Historia byłej żony Kamila Durczoka długo była tajemnicą. Dziennikarka unikała mediów. Dopiero dziś, niecałe pół roku po śmierci byłego męża, dziennikarza Kamila Durczoka, porozmawiała z Mateuszem Szymkowiakiem dla „Fashion Magazine”. Po raz pierwszy szczerze odpowiada: dlaczego tak długo była żoną człowieka, który ją zdradzał. Dlaczego go broniła po aferze „Wprost”? I czy to prawda, że jej syn zmienił nazwisko?
Zapis tej rozmowy pokazuje niezwykle dzielną kobietę, świadomą alkoholizmu człowieka, z którym była związana wiele lat. To empatyczny, konkretny i szczery opis tragedii kobiety, która musiała patrzeć, jak stacza się u jej boku człowiek. Ze szczytu na sam dół. Jak z niezwykle utalentowanego dziennikarza zmienia się w osobę, która przegrała wszystko i żyła samotnie (tylko z psem) w długach. To ona go zastała w domu z lufą przyłożoną do skroni. Tylko ona wiedziała, że Durczok nie walczył o życie, bo zrezygnował z przeszczepu wątroby. To ona widziała cierpienie ich wspólnego syna, który nosił to samo imię i nazwisko, co ojciec – oskarżony o molestowanie i mobbing, wypadek pod wpływem alkoholu i podrobienie weksla.
Pewnie kilka kobiet przeżyło podobne, straszne historie ze swoimi mężami alkoholikami, ale żadna na oczach całej Polski. To Marianna Dufek na oczach Polski została wielokrotnie zdradzona i oszukana przez męża na 5 milionów złotych. To ona pomagała mu, mimo że nie byli już parą w sądzie. Ale w końcu przyszedł moment, że przestała i wyzwoliła się ze współuzależnienia.
- CAŁY WYWIAD PRZECZYTASZ TUTAJ: Bycie żoną to nie wszystko – wywiad z Marianną Dufek, żoną Kamila Durczoka
Młodzi ze Śląska
Marianna Dufek opowiada, że kiedy poznała Kamila, miała 26 lat. On był od niej młodszy o cztery lata. „W telewizji były program pierwszy, drugi i zaczynał funkcjonować program trzeci. Telewizja Katowice była chętnie oglądana, a ja byłam bardzo znaną dziennikarką. To była ogromna popularność. Trudno mi ją dziś do czegoś porównać. A on był młodym dziennikarzem, który zaczynał pracę w Radiu Katowice. Tam zauważyła go moja przyjaciółka Krysia Bochenek i tak trafił do naszego telewizyjnego ośrodka. Równocześnie został dyrektorem jednej z dwóch komercyjnych stacji radiowych w regionie”, mówi. A potem w 1993 roku przyszła kariera w TVP, od 2006 roku w TVN. W końcu walka z nowotworem na oczach milionów widzów i szefowanie „Faktom”.
Wtedy wielu nazywało go – Królem Życia. „Wiesz, jaka była ulubiona imprezowa zabawa redaktora?”, pyta dziennikarza Dufek. „W obstawianie z kolegami, czy premier, wicepremier lub minister odbiorą od niego telefon. I liczenie na głos, po ilu sygnałach!”, puentuje. Podobno odbierali szybko.
Jej też wielokrotnie proponowano, żeby przeprowadziła się do Warszawy i zaczęła karierę w TVP na Woronicza. Marianna nigdy się na to nie zgodziła. Kiedy urodziła syna, uznała, że to on jest najważniejszy. Nie chciała też wynajmować niani. Dlatego zdecydowała się, że będą żyć z Kamilem na odległość. „Od poniedziałku do czwartku żyłam swoim życiem, przyjaciółmi, pracą. Nikt mnie nie kontrolował. A weekend, kiedy przyjeżdżał Kamil, to było święto”, opowiada. Przyznaje, że dzięki mężowi pracowała tylko dla przyjemności. „W domu nie było problemu z pieniędzmi. Nie wiedziałam, ile zarabia mój mąż. Tego dowiedziałam się niedawno z akt sądowych sprawy o podrobienie weksla. To była nieprzyzwoita kwota, grubo ponad sto tysięcy złotych miesięcznie, gdy był redaktorem naczelnym „Faktów”. Dostawałam od niego, w moim rozumieniu, duże pieniądze na życie. Z tego utrzymywałam całą rodzinę, opłacałam nasze wyjazdy zagraniczne, odkładałam na polisę syna i byłam w stanie jeszcze zaoszczędzić. Dzięki temu po latach to ja płaciłam ogromne opłaty sądowe za procesy z „Wprost”, opowiada Dufek.
Trzeba się było zachować!
Dlaczego, gdy w 2015 roku „Wprost” opublikował artykuł „Ciemna strona Kamila Durczoka”, Dufek broniła męża, choć od trzech lat nie byli już parą. Jak to teraz tłumaczy? „Afera z „Wprost” to było piekło. Nie byliśmy razem od trzech lat. Przez dwa w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy. Sprawy dotyczące dziecka załatwialiśmy e-mailowo”, mówi. Ale gdy świat dowiedział się o intymnych sekretach Kamila i gdy zarzucono mu molestowanie oraz mobbing w pracy, on zadzwonił po pomoc do żony. „weszłam do jego wynajmowanego mieszkania. Zastałam go z pistoletem przy skroni. To obraz, który nałożył na mnie ogromną odpowiedzialność. Wciągnął w pułapkę emocjonalną. Cały też czas formalnie czułam się jego żoną. Byłam nią na papierze i dla świata. Żyłam więc w zawieszeniu, sama nie wiedziałam, kim byłam. Taką żoną nie-żoną. I należało się jakoś zachowywać”, mówi. Dufek jednak twierdzi, że w tym momencie dziennikarze przekroczyli swoje uprawienia i granice przyzwoitości. „to, co zrobił wtedy „Wprost”, było czymś nieprawdopodobnym i obrzydliwym. Ta publikacja o dmuchanych lalkach, męskich szpilkach… O najintymniejszych szczegółach życia”, mówi.
Dlaczego rodzina zmieniła nazwiska?
Dziś Dufek już wie, że Kamil Durczok był „wielostronnie, krzyżowo uzależniony”. Kiedyś jednak nie miała tej świadomości. A jeśli nawet ona się pojawiała, to ona ją zwyczajnie wyparła. Kiedy zmieniła nazwisko na swoje panieńskie, głęboko odetchnęła. Syn podobnie. „Ma teraz dwuczłonowe nazwisko. Przez te wszystkie afery zawalił na studiach rok. I wtedy jego ojciec w przypływie zrywu wychowawczego uznał, że dobrze będzie, jeśli Młody pójdzie do pracy. Przez rok praco wał u niego w portalu Silesion. Myślę, że to było trudne doświadczenie. Ostateczna decyzja zapadła po słynnym rajdzie na A1 (w 2019 roku Kamil Durczok spowodował kolizję na autostradzie, mając 2,6 promila alkoholu we krwi – przyp. red.). Dla syna Durczoka zmiana nazwiska jest jak wybawienie. Jego mama tłumaczy to tak: „Ma to samo imię co ojciec… Nie zdawałam sobie sprawy, jaki robię błąd, zgadzając się w 1996 roku, żeby miał na imię Kamil. Że pozbawiam go możliwości życia na własne konto. Że w przyszłości „Kamil Durczok” będzie tyle znaczyło, będzie tak znane w różnych kontekstach„.
Na co naprawdę zmarł Kamil Durczok?
Przez ostatnie miesiące plotkowano nawet, że to był nawrót nowotworowej choroby. „Chorował na żylaki przełyku. Wiedział, że jest bardzo chory, i myślę, że podświadomie chciał końca. Po jego śmierci zadzwonił do mnie nasz dobry znajomy – transplantolog z warszawskiego szpitala na Banacha. Powiedział, że Kamil po pierwszym ataku, kiedy przeszedł transfuzję, wiedział, że konieczny jest przeszczep wątroby. Miał zacząć przygotowywać się do procedury, ale więcej nie zadzwonił”, mówi Dufek. Dlaczego tego nie zrobił? „Musiałby przestać pić. I zacząć inaczej żyć, przestawić wiele rzeczy w głowie. Nie wyobrażam sobie też sytuacji, w której na dobre ruszyłyby procesy sądowe. Miał pełną świadomość, co mu grozi. Górę wziął jego gen autodestrukcji„, kończy.
Zobacz także: Żona alkoholika: Czuję się jakby za ścianą, bez powietrza. Niech ktoś mi pomoże, bo nie mam już siły tak żyć