Gdy jesteśmy spuszczeni ze smyczy codzienności, obowiązków mamy mniej, zadań do wykonania „na wczoraj” chwilowo brak, zostajemy postawieni przed niemałym wyzwaniem – oto jesteśmy tylko my, nasz partner i wzajemna relacja. I nagle okazuje się, że bez tego codziennego zamieszania, w obliczu ogromu spędzanego razem czasu, związek nie jest tak doskonały, jak nam się wydawało, a problemy, od których uciekliśmy na wczasy all inclusive, wcale nie zostały w domu i teraz, na leżaku i pod palmami, wybrzmiewają ze zdwojoną siłą.
Anna, lat 37: Wczasy miały być naszą szansą
„Byliśmy małżeństwem z dziesięcioletnim stażem, dwójka dzieci, wszystko poukładane i w miarę w porządku. Prawie wszystko, bo z pary zakochanych staliśmy się kimś, kto wypełnia tylko role małżonków i rodziców. Kupy, pieluchy, spłata kredytu, rachunki, zakupy – to przykre, ale na co dzień właśnie o tym rozmawialiśmy. Wyparowała wzajemna fascynacja, o namiętności nawet nie wspomnę, bo to aż przykre. Kiedy dzieciaki pojechały z dziadkami nad morze, po dekadzie wychowywania i opiekowania się małymi ludźmi, poczuliśmy się wolni i jakby nieco młodsi. Kochamy swoje dzieci oczywiście, ale czasami trudno jest złapać swobodny oddech i poczuć się po prostu człowiekiem, a nie rodzicem.
Szarpnęliśmy się na dwutygodniowe wczasy w Grecji, luksusowy hotel, piękne krajobrazy, słońce, drinki. Miała to być nasza druga podróż poślubna, chyba oboje wiele sobie obiecywaliśmy po tym wyjeździe i liczyliśmy na to, że w słońcu i beztroskiej atmosferze odzyskami straconą energię. Okazało się jednak, że nie da się wziąć od urlopu od problemów w związku, one nawet nieproszone pakują się do walizki. Nie było z nami dzieci, nie było zwyczajnych obowiązków, wreszcie mieliśmy czas dla siebie – coś, o czym od dawna marzyliśmy i co stało się naszym przekleństwem! Okazało się, że bez codziennej rutyny trudno nam znaleźć wspólne tematy do rozmowy, zupełnie inaczej postrzegaliśmy też wypoczynek. Ja chciałam zwiedzać, korzystać z okazji na poznanie greckiej kultury i kuchni, spróbować nurkowania i innych oferowanych w hotelu atrakcji, on wolał spać do południa, a potem wygrzewać się na leżaku z książką w ręce i drinkiem z palemką.
Ostatecznie skończyło się na tym, że niby byliśmy razem, ale każde z nas wakacje spędziło osobno! Spotykaliśmy się w czasie kolacji, dzwoniliśmy do dzieci, ja pytałam, jak książka, co się działo w hotelu, on czy udała się wycieczka i czy zrobiłam zdjęcia pod wodą. Czasami miałam wrażenie, że gdybym powiedziała mu, że byłam na praktykach w tutejszym burdelu i spełniałam fantazje erotyczne z tubylcami, to nic by go to nie obeszło. Po powrocie, po trzech miesiącach postanowiłam, że czas z tym skończyć, szkoda życia na tkwienie w czymś, co się wypaliło. Rozwiedliśmy się, ale dziś mamy dobre relacje, dzielimy się opieką nad dziećmi, próbujemy ułożyć sobie życie na nowo. Chyba wyszło nam to na dobre. A do Grecji zamierzam jeszcze wrócić – świetnie się tam bawiłam!”
Bartosz, lat 33: Tam na wczasach była ze mną zupełnie inna dziewczyna!
„Aśkę poznałem u naszych wspólnych znajomych, od razu zwróciłem na nią uwagę – piękna, zadbana, z poczuciem humoru, elokwentna. Połączyło nas wspólne zainteresowanie Azją, oboje marzyliśmy, by ruszyć tam z plecakiem. Po pół roku związku zdecydowaliśmy zrealizować nasze plany i zaplanowaliśmy podróż. Dwa plecaki, miesiąc w drodze, spontaniczność, wolność. Szybko okazało się jednak, że Aśka zupełnie nie nadaje się na takie wyprawy! Narzekała na warunki noclegu (miało być oszczędnie i bez luksusów), na dziwne jedzenie, obrażał się na mnie i potrafiła przez kilka godzin milczeć – gdy jesteście tylko we dwoje, potrafi to być wkurzające. Codziennie rano pół godziny poświęcała na pełny makijaż, a ciuchów miała chyba dwa razy więcej ode mnie. To była zupełnie inna dziewczyna niż w Polsce. Myślałem, że ten wyjazd nas zbliży, a prawdę mówiąc nie mogłem się doczekać jego końca. Na wczasy z księżniczką się nie pisałem. Do Azji wracam w tym roku, ale sam – wolę uniknąć kolejnych rozczarowań towarzystwem”.
Marta, lat 29: Urlop pokazał mi jego największe wady
„To był nasz pierwszy wspólny wakacyjny wyjazd, po którym planowaliśmy zamieszkanie razem. Byliśmy parą od roku, ale oboje czuliśmy, że to jest to i nie chcieliśmy z niczym zwlekać. Teraz cieszę się, że najpierw zaplanowaliśmy wakacje, a potem przeprowadzkę, bo urlop pokazał mi jego największe wady! Tydzień z daleka od naszych znajomych, bez pracy, ciągle razem – to było piekło! Już na wstępie zachował się jak bałwan, zrobił w recepcji aferę o jakąś pierdołę, a ja myślałam, że spalę się ze wstydu. W hotelowej restauracji wymyślał, narzekał, irytował kelnerów i nigdy nie był zadowolony. Przez cały czas zastanawiałam się, jak mogłam wcześniej tego nie dostrzec i doszłam do wniosku, że zawsze wychodziliśmy z grupą przyjaciół na miasto, romantyczne kolacje we dwoje nie były przecież w jego stylu.
Wojtek okazał się też strasznym bałaganiarzem, w dodatku nie widział w tym nic złego, bo przecież jego dziewczyna była z nim, mogła się tym zająć. Dowiedziałam się też, że jego wizja związku była zupełnie inna od mojej – partnerstwo tak, oczywiście, ALE kobieta ma swoje obowiązki, a mężczyzna swoje. Totalny patriarchat i zacofanie. Wyszło na jaw, że byłam zaślepiona, otumaniona i zgłupiałam pod wpływem zakochania! Ten urlop był dla mnie otrzeźwieniem i jak się można domyślać, ze wspólnego mieszkania i związku nic nie wyszło. Niedawno wróciłam z wakacji z nowym partnerem i było zupełnie inaczej – upewniłam się, że jest właściwym człowiekiem, z którym chcę budować przyszłość. Także dziewczyny, zabierajcie swoich facetów na wakacje, to najlepszy test!”.