godzinę, wyjść z aktualnej opresji, którą może być zmiana pracy, wynajęcie mieszkania, choroba dziecka, brak środków na koncie. Przyświeca ci jedna myśl – musisz być silna dla tego dzieciaka. Masz dla kogo żyć. Musisz wziąć się w garść. Jego życie jest w twoich rękach. I działasz – dziecko priorytetem.
Płaczesz, oczywiście, że płaczesz. Ryczysz po nocach, żeby dziecko nie widziało.
A potem, gdy jako-tako uda ci się już zapanować nad życiem i wszystko JAKOŚ się toczy i JAKOŚ funkcjonuje, zaczynasz myśleć o sobie. Albo inaczej. W końcu dopada cię potworna samotność. Taka namacalna. Nagle widzisz, że tych wszystkich ludzi, którzy mieli być przyjaciółmi, już wokół nie ma. Bo byłaś nie do wytrzymania, bo odrzucałaś pomoc, bo skupiłaś się na pracy, bo, bo, bo…
Nie, od autopilota do pustki nie dociera się w tydzień czy pół roku. U mnie ten stan pojawił się po niespełna dwóch latach. Dwóch latach codziennego bycia matką, ojcem i jedynym żywicielem rodziny. Ja i dziecko – to moja dwuosobowa rodzina. Jesteśmy zdrowi. Czego mi więcej do szczęścia potrzeba?
Niech mnie ktoś pokocha
Potrzeby, które wcześniej gdzieś tłamsiłam, w końcu zaczęły dawać o sobie znać. Miałam 29 lat i chciałam wieczorami zasypiać w łóżku z facetem, a nie przysypiać w ubraniu na maleńkim łóżku podczas lulania dziecka. Chciałam być adorowana, chciałam chodzić na randki, chciałam uprawiać seks. Chciałam, żeby ktoś zrobił mi rano kawę, bo od dwóch lat nikt tej pierdoły dla mnie nie zrobił. Żeby ktoś czekał na mnie w domu i wziął z ręki ciężkie zakupy. Tak, chciałam mieć przy boku partnera.
Problem w tym, że byłam samotną matką, a to oznacza, że mój potencjalny partner zostanie opiekunem mojego dziecka. To wszystko zmienia. Bo już nie chodzi tylko o to, żeby ten adorator mi się podobał. On musiał też podobać się mojemu dziecku i co więcej, adorator powinien też lubić i szanować moje dziecko.
Pytanie brzmi – jakie kryteria przyjąć? Kogo skreślać z góry? Czy być z kimś, bo go pokochałam i mi się podoba? Czy być z tym, który podoba się mojemu dziecku?
Odpowiedź była dla mnie jasna – dziecko na pierwszym miejscu. Naoglądałam się przecież tych strasznych historii o konkubentach w telewizji. Mądra to ja jednak byłam tylko w teorii. Proszę wybaczyć język, ale nawet się nie zorientowałam, kiedy sperma mi oczy zalała.
Pan Konkubent
Poznaliśmy się przez wspólnych znajomych. On po rozwodzie, ma jedno swoje dziecko. Z dobrą posadą, własnym mieszkaniem. Przystojny, szarmancki i niesamowicie męski. No i z cholernie trudnym charakterem – zapomniałabym.
Zakochałam się jak nastolatka od pierwszego wejrzenia. Seks boski. Motyle w brzuchu. Poznawanie siebie. Cudowny czas. Dopiero po dwóch miesiącach przedstawiłam go dziecku. Nie zaiskrzyło od początku. Przede wszystkim dlatego, że samotnym wychowywaniem wyrządziłam nam oboju potworną krzywdę. Przyzwyczaiło się, że ma mnie tylko dla siebie. Że jestem tylko ja i ono. Nikogo więcej nie powinno w naszym życiu być.
Gdy tylko Pan Konkubent przekraczał próg, w moje dziecko wstępował szatan. Było nieposłuszne, pyskowało i wciąż pytało: „Kiedy on sobie pójdzie?”. To był moment, w którym powinnam pójść do psychologa po pomoc. Zamiast tego postanowiłam jednak zaufać mojemu partnerowi, który „swoje dziecko już odchował i wie, jak z dzieciakami trzeba postępować”.
Przyznaję, rozwydrzył się przy mnie bardzo. Brakowało mu męskiego wzorca. Szybko więc zrzuciłam na Pana Konkubenta rolę złego policjanta. Bywały momenty, gdy widziałam pozytywne skutki. Ale bywały też chwile, kiedy chciałam zareagować, bo nie taki jest mój model wychowawczy. Parę razy przeszło mi przez myśl, czy to nie są aby te momenty, które z boku ocenia się słowami „co z niej za matka? dlaczego nie interweniuje?”.
Nigdy krzywdy mu nie zrobił
Bywało lepiej i gorzej. Kiedy już wydawało mi się, że zaczęli się dogadywać, znowu coś się zadziało. Znowu słyszałam, że mam niewychowanego bachora, a z drugiej strony prośby, żeby wujek się nie pojawiał. Żeby była jasność – nigdy krzywdy mu nie zrobił. Nigdy też nie zostawiłam ich samych razem. Ale zauważyłam np. że zmienia się moje podejście do dziecka, gdy Pan Konkubent jest obok. Nie pozwalałam na to, na co normalnie pozwalam. Więcej karciłam, mniej tuliłam. A związek? Było wspaniale, gdy byliśmy we dwoje. Czułam tę miłość i nadal czuję. Łudzę się, że to uczucie pomoże nam przetrwać i wypracować wspólny front. Że może faktycznie trochę błędów wychowawczych popełniłam i teraz czas otworzyć oczy. Zaufać temu facetowi. Przecież nie chce źle dla mnie. Skoro kocha mnie, to musi przecież chociaż lubić moje dziecko.
W zeszłym tygodniu Pan Konkubent trzasnął drzwiami i wyszedł. Teraz nie odbiera telefonów. Pokłóciliśmy się o bzdurę. Stanęłam po stronie syna, gdy znów go strofował. Powiedział mi, że podważam jego autorytet, a on sobie na to nie może pozwolić. Że w rodzinie rządzą dorośli, a nie dzieci. I że jak będę zawsze dzieciaka stawiać na pierwszym miejscu, to z żadnych facetem nie uda mi się zbudować związku. Że oni będą ode mnie uciekali. Myślę, że może mieć rację.
Paraliżujący strach
Wczoraj przed snem dziecko zapytało mnie, czy wujek jeszcze nas odwiedzi. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie wiem. Nie wiem, czy ja tego chce. Nie wiem, czy Pan Konkubent się nie rozmyślił. Nie wiem, czy dam radę. Tęsknię. Znów czuję się samotna i porzucona. Momentami dociera do mnie, że takie rozstanie wyjdzie nam tylko na dobre. Bo skąd mogę wiedzieć, jakim człowiekiem okazałby się w przyszłości. Czy nie skończyłoby się tak, jak w wiadomościach? Znaliśmy się przecież tylko rok, a ja dostałam tak wiele znaków ostrzegawczych.
A może to kwestia dotarcia się? Lepszego poznania? Może faktycznie moje dziecko wymaga terapii u psychologa? Może dałam sobie wejść na głowę?
Nie chcę być sama. Paraliżuje mnie myśl o samotności.
Czuję, że robię źle.
Ale wciąż zerkam na telefon.