Jestem pewnie przeciętną Polką. Dwoje dzieci (nastolatka i dziesięciolatek), mąż, intensywna praca zawodowa, popołudniu wożenie i przywożenie dzieci, wieczorem ogarnianie domu. Mąż to samo. W ciągu dnia praca, wieczorem ogarnianie, wożenie. Jesteśmy świetnie prosperującą firmą o nazwie rodzina. Do tego tak, kochamy się. Ale mało mamy czasu dla siebie. Na wakacje czekaliśmy cały rok, wreszcie razem, wreszcie wspólny czas.
Kilka dni przed wyjazdem
Radość. Domykamy zawodowe rzeczy. Siedzimy od rana do wieczora i stukamy w klawiaturę. Na zmianę prowadzimy służbowe rozmowy. „Wyobrażam sobie, jak leżę i odpoczywam nad brzegiem Adriatyku” wzdycham co jakiś czas. Mąż mi wtóruje „I pójdziemy sami na kolację, będziemy sączyć drinka na plaży. I kochać się do upadłego”. Mam motyle w brzuchu na samą myśl. Gdy kończę do piątej rano projekt myślę tylko tym, że będzie nagroda, będzie nagroda. Cieszą się też nasze dzieci, miały trudny rok. Syn trenuje pływanie, do tego córka uczyła się do egzaminu ósmoklasisty. Ciężko przeżyła pierwszy rok w prestiżowym liceum.
Dzień przed wyjazdem
Amok. Pranie, sprzątanie, kupowanie. Córka nie ma klapek i chce nowy kostium. Dlaczego nie powiedziała wcześniej? Dlaczego nie pomyślałam wcześnie, że może chcieć? Musimy jeszcze „oblecieć” sklepy. Może te szorty by wzięła? Te gumeczki? Te ciemne okulary. Przecież dawno jej nic nie kupowałam. To prawda, zatem kupuję. Syn nie ma butów do pływania, trzeba jeszcze kupić żwirek dla kota i jedzenie dla psów. Uff. Jesteśmy spakowani. Kładziemy się spać.
Dzień wyjazdu
Podekscytowanie. Jedziemy na południe Europy. Wyciszamy telefony, gramy rodzinnie wymyślone przez siebie samochodowe gry. Jest wesoło. Widzę, że nawet córka nie patrzy w telefon.
Pierwszy dzień urlopu
Szok. Gorąco, duszno. Ale targamy na plażę supa, maski do nurkowania. Mąż pływa z dziećmi, próbuję czytać książkę. Nie mogę się skupić. Matko, ale gorąco. Odpalam wifi, sprawdzam maile. Coś muszę jednak zrobić do pracy. Pojawia się niepokój: nie powinnam leżeć na tej plaży. Marnuję czas. Ale też marnuję czas teraz, bo powinnam być w morzu z rodziną– idę. Na chwilę zapominam o stresie. Pływamy, potem wracamy i gramy w siatkówkę– ale po godzinie męczy mnie słońce. Dlaczego tu jest tak gorąco?
Dziwnie wali mi serce. Jest za spokojnie. Za wolno. Dlaczego akurat teraz dociera do mnie niepokój? Za mało wiem o córce. Niby wciąż rozmawiamy, ale jednak za mało wiem. A mój synek? Jakoś tak wydoroślał. Robi mi się smutno, za mało naprawdę jestem przy nim, ten czas tak szybko mija.
W nocy czytam maile i odpowiadam przyjaciółkom i znajomym na wiadomości. Miałam tego nie robić, przestać się przejmować ich życiem– nie potrafię.
Drugi dzień urlopu
Mąż zrywa się o siódmej, gdy wstaję o dziewiątej, stoi w kuchni, opiera głowę o blat.
„Co się dzieje?” – niepokoję się. Jest blady, jak ściana: „Boję się, że będę miał zawał. Strasznie mi słabo”. Też robię się blada. Mąż nie ma nic z hipochondryka. Zawsze czuje się dobrze, nigdy nie narzeka. Jeśli mówi, że jest źle, to znaczy, że jest tragicznie.
Jedziemy jednak na zakupy, po drodze mąż opowiada, obudził się w nocy, pocił się, waliło mu serce. A jak rano wyszedł po wodę, nie mógł dojść do domu (on robi dziennie 15- 20 km!). „Wyobrażałem sobie, co by było gdybym tu umarł. Jakbyś sprowadziła zwłoki do Polski. Sama, z dziećmi, to było straszne” mówi. Zamiast myśleć o sobie martwi się nami. Cały on! Na szczęście to nie zawał. I choć na zakupy jedziemy do Lidla, jakoś relaksuje nas wybieranie jedzenia– coś się chociaż dzieje.
Potem rodzinne śniadanie. Chcielibyśmy pozwiedzać, ale nasze dzieci protestują, pojedziemy na plażę, ale w inne miejsce. Dziś mąż zasypia na leżaku, ja marzę o drinku, małym aperolku– serce wciąż mi wali. Skupiam się na synu i popołudniu jest lepiej– wciąż mam jednak odpalony telefon, jak wyłączam wifi, czuję się dziwnie. Ale na samotną randkę nie mamy siły. Zmęczeni słońcem (i dziećmi, niestety) zasypiamy.
Trzeci dzień urlopu
Budzę się o szóstej i już nie mogę spać. Wyjeżdżałam z poczuciem, że miniony rok mimo wszystko (dla mnie) był dobry– skończyłam ważne projekty, mam plany na nowe. Dlaczego więc o szóstej rano myślę, że życie jest bez sensu? Nie że w ogóle bez sensu. Ale to które prowadzę. Po co ja tyle pracuję, komu to potrzebne? Tuż obok umierają ludzie. Dlaczego nie śpię po nocach, marnuje weekendy. Jestem totalną idiotką. Idę do sypialni dzieci i patrzę, jak śpią. Zaczynam płakać. Bo jaki los je czeka w tym kraju, w ogóle: katastrofa klimatyczna, wojny, nowotwory, bezradność.
Na szczęście wstaje mąż– przegadujemy nasze bóle istnienia i jest lepiej. On też dochodzi do wniosku, że jego tryb życia jest bez sensu, po co ta kariera, nawet tego nie lubi.
Dziś snurkujemy. Działamy, więc jest lepiej. Cieszę się słońcem, wodą i rodziną. „Fajnie tak być razem” mówi moja córka. Chyba nie jesteśmy tacy źli skoro mówi nam to nastolatka.
Z drugiej strony wiem, że to mówi, bo tego czasu wspólnego jest w naszym rodzinnym życiu za mało.
Ale w nocy nie mogę spać. Boli mnie kręgosłup, całe ciało, głowa i ząb. Chyba mam gorączkę.
Czwarty dzień urlopu
Mieliśmy się tu kochać kilka razy dziennie. Dlaczego więc kochaliśmy się raz? I to nie namiętnie, a raczej pospiesznie, zmęczeni po podróży z Polski.
W domu nie zwracam uwagi na nasz pospieszny seks, ale teraz? Może my już się nie kochamy. Nie, kochamy się na pewno, ale na co dzień nie chodzimy na randki, oddaliliśmy się.
Pytam męża, czy widzi problem. Nie, nie widzi (wiem, że sam się oszukuje). Wpadają dzieci, nie chcą na razie nigdzie jechać, siedzą w telefonach. Z ulgą się zgadzam, włączam laptopa i zaczynam pracować. Serce bije normalnie, jestem skoncentrowana na działaniu. Załatwiam rzeczy. Głowa przestaje boleć, ciało też, już nie umieram. Czy ja przypadkiem nie mówiłam, że na tych wakacjach nawet nie włączę komputera. „Nie umiesz odpoczywać” mówi mąż, gdy o drugiej w nocy szoruje kuchnię w apartamencie. Myję lodówkę i czyste szafki.
Piąty dzień
Nie da się żyć w tym upale. Dlaczego my wychodzimy skoro tu wszędzie jest sjesta. Znów jedziemy na inną plażę, a ja rozumiem, że tego nienawidzę…. Ta bezczynność jest koszmarna.
Owszem, jest w miarę okej, jeśli siedzę w wodzie– potem, masakra. „Przynieść wam coś?” (szukam pretekstu, żeby iść do baru, zawsze to jakaś rozrywka). „A może ktoś ze mną podejdzie do baru?” (próba znalezienia towarzystwa)– nie, nie chce mi się. Czuję się jakoś na nich obrażona. Dlaczego wolą leżeć na tym kocu?!
Potem dyskusja co dziś jemy– każdy chce coś innego i w innej knajpie. Męczy mnie ten hałas. I męczą mnie okropnie krzyki na plaży. Czy ci ludzie obok nie mogą uciszyć tych swoich dzieci? Dlaczego one tak wrzeszczą. I na pewno sikają do wody. Wiem, bo przez parę godzin nikt z nich nie chodzi do toi toja (poza mną i mężem). To budzi mój wstręt. A mój syn się śmieje, że on sikał w wodzie, ale przecież to Adriatyk jest duży i tu ryby umierają, więc w wodzie pływają też zwłoki ryb. Ratunku, chcę do domu. Do wody już nie wchodzę.
Zaczynam myśleć, ile kasy na to wszystko idzie. Urlop to nie była dobra decyzja– zapowiadają przecież , że jesienią nastąpi krach. Za dużo wydajemy, powinnam tu gotować. Wieczorem gramy w monopoly i idziemy do miasta. Jest okej, ale nie wiem, czy brak lęku to fajny czas, którym umiem się cieszyć, czy dwa kieliszki prosecco, które wypiłam.
Szósty dzień
Moja rodzina mówi wprost, że jestem uzależniona od mediów społecznościowych. Mam być z nimi i nie zajmować się pracą. Wyłączam wszystko, na wycieczkę nie biorę telefonu. Jest mi źle, nieustannie analizuję: czy zrobiłam przelew? Czy zapłaciłam za kredyt? Powinnam zadzwonić teraz do mamy, pewnie się martwi. Do taty, siostry mojej i męża– za mało dbam o relacje.
Głowa zaraz mi eksploduje. Mam tak absurdalne myśli, które na co dzień się nie pojawiają. Przecież jestem świetnie zorganizowana, kocham swoje życie, pracę, wszystko. Dlaczego teraz się rozpadam? Przypominam sobie, że ktoś napisał poradnik: „Jak przestać tyle myśleć”. Muszę go koniecznie zamówić.
Tak, na wycieczce jest w sumie cudownie, ale wracam i rzucam się do telefonu. Serce zwalnia. Do koleżanki piszę:” Czy masz tak samo na wakacjach? Odpisuje: „Nie mogę się doczekać urlopu. Myślę o nim, oglądam zdjęcia, planuję, wyobrażam sobie. Wszystko to dzieje się w myślach. Nie wiem, gdzie pojadę, nie wiem dokładnie kiedy. Funduję sobie stres tej niewiedzy na temat czegoś co (potencjalnie) miałoby mi dać wytchnienie i relaks, jeszcze na długo przed. Ale wiem też, że kiedy już do tego dojdzie – spakuję plecak, wsiądę do pociągu czy auta – nie nastąpi katharsis. Nie zmienię się nagle w niemiecką emerytkę żądną przygód i z pasją chłonącą widoki. Nie, ja się będę dalej stresować. Będzie mnie wkurzać każda rzecz, a najbardziej moje własne myśli. Że nie zdążę, że nie zrobię, że nie dość odpoczywam, że zaraz trzeba wracać. I tak w kółko. Jestem na urlopie, a jakby mnie tam nie było. Od zawsze chyba, bo nie pamiętam jakiegoś luzu większego”.
Inna, o której wiem, że też jest cały czas w trybie walki pisze: „Przez tydzień urlopu w Chorwacji leżałam z covidem, miałam głupie myśli: czy jestem komuś potrzebna, co by było gdybym zniknęła?”.
Szukam badań. Serwis Prezentmarzeń przeprowadził badanie na temat naszych urlopowych zwyczajów. 26 proc. Polaków nie może do końca wypocząć na urlopie, ponieważ odbierają służbowe telefony i maile. Aż 19 proc. przyznaje, że w ogóle nie potrafi zapomnieć o pracy podczas wakacji. 14 proc. zadeklarowało wprost, że pracują w trakcie urlopu (tę informację podaje onet.pl). Na stronie psychiatra pl. czytam z kolei, że urlop znajduje się na liście kilkudziesięciu stresujących wydarzeń życiowych, których wystąpienie może być związane z zapadnięciem na poważną chorobę w niedługim czasie. Autorka tekstu, Anna Góra, psycholog, twórczyni i wydawca kalendarza „Ciało Umysł Dusza” 2015 pisze, że listę tę stworzyło dwóch psychiatrów zajmujących się stresem, Thomas Holmes i Richard Rahe. „Urlop został umieszczony przez nich pod koniec listy – dokładnie na 42. miejscu na 44 możliwe (sąsiaduje zresztą ze świętami spędzonymi z rodziną). Ale jednak tam jest. Jeśli więc i dla Was jest to wydarzenie stresujące, pocieszająca może być myśl, że nie jesteście w tym osamotnieni. I to zupełnie naturalne zjawisko”.
Siódmy dzień
Jest 3.24, wychodzę na balkon, w oddali widzę morze, na sąsiednich balkonach suszy się pranie „lokalsów”. Jest mi dobrze, ale tej nocy napisałam tekst i zrobiłam kilka innych rzeczy. Czuję się sprawcza. Ale chcę bardziej doceniać to, co mam. Będę tęsknić za tymi porankami, za wolnością. Za nami tak blisko. Dlaczego czasem nie potrafimy docenić? Dlaczego nam się wydaje, że szczęście jest gdzieś obok?A trawa u sąsiadów bardziej zielona? Dlaczego odpoczywanie jest czasem trudne? Mąż spokojnie śpi, widzę, że czuję się lepiej. Moje dzieci są piękne teraz i taaakie spokojne. Dziś jedziemy na długą wyprawę. Wyłączę zaraz laptopa i telefon. Po prostu będę. Spróbuję.