Autobiograficzna opowieść Agnieszki Rosińskiej „Ja, borderline i terapia, czyli moja droga do wyzdrowienia” uświadamia, jak długą i wyboistą drogę trzeba przejść, aby zaakceptować siebie i móc cieszyć się życiem pomimo zdiagnozowanego borderline. Agnieszka doznała wielu krzywd ze strony rówieśników oraz dominującej i stosującej przemoc matki. Była też ofiarą molestowania i gwałtu. Przeżycia te spowodowały narastające problemy emocjonalne, depresję, stany lękowe, samookaleczenie się i próby samobójcze. Agnieszka wiele razy była pacjentką szpitali psychiatrycznych. Przełom nastąpił w momencie rozpoczęcia psychoterapii. Drukujemy fragmenty e-booka.
Wołają na mnie Ruda. Ruda, której koszmar życia rozpoczął się wraz z momentem narodzin. Od tamtej chwili stoję na krawędzi – między życiem a śmiercią. (…)
W wieku przedszkolnym jako bardzo towarzyskie dziecko uwielbiałam bawić się z innymi. Tamten etap był istnym rajem na ziemi. Jak każdy kilkulatek byłam ciekawa świata i wszędzie było mnie pełno. Miałam problem z utrzymaniem języka za zębami, trajkotałam jak katarynka. Jeden dzień z tamtych czasów okazał się tym szczególnym, który mocno utkwił mi w pamięci. Poszłam wtedy do przedszkola zapłakana. Wystarczyła jedna awantura i rzucona groźba o rozwodzie, by zasiać niepewność w moim umyśle. W tamtej chwili przestraszyłam się, że stracę rodziców. (…)
Wiele spraw nabrało tempa z chwilą rozpoczęcia nauki w szkole.
Klasówka z matematyki i… moja pierwsza jedynka w życiu. Skreśliłam ją z dzienniczka, tłumacząc rodzicom, że to pomyłka wychowawczyni, bo przecież piątkowa uczennica nie mogła przynieść wstydu. Nie zapomnę tego dnia do końca życia.
Wywiadówka.
Wtedy po raz pierwszy w życiu dostałam pasem po dupie, nie wiedząc do końca za co. Do dziś mam o to żal do matki, ponieważ wolała użyć siły, zamiast wytłumaczyć mi, co zrobiłam źle. Chciała mi tym niby pokazać, że kłamstwo ma krótkie nogi, a tym samym wymusić na mnie prawdomówność. Nie wyszło jej. Osiągnęła odwrotny skutek. Zatajałam oceny, kłamiąc na potęgę. Cholernie się jej bałam, choć faktem było, że coraz częściej przez to obrywałam, aż do gimnazjum.
Zaciskałam zęby i powstrzymywałam łzy, co doprowadzało mamę do szału, a ja przeklinałam ją w duchu, coraz częściej sprawiając kłopoty wychowawcze. Wyprowadzałam rodziców z równowagi na przekór ich oczekiwaniom – i tak narodził się buntownik.
Kiedy miałam około dziesięciu lat, po raz pierwszy poznałam, czym jest zły dotyk.
Moim prześladowcą był tapeciarz Wojtuś. Robił remont w naszym domu. Gdy tylko zostawałam z nim sama w pokoju, zaczynał się do mnie przystawiać. Najpierw rzucał do mnie zboczone teksty, a później łapał mnie za piersi i pupę. Na jego widok nie czułam niczego innego oprócz obrzydzenia. Straszył mnie, próbując przekonać o tym, że nikt nie uwierzy w moje słowa, jeśli pójdę się poskarżyć.
Dezorientacja, przerażenie, wstyd, lęk…
Byłam tylko dzieckiem.
A on pieprzonym pedofilem z żoną policjantką, dzięki czemu czuł się bezkarny.
Napięcie rosło z każdym dniem, jednak nie wytrzymałam i o wszystkim powiedziałam siostrze. Ojciec wyrzucił go z mieszkania, a on spadał ze schodów z prędkością światła. Poczułam ogromną ulgę na myśl, że już nie będę musiała oglądać tej paskudnej gęby. (…)
Gimnazjum – najgorszy etap w życiu. Wieczny chaos, bunt i początki autodestrukcji.
(…) Sprawiałam coraz większe problemy wychowawcze. Pierwsze papierosy, pierwsze drobne kradzieże z portfela matki, wieczne pretensje i kłótnie. Z dobrej uczennicy przeobraziłam się w koszmar rodziców i pedagogów.
Kłopoty to była moja specjalność, tak samo jak słabe oceny. (…)
W szkole szło mi coraz gorzej; jedynka za jedynką, kolejne kłamstwa i kolejne kary. Miałam dość, targały mną silne emocje. Ukojenie znalazłam w samookaleczeniu i alkoholu.
Żyletka – moja przyjaciółka
Pomagała, rozluźniała, dyscyplinowała.
Widok krwi był czymś w rodzaju fascynacji. Czułam się uzależniona od samozniszczenia i od… masturbacji, która przynosiła chwilową przyjemność.
Uciekałam w swój świat, ten bezpieczny i znany świat fantazji. Każdego dnia znajdowałam powód, by móc się skrzywdzić. Wystarczyło krzywe spojrzenie, drobna uwaga i przestawałam sobie radzić.
Problemy z nauczycielami, pierwsze wagary, komentarze w stylu: „jesteś głupsza niż nogi od stołu”, „myślenie boli.”. Moja samoocena spadła poniżej zera. Czułam się jak śmieć, nikomu niepotrzebny. Byłam pasmem rozczarowań, które dotykały każdego wokół mnie.
Coraz częściej pojawiały się również objawy somatyczne. Zawroty głowy, drżenie rąk, przyspieszone bicie serca, ciągły niepokój i problemy z oddychaniem, które doprowadzały do hiperwentylacji.
Każdego dnia wszystko męczyło mnie tak, jak za pierwszym razem. Co drugi dzień byłam zwalniana do domu z powodu złego samopoczucia, a przecież wyniki badań nie wskazywały na nic niepokojącego. Ot, okres dojrzewania.
Któregoś dnia nie wytrzymałam i ukradłam matce xanax. Miałam dość i jedyne, czego chciałam, to po prostu zniknąć. Przed lekcjami wzięłam wszystkie tabletki z opakowania…
Ostatnie słowa, które udało mi się wypowiedzieć, to: „Przydałoby się zaczerpnąć świeżego powietrza”…
Karetka na sygnale, matka obok, a potem trudne do zniesienia płukanie żołądka, które skończyło się kilkoma dniami spędzonymi na oddziale toksykologicznym. Miesiąc później – kardiologia.
Coraz częstsze omdlenia, puls osiągający niekiedy nawet 280 uderzeń na minutę i rozpoznanie, które zmieniło wszystko – zaburzenia emocjonalne.
- Zobacz także: Trudno przewidzieć, jaki będzie kolejny dzień i co się wydarzy. Jak żyć z osobą z borderline?
Pierwsza konsultacja w poradni psychiatrycznej
Nie miałam siły na nic, jedyne o czym marzyłam, to śmierć, kompletne unicestwienie. Poprosiłam o skierowanie do szpitala. I tak po raz pierwszy w życiu trafiłam do miejsca potocznie nazywanego wariatkowem.
Pierwsza dziecięca miłość, odrzucenie, samookaleczenia, natrętne myśli… pierwsze psychotropy, pogłębiająca się nienawiść do rodziców i ta nieopuszczająca mnie chęć śmierci, połączona z odcięciem od życia na zewnątrz.
Jedynie za kratami byłam w stanie znaleźć ukojenie i bezpieczeństwo. Nie byłam w stanie nawiązać współpracy z personelem szpitala.
Zagubienie.
Powrót do szkoły.
Wytrzymałam może dwa miesiące na wolności, gdy wszystko wróciło.
Bóle somatyczne, niepokojące myśli, samookaleczanie i chęć samozniszczenia.
Ponownie wylądowałam w szpitalu, z lekami i pozornym bezpieczeństwem. (…)
Potrzebowałam znaleźć sposób na ucieczkę od życia, a jedyne, co robiłam, to walczenie sama ze sobą. Odczuwałam silny przymus ukarania się za wszystko, za to, że żyję. Żyletka towarzyszyła mi wtedy w każdym momencie. To dzięki niej pojawiały się małe nacięcia, krew i ten błogi spokój, który pozwalał mi na upajanie się tym widokiem.
Kości pogruchotane od uderzeń w ścianę. Założyli mi szynę na rękę, bo nie dawałam jej żadnych szans na wygojenie.
I ten ciągły chaos myśli… Zapinanie w pasy, benzodiazepiny na wyciszenie – przypominałam zombie.
Weekendowe przepustki na opuszczenie szpitalnych murów nie były dla mnie wtedy dobrym rozwiązaniem. Nie mogłam się odnaleźć, czułam się źle poza oddziałem. Autoagresja przybierała na sile, a jedyne, o co byłam w stanie prosić, to powrót do szpitala.
Na jednej z przepustek odwiedziłam siostrę, ale akurat nie było jej w domu. Zastałam szwagra, więc postanowiłam na nią zaczekać. Nic nadzwyczajnego – siedzieliśmy, rozmawialiśmy, a on w pewnym momencie zaczął mnie całować i przytulać, wyznając miłość.
Osz, kurwa!
Kolejny raz zaznałam tego dotyku, więc odsunęłam się od niego z niesmakiem, napędzana wspomnieniami z poprzednich doświadczeń.
A on był coraz bliżej, dobierał się do mnie.
Prosiłam, tłumaczyłam, ale to nie poskutkowało. Nie chciałam, by to w jakikolwiek sposób poszło dalej. Bałam się… cholernie się bałam, biorąc pod uwagę fakt, że był silniejszy ode mnie, więc nie miałam szansy, by się obronić.
Ten dotyk.
Okropność.
Chciałam po raz kolejny umrzeć, jednak udało mi się uciec. (…) Żyletka nie pyta, ona rozumie. Czułam wstyd i upokorzenie, a emocje nasilały się, targając moją poszarpaną już psychikę w każdym możliwym kierunku.
Przez kilka następnych dni jedyne, co miałam w głowie, to chaos i chęć ukarania samej siebie. Nie wytrzymałam, musiałam to z siebie wyrzucić, bo wiedziałam, że nie dam rady poradzić sobie sama. Zwierzyłam się przyjaciółce matki, którą traktowałam jak ciotkę. Ona zaś okazała zrozumienie, dzięki któremu było mi lżej na sercu, choć wstyd pozostał. Informacja o sytuacji dotarła do rodziców, którzy zrobili awanturę mojej siostrze i swojemu zięciowi, choć on wybronił się lekką ręką, twierdząc, że po prostu… zmyślam. Bo kto uwierzyłby wariatce?
Miałam do wszystkich żal tak ogromny, że nie byłam w stanie do końca go zrozumieć. Kontakt z siostrą się urwał – znienawidziła mnie, a ja nie miałam już wstępu do jej mieszkania. Z pozostałą częścią rodziny nie było zresztą lepiej. Jedynym domem, który uważałam za swój, był szpital i zapewniona w nim izolacja. Tam czułam się nawet dobrze.
Jednak po kilkunastu tygodniach znów opuściłam ośrodek i musiałam zmierzyć się z dobijającą rzeczywistością, z którą nie potrafiłam sobie poradzić.
Kolejne wagary, kłamstwa, kłótnie, krytyka i wisząca w powietrzu nienawiść.
Wszystko w środku krzyczało „zabij się!”, a ja uważałam to za swój cel.
Wiedziałam jednak, że odebranie sobie życia było ostatecznością, a ja po prostu musiałam cierpieć i niszczyć samą siebie poprzez alkohol, świeże sznyty, benzo i masturbację. Wiecznie czułam się zmęczona życiem, choć dzięki nauczaniu indywidualnemu według wielu byłam wybrańcem.
Gówno prawda.
Wytrzymałam pół roku i na horyzoncie pojawiła się kolejna próba, nieudana. (…)
Znaleźć się w szpitalu lub na cmentarzu – to był mój konkretny cel; innego scenariusza nie brałam pod uwagę. (…)
Leki zrobiły ze mnie potwora. Byłam po prostu grubasem z paskudną gębą. Żyłam w swoim świecie, czując zazdrość. Zazdrościłam innym wyglądu, kontaktów towarzyskich, pewności siebie… Po prostu pogrążałam się, coraz bardziej pałając do siebie nienawiścią. Postawiłam wokół siebie mur, który odgradzał mnie od wszystkich, jednocześnie mocno pragnąc bliskości drugiej osoby, jej akceptacji i zrozumienia. Byłam wyrzutkiem, którego potrzeby nie zostaną zaspokojone. To było nierealne, by ktokolwiek pokochał taką paskudę.
Z każdym dniem, tygodniem czy miesiącem było coraz gorzej.
Alkohol, samookaleczanie, izolacja i autodestrukcja. I ten ciągły ból, który tkwił wewnątrz mnie. Uciekałam w świat wirtualny – czaty, spotkania z nieznajomymi, które kończyły się szybciej, niż się naprawdę zaczęły. (…)
- Zobacz także: Borderline – niestabilna emocjonalnie „osobowość z pogranicza”. Czym się charakteryzuje i czy można leczyć to zaburzenie?
I nadszedł dzień, który zmienił całe moje życie
Łzy nadal mimowolnie cisną mi się do oczu, a na samą myśl o tamtej sytuacji mam ochotę znów zapaść się pod ziemię. (…)
To nie miało prawa się wydarzyć, choć pamiętam tamten dzień tak dokładnie, jakby to było wczoraj.
Umówiłam się z tym chłopakiem, którego poznałam przez neta. Mieliśmy iść na imprezę, pobawić się i bliżej poznać. Jednak pogoda spłatała nam figla i popsuła wszystkie plany.
Patrick wydawał się sympatycznym i spokojnym gościem, jak na studenta przystało, a od samego początku świetnie się dogadywaliśmy. Zaproponowałam mu, że pójdziemy do mnie, bo przecież wieczór jeszcze był młody. Nic nie wskazywało na to, że mógłby mnie skrzywdzić.
Po około dwóch godzinach rozmowy znienacka rzucił się na mnie, a ja poczułam paraliżujący strach.
Nie było wtedy nikogo w domu, a on nachalnie mnie dotykał i całował, choć prosiłam, żeby przestał. Sparaliżował mnie strach zakotwiczony w moim umyśle, a to przerażenie jeszcze bardziej go nakręciło
Siłą zdjął mi spodnie i zaczął gwałcić.
Prosiłam, błagałam, by przestał, jednak on nie zwracał na mnie uwagi, z każdą chwilą był coraz bardziej brutalny.
A ja tak bardzo bałam się krzyczeć…
Byłam jak z betonu, nie mogłam się ruszyć. Jedyne, na co się zdobyłam, to płacz i modlitwa, by całe to piekło skończyło się jak najszybciej.
Bolało…
To był mój pierwszy raz.
A on, kiedy już skończył, jak gdyby nigdy nic po prostu ubrał się i wyszedł, zostawiając mnie samą i zdezorientowaną pośród czterech ścian. Kompletnie nie wiedziałam, co się ze mną dzieje.
Znów – stres, lęk, ból…
Kurwa! Zostałam zgwałcona!
Usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać, mając w głowie jedno słowo – „dziwka”.
Czułam się upokorzona i brudna, więc jedyne, na co się odważyłam, to kąpiel, by móc to wszystko z siebie zmyć. Znienawidziłam siebie i swoje ciało, desperacko uciekając w kolejne bolesne nacięcia.
By zapomnieć o tym dniu, po prostu upiłam się i położyłam do łóżka. (…)
Rodzice w drodze powrotnej do domu spotkali sąsiada, który ogłosił im, że był u mnie Murzyn.
Zastali mnie w łóżku, zapłakaną.
A matka? Ona nic nie zrobiła. Nie zapytała, w żaden sposób nie zareagowała na to, co ujrzała.
Nie zrobiła nic, choć tak bardzo potrzebowałam tego pieprzonego wsparcia, rozmowy, pocieszenia… Zapytała jedynie o to, czy czasem nie potrzebuję tabletki „po”. I już. Wyszła z pokoju, jak gdyby nigdy nic, zostawiając mnie kompletnie samą z gonitwą myśli.
Oczywiście tabletkę następnego dnia dostałam, po czym domownicy zniknęli na cały dzień.
To był koszmar. Ból, strach i ogrom nerwów. Ostatkiem sił doczołgałam się na czworakach do sąsiadki, która poratowała mnie lekami przeciwbólowymi.
Naprawdę myślałam, że umieram.
Przez kolejne dni byłam wrakiem człowieka. Zamknęłam się w sobie na dobre. A kiedy tylko powieki opadały, widziałam jego.
Łzy płynęły mimowolnie, a ja cały czas czułam jego oddech i ten okropny dotyk.
Nie byłam w stanie tego udźwignąć. Nie chciałam żyć, więc po raz kolejny przedawkowałam prochy.
Kolejna próba, kolejne niepowodzenie. (…) Jednak… tym razem nie trafiłam do szpitala psychiatrycznego. Postanowiłam, że postaram się zapomnieć, wymazać wszystko z pamięci i zacząć żyć normalnie, jakby to, co się wydarzyło, nigdy nie miało miejsca.
W pewnym stopniu odniosłam w tym sukces, jednak moja sielanka nie trwała zbyt długo. Wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą.
Skończyłam liceum, zdałam maturę, poszłam do pracy, by móc dokładać się rodzicom do domowego budżetu, i nawet udało mi się schudnąć. (…)
W pracy poznałam Krzyśka
Dwanaście lat ode mnie starszego, który nie był w moim typie, nawet w najmniejszym stopniu. Mimo to zaufałam mu, bo miał w sobie to coś. Po prostu… pociągał mnie. Zaczęliśmy się spotykać, czułam się przy nim bezpiecznie.
Był trochę jak ojciec, tak troskliwy i opanowany. Za dnia gwarantował mi szacunek. Nocą zaś… dziki i namiętny seks, który połączył nas jeszcze bardziej.
Zakochałam się, po raz pierwszy w życiu. Chciałam założyć rodzinę, ale on nie był na to gotowy. I wszystko zaczęło się psuć. Coraz częstsze awantury, pretensje i napady zazdrości.
Rozstaliśmy się, a to oznaczało dla mnie koniec świata. Jedyna osoba którą miałam, po prostu porzuciła mnie.
W tej bezbrzeżnej rozpaczy poczułam, że nienawidzę mężczyzn. Nie chciałam się już angażować i wiązać. Zmieniłam podejście, koncentrując się jedynie na zabawie i przygodnym seksie. Miałam to powodzenie z którego mogłam korzystać, i robiłam to.
Przygodny seks. Jednorazowy numerek. I cześć.
Rozkochiwałam i porzucałam, nie pozwalając sobie na jakiekolwiek zaangażowanie.
Znów byłam bez pracy, na utrzymaniu rodziców, z narastającymi długami, a oni naciskali na spłatę, wieńcząc wszystko niekończącymi się awanturami.
Miałam dość. Nie umiałam utrzymać się na etacie dłużej niż miesiąc, zbyt szybko się nudziłam. I w ten sposób narodził się plan na szybki zarobek.
Puszczałam się na prawo i lewo, więc czemu miałabym na tym nie skorzystać?
I w ten sposób zostałam dziwką
(…) Klientów znajdowałam w sieci. Dawałam im to, czego oczekiwali, a w zamian dostawałam za to pieniądze. Sprzedawałam siebie i swoje ciało, a moja nienawiść do siebie rosła z każdym dniem. Byłam poniżana, wyzywana i poniewierana, spełniałam każde ich żądanie.
Bolało. Rozpadałam się kawałek po kawałku, a moja dusza umarła. Przestała istnieć. Ciało zaś odłączyło się od mózgu. (…)
Nieraz zdarzało się, że klient wziął, co chciał, i nawet nie raczył za to zapłacić. Porzucał mnie jak zdechłego psa. Zasłużyłam sobie na to. Tak samo jak na karę i śmierć.
Seks nigdy nie był uosobieniem bliskości i głębszych uczuć. Był sposobem na zarobek, odreagowanie i sianie jeszcze większego spustoszenia.
Moje ciało, skażone przez gwałt i zły dotyk, zasługiwało jedynie na poniżenie. Cały ten proceder trwał dwa, może trzy miesiące. Nie dałam rady, totalnie się zeszmacając.
Jednak chciałam z tym skończyć.
Zmieniłam wizerunek. Zaczęłam nowy rozdział w życiu.
Cel? Stabilizacja.
Kolejna praca, tym razem normalna. Jednak zbyt długo nie zagrzałam tam miejsca. I tak co chwilę – zmiana za zmianą, a wszystko to przeplatane randkowaniem, które i tak mi nie wychodziło. Wszystko kończyło się tak samo. Burzliwe relacje na zmianę z namiętnym seksem, połączone z szantażem emocjonalnym.
Jednak w końcu poznałam swojego przyszłego męża.
I znów zaufałam
Zakochałam się, a on był wszystkim, co miałam. Odważyłam się i oddałam mu całą siebie. Byłam na każde skinienie – po to, by go zadowolić, by nie zostać porzuconą. Odsunęłam się od znajomych tylko dlatego, że ich nie akceptował, jednak on mógł spotykać się, z kim chciał i kiedy chciał. Ja nie miałam tyle wolności, bo on był chorobliwie zazdrosny. (…).
Nasze wspólne życie można porównać do przejażdżki kolejką górską. Góra, dół, jakbym miała zaraz upaść na twarz. A to wszystko w połączeniu z ciągłym chaosem i bólem. On myślał o rodzinie i dziecku, o które staraliśmy się bardzo długo. (…)
Stworzyłam rodzinę – wyszłam za mąż i urodziłam syna. Zdecydowałam się też na terapię psychodynamiczną, jednak nieudaną, po której… zaczęłam kolejną. Tkwiłam w toksycznym związku, a seks nie był dla mnie przyjemnością, lecz obowiązkiem. Z całych sił zmuszałam się, by zadowolić męża. Seks kojarzył mi się jedynie z przemocą, która w jakiś sposób mnie kręciła. Byłam zagubiona i nie mogłam odnaleźć się w świecie dorosłych, a emocje wciąż mną rządziły.
Wieczny ból i cierpienie zdawały się nie mieć końca. Postrzegałam siebie jako złego człowieka, największe rozczarowanie rodziców i ich problem. Wariatkę, która ma żółte papiery i brak perspektyw na normalną przyszłość.
Tak było jeszcze dwa lata temu…
Dziś po tym wszystkim zostało mi tylko wspomnienie, a reszta odeszła jak zły sen.
A ja?
Ja odzyskałam spokój duszy.
Bohaterkę ebooka „Ja, borderline i terapia, czyli moja droga do wyzdrowienia” uratowała psychoterapia.
Skróty wybór redakcji.
- Zobacz także: „Im było łatwiej, tym było gorzej”. U męża stwierdzono borderline, zostałam wdową w wieku 33 lat