– Dobra książka – zagadnął ją w pociągu, gdy akurat zatopiła się w lekturze. Był mniej więcej w jej wieku, między trzydziestką a czterdziestką. Jasne włosy, niedbale uczesane, pewnie na szybko jednym ruchem dłoni. Duże niebieskie oczy śmiejące się bardziej niż jego kąciki ust. Milena przyglądała mu się przez moment, niezbyt zadowolona, że jej przeszkadza.
– Owszem, niezła – ucięła szybko mając nadzieję, że da jej czytać. Uśmiechnął się szeroko pokazując lekko krzywe dwójki, które tylko dodawały mu uroku. Chyba zrozumiał, że kobieta nie ma ochoty na pogawędkę. Miała za sobą ciężki dzień. Musiała zamknąć sprawy po śmierci babci. Dużo biegania po urzędach, spółdzielniach mieszkaniowych, bankach. Była zmęczona. Marzyła, by szybko wrócić do swojej mikroskopijnej wynajmowanej kawalerki.
Nieznajomy przyglądał się jej. Ładna buzia, podkrążone oczy pewnie ze zmęczenia. Włosy zaplecione w luźny warkocz na boku, dżinsy, trampki. Widać ceni wygodę. No i ta książka.
Z rozważań na temat współpasażerki wyrwał go dzwonek telefonu. Odebrał. Telefon od kumpla ze Stanów, którego poznał kilka lat temu za czasów studiów. Nie wiedzieć czemu przyjął, że dziewczyna siedzącą naprzeciwko nie zna angielskiego. Albo może liczył, że właśnie zna i zrozumie, jak mu o niej opowiada? Zrozumiała. Wszystko, co do joty. Słyszała również rozmówcę mężczyzny. Ich rozmowa była luźna i żartobliwa, nie chybiła jej w niczym, ale jednak jej dotyczyła, bo dowiedziała się właśnie, że jest śliczna, gdy marszczy nos czytając tę książkę. Mimowolnie uśmiechnęła się.
– Jak lektura? – zapytał.
– Dobra.
– Nie wątpię, czytałem ją niedawno.
– Wciąga, pozwoli pan, że nadal pomarszczę nos – odparła lekko spojrzawszy na niego odczuwając satysfakcję.
Zaśmiał się w głos.
– To baran ze mnie – znów wyszczerzył zęby.
– Wygląda mi pan bardziej na lwa – nie wiedzieć czemu ta konwersacja zaczęła ją
bawić.
– W takim razie gamoń ze mnie, a lwem jestem faktycznie. Skąd pani wiedziała?
– Poznałam po marszczeniu nosa.
– Nic nie poradzę, że robi to pani tak uroczo. A angielski widzę nie jest pani obcy.
– Nie jest, choć im bardziej go umiem, tym większe odnoszę wrażenie, że go nie znam.
– Haha, fakt – intrygowała go. – Miewam podobne odczucia.
– Może lwy tak mają?
– Czyli siedzi przede mną lwica?
– Poznał swój swego – uśmiechnęła się.
Nawet nie wiedziała, kiedy minęła jej podróż. Rozmawiali cały czas, wysiadł z nią na tej samej stacji, odprowadził na tramwaj. Nie poprosił o numer. Z całej ich rozmowy pozbierał okruchy informacji o niej, gdy wyciągała bilet w pociągu do kontroli zauważył jej imię i nazwisko i uznał wtedy, że ją znajdzie. Po tygodniu już wiedział, że uczy angielskiego i w której szkole. Więc pewnego dnia czekał na nią pod jej pracą z książką pod pachą. Tym razem nie zmarszczyła nosa, lecz szeroko otworzyła oczy, po czym się uśmiechnęła. Poszli na kawę, która trwała do wieczora. Nadal nie poprosił o jej numer, po prostu zjawiał się pod szkołą i zabierał ją na spacer lub na obiad.
Po miesiącu Milena była zakochana po uszy. W końcu życie zaczęło się jej układać. Śmierć babci bardzo przeżyła, tym bardziej, że jej odejście znaczyło, że dziewczyna zostaje zupełnie sama. Rodzice zginęli dawno w wypadku samochodowym. Babcia Helenka była zatem mamą, tatą i
babcią w jednym. Milena, po jej odejściu, musiała radzić sobie sama. Poznanie Adama sprawiało, że poczuła się jakoś lżej. Był obok, sprawiał, że się uśmiecha, że odzyskuje radość życia. Po kilku miesiącach zamieszkali razem. Adam wynajął większe mieszkanie. Było pięknie i tak normalnie. Razem budowali swój świat.
Myśleli o kredycie, ale że mama Adama miała duży dom, to zaproponował, żeby zamieszkać z nią. Mieliby swoją niezależną część, a jednocześnie byliby blisko. Milena mamę Adama lubiła i uznała, że to nie jest głupi pomysł. Po co brać kredyt? Zrobią mały remont i można żyć. Tak się stało. Mieszkało się dobrze, szczególnie gdy Milena zaszła w ciążę i musiała leżeć. Mama Adama się nią opiekowała, gotowała, sprzątała. Potem pomagała, gdy urodziła się Lenka. Życie biegło swoim torem. Rutyna weszła nieproszona. Milena i Adam nie czytali już razem książek, on nie mówił jej, że pięknie marszczy nos. Dużo pracował, wychodził z kolegami, w domu był ciągle poirytowany, krzyczał na Lenkę. Nie pomagały żadne rozmowy, prośby.
Najbardziej bolało, gdy Milena wyczuła guzek w piersi, a Adam zbagatelizował ten fakt. Powiedział, że ma dużo pracy. Milena sama chodziła po lekarzach, robiła badania. Na szczęście okazało się, że był to nowotwór łagodny. Wtedy Milena uznała, że żyje w klatce, że Adam jej nie wspiera, że nie czuje się szczęśliwa i że nie ma siły już walczyć o ten związek. Chciałaby odejść jednak nie jest to takie proste. Ze swojej nauczycielskiej pensji nie utrzyma siebie i dziecka. Dorabianie korepetycjami tylko w niewielkiej części reperuje budżet. Pandemia zatrzymała ją w domu, część zajęć dodatkowych prowadziła online, odłożyła niewielką kwotę, ale to nie jest rozwiązanie problemu. Obecna sytuacja jeszcze bardziej ją miażdży. Przy takich cenach jej pensja starczy ledwo na wynajęcie mieszkania i opłaty. A gdzie życie, wakacje, leki, ubrania?
Kobieta liczyła to tysiąc razy. Sama nie udźwignie finansowo utrzymania siebie i dziecka. Adam zmienił się nie do poznania. Chyba kogoś ma. Nie wraca na noc, jest opryskliwy, nie słucha nawet swojej matki, a Milenie śmieje się w twarz. Sytuacja patowa. Jej nie bawią memy o czereśniach ani o podrywie dziewczyn na prąd. Każdego miesiąca oszczędza, ile się da jednak pieniądze topnieją w zastraszającym tempie. Wystarczy, że Lena zachoruje i już trzeba sięgnąć do rezerw. Adam się nie interesuje, skąd Milena ma na leki i tak uważa, że daje jej dach nad głową i tym samym spełnia swój obowiązek. Jego matka trzyma się z boku. A Milena każdego dnia liczy, czy jej uda się jej cokolwiek odłożyć, by odzyskać siebie.