Każde z was ma swoje racje. Doskonale wiecie, czego chcecie, a co wam kompletnie nie odpowiada i jasno to komunikujecie. Żadne z was nie chce ustąpić, bo to oznaczałoby porażkę. Zamiast iść razem przez życie, traktujecie się jak sparing-partnerzy, którzy ciągle muszą ze sobą walczyć. Niestety, jeśli planujecie związek, który ma trwać latami, musicie nauczyć się kompromisu.
– Byłam kiedyś w związku z facetem, który zawsze musiał postawić na swoim. On, co prawda, nazywał to „silną, charyzmatyczną osobowością”, ja określiłabym go jednym słowem: „tyran”. W każdej kwestii musiał mieć ostatnie słowo, ponieważ taka była rola mężczyzny. Musiał decydować niemalże o wszystkim. Chociaż byliśmy ze sobą zaledwie rok, ta relacja bardzo odbiła się na mojej psychice – powiedziała mi W., gdy zapytałam ją o sytuację, w której nie potrafiła wypracować kompromisu ze swoim partnerem. Opowiedziała też wiele szczegółów.
Ona, pasjonatka kina, porzuciła swój zwyczaj „piątkowych seansów w gronie znajomych” na rzecz koncertów rockowych. Przecież kino to strata czasu i pieniędzy – ten sam film może obejrzeć na komputerze w domu. Ona, miłośniczka kuchni francuskiej, musiała szybko nauczyć się kuchni polskiej. Taką on lubił najbardziej. – To tylko wierzchołek góry lodowej. Za każdym razem, gdy mnie odwiedzał, wytykał, że jestem strasznie pedantyczna. No i raz (bo tylko jedne, wspólne wakacje zaliczyliśmy) pokłóciliśmy się o to, gdzie mamy wyjechać na urlop. Wiesz, że lubię wylegiwać się na słońcu? On chciał pojechać w góry. Zgodziłam się tylko dlatego, że obiecał mi morze za rok. Na szczęście pogoniłam go i w kolejne wakacje zamęczał już jakąś inną kobietę – opowiada.
Kompromis – każdy o nim słyszał
M. ma już bardzo jasno sprecyzowane poglądy na temat kompromisu w związku. Podobno na tym właśnie polega udana relacja, można o tym poczytać niemal w każdym poradniku. – W teorii dość proste. Schody zaczynają się, gdy próbujemy wcielić w życie. On jest domatorem, ona kocha podróże. Z jednej strony ten związek nie ma szans na przetrwanie. Z drugiej wręcz przeciwnie. Można się fajnie uzupełnić. Czasem organizując randkę – piknik we własnym salonie, czasem pryskając na weekend do Barcelony. Czyli ustępstwo. Wychodzenie poza własną strefę komfortu na chwilę, po to, by uszczęśliwić kogoś, kogo się kocha. Ale nie tylko o „duże” rzeczy chodzi. Ale też o te drobne. Przede wszystkim o nie. Zakup pieczywa żytniego a nie pszennego, jajecznica zamiast owsianki w niedzielne śniadanie czy włożenie czerwonych szpilek zamiast czarnych, kiedy facet zaprasza Cię na kolację. Do włoskiej knajpy a nie do bałkańskiej. Bo wie, że wolisz kuchnię śródziemnomorską – opowiada, gdy pytam, jak jej zdaniem powinna wyglądać relacja, oparta na kompromisie.
– Sztuki kompromisu nauczył mnie dopiero Wojtek. Tak prawdę mówiąc, to trochę mnie „utemperował”, a reszta przyszła sama. Zawsze byłam Zosią Samosią. Nie egoistką, ale rzeczywiście stawiałam swoje potrzeby na piedestale. Nawet szaleńczo zakochana w moim obecnym już mężu nie zawsze potrafiłam ustąpić. Myślałam o nim, ale za każdym razem dążyłam do realizacji moich pomysłów. A on czasem ustępował, czasem nie. Zawsze mądrze, zawsze cierpliwie. Przeciągał linę na swoją połówkę. I pokazał mi, że nie zawsze „moje” jest najważniejsze, a tym bardziej najlepsze dla mnie i dla nas jako pary – mówi K., szczęśliwa matka od 8 lat.
– Kompromis to dla niektórych filozofia budowania relacji. Nie pojmuję tego. Dla mnie związek to z jednej strony emocje i uczucia, z drugiej zdrowy rozsądek i sztuka argumentacji. Pójście na kompromis to w mojej ocenie wybór najlepszego rozwiązania, które pozwoli osiągnąć zamierzony cel. Wspólnie ustalony. To kalkulacja. Zazwyczaj bardzo chłodna. Może dlatego, ze oboje mamy ścisłe umysły? – twierdzi J. i jednocześnie zapewnia, że oboje czują się w związku szczęśliwi i spełnieni. A może po prostu kolejny raz na chłodno ocenili plusy i minusy bycia razem?
Utrata części własnej autonomii
Decydując się na związek z drugim człowiekiem musimy być gotowi na podejmowanie większości decyzji w porozumieniu z drugim człowiekiem. Poświęcenie i wyrzeczenia powinni być też dobrowolną decyzją obu stron. Nie jest łatwo wypracować takie relacje, w których oboje partnerzy czują się usatysfakcjonowani, docenieni, a jednocześnie nie mają wrażenia, że są wykorzystywani lub ich potrzeby są nieistotne. Dobrze, gdy wspólne podejmowanie decyzji sprawia nam radość. Jeszcze lepiej, gdy za pomocą rozmowy potrafimy do takiego stanowiska, na które żadne z was wcześniej nie wpadło, a wdaje się być najlepszym rozwiązaniem.
Kiedy jednak kompromis jest szkodliwy?
- Gdy ukrywamy pewne cechy swojej osobowości, rezygnujemy z niektórych znajomości, tłamsimy swoje plany, marzenia i aspiracje, bo nie podobają się one naszemu partnerowi. Można, oczywiście, próbować funkcjonować w ten sposób. Trzeba jednak mieć świadomość, że odbije się to nie tylko na naszej psychice, ale także na związku.
- Gdy godzisz się na pewne rzeczy ze strachu przed porzuceniem lub pod presją. Gdy partner wymusza swoje racje poprzez okazywanie pogardy i przemoc psychiczną. Ciężko wtedy mówić o wypracowaniu kompromisu. To po prostu zastraszenie. Związek, w którym brakuje szacunku, nigdy nie będzie się opierał na zdrowym kompromisie.
- Gdy godzimy się robić w łóżku rzeczy, na które nie mamy najmniejszej ochoty. Lub przeciwnie – gdy pomijamy własne potrzeby i nie mówimy o tym, co nas kręci. Znacząca niezgodność seksualna często bywa powodem rozstań. Jest to jednak sfera życia, do której większość z nas przykłada wielką wagę. Jeżeli nie potrafimy osiągnąć w tej kwestii kompromisu, a jedna ze stron odczuwa niezadowolenie i frustrację, lepiej się rozstać.
Na podstawie: Psychology Today