Czy są wśród Was kobiety, które mają idealne relacje z siostrami? Czy ta więź zawsze musi być taka trudna? Nawet jeśli pozornie jesteśmy dla siebie kochane i dobre? Czy możliwe jest nie czuć rywalizacji, zazdrości? Moja siostra rywalizuje ze mną od dziecka.
Moja M, słodka, młodsza siostra. I chyba największa egoistka, którą znam. Wstyd mi, że to piszę. Ale właśnie teraz, pod koniec grudnia, poczułam, że miarka się przebrała, mam ochotę odsunąć ją od siebie, sprawić, żeby zniknęła z mojego życia.
Robiła już różne rzeczy. Obgadywała mnie z resztą rodziny, ze znajomymi, z kolejnymi swoimi facetami, nawet z matką. Była złośliwa na moim ślubie, gdy dowiedziała się, że jestem w ciąży, średnio sprawdza się jako ciotka moich bliźniaków. To ostatnie nawet rozumiałam. Jest zdeklarowaną singielką, twierdzi, że nie lubi dzieci. Nie mam pretensji, choć oczywiście bolało, jak nie chciała mnie odwiedzać, czy wprost mówiła, że spotka się na ploteczki, ale w mieście albo u siebie, bo jej słabo od niemowlaków.
Potem nagle dzwoniła i mówiła, że jestem jej ukochaną siostrą na świecie.
Problemy między nami zaczęły się, kiedy przestałam być na każde jej zawołanie…
Tematy przestały dotyczyć tylko jej. Jestem cztery lata starsza. Zawsze byłam tą odpowiedzialną, wspierającą. Nie mogłam przeżyć buntu dojrzewania, bo musiałam zajmować się M., nasza mama dużo pracowała. Ona z kolei przeżywała bunt za nas dwie: narkotyki, zawalanie szkoły, alkohol, znikanie z domu, imprezy. Byłam przy niej odkąd pamiętam. W chwilach złości mówiła, że nienawidzi mnie, bo jestem ta idealna, mama kocha tylko mnie, dziadkowie i reszta rodziny też mnie faworyzuje.
Czułam wręcz odwrotne poczucie, ona pełniła rolę tej kolorowej, niezależnej, nieznośnej, a przez to chyba wydawała się ciekawsza i każdy starał się, żeby go polubiła. Ale nie byłam nigdy zazdrosna- traktowałam ją, jak ukochaną, słodką M.
Tyle, że mijały lata, a ona nie dorastała…
Owszem, zdała maturę, znalazła swoją pasję, zaczęła na tym zarabiać, jednocześnie do wszystkiego miała lekkie podejście. Nie mogłam na niej w niczym polegać, choć, gdy czegoś chciała, obiecywała wszystko.
Zachorowała nasza ukochana babcia– opieka spadła na mamę i mnie, choć byłam w zaawansowanej ciąży.
Gdy babcia umarła, okazało się, że dostałam w spadku jej mieszkanie– skończyło się wielką rodzinną aferą, siostra dostała szału, choć od początku powiedziałam, że podzielę między nas kwotę ze sprzedaży.
Mogłabym mnożyć też przykłady jej kąśliwości..
„Ten Adam może być, ale bez szału” powiedziała, gdy poznała mojego partnera. „Po co ci ślub i tak się rozwiedziecie, wszyscy się rozwodzą” rzuciła, gdy spytałam, czy będzie moją świadkową. „Spuchłaś w tej ciąży”. „O rany, bliźniaki, wyrazy współczucia, oszalałabym”. Oczywiście, po każdej takiej szpili uśmiechała się i mówiła, że żartuje. Nieraz czułam, że przy niej gasnę.
Ale gdy ja raz, czy dwa razy się odwinęłam (przyznaję)– nie odzywała się miesiąc, bo ją uraziłam.
Każde nasze spotkanie to jakaś rywalizacja…
Mówię, że coś mi się udało, ona nie potrafi słuchać tylko natychmiast opowiada, jak coś udało się jej. Opowiada o pracy godzinami, ja coś wspomnę o dzieciach, przewraca oczami. Już nawet przestałam mówić o sobie, jej to nie interesuje, a pomysły torpeduje. Budujecie dom? Masakra tak się wyprowadzać daleko od miasta, ona by nie mogła. Ona, ona, ona.
Te rzeczy zauważam nie tylko ja, również mój mąż, czy mama. Mama powtarza, że powinnam być dla niej cierpliwa i spokojna, M. ma problemy w pracy, rozstała się z facetem (kolejnym), wkurzyła ją przyjaciółka. Tak naprawdę chciałaby mieć dziecko, bo kiedyś jej to powiedziała. I tak dalej. Ale ja po latach nie mam już cierpliwości. Czuję się nią tak zmęczona, jak rozwydrzonym, trzecim dzieckiem.
Bo nie zliczę, ile razy pożyczałam jej pieniądze (nie ma pojęcia oszczędzaniu), ile razy siedziałam z nią w nocy, bo trzymałam za rękę z powodu kolejnej katastrofy. Przegadujemy wszystko, ona planuje zmiany, a potem znów postępuje tak samo, wplątuje się w romans z żonatym, czy zawala zlecenia zawodowe, bo jest emocjonalnie rozbita.
Gdy nie ma problemów, znika…
Nie odzywa się tygodniami. Nawet, jak wiedziała, że trafiłam do szpitala z powodu covidu…wysłała lakoniczną wiadomość, bo wtedy nie był „mój czas”.
Apogeum przeżyłam jednak dwa dni przed tą Wigilią. Mama spadła ze schodów w domu, poobijała się, nie mogła ruszać, wykręciła tylko numer do mnie. Zadzwoniłam do siostry, żeby do niej natychmiast jechała, ja musiałam najpierw załatwić opiekę nad dziećmi. Stwierdziła, że to bezsens tam jechać „Wezwij pogotowie” rzuciła. „Już wezwałam, chodzi o to, żeby ktoś przy niej był”. „Mogę dopiero po 16.00, jedź Ty” rozłączyła się.
Zostawiłam bliźniaki u sąsiadki i przyjechałam. Wieczorem mój mąż odebrał mamę z SOR, unieruchomioną, w gipsie, potrzebującą pomocy i opieki 24 godziny na dobę. M. rzuciła, że ma plany i nie jest w stanie się w to włączyć. Stwierdziła: „Zaangażuje się po nowym roku, teraz nie mogę odwoływać wyjazdu”. Przytkało mnie. Mama zawsze była dla nas dobra, nie chodzi więc o żal do niej, niechęć do pomocy komuś, kto skrzywdził. To raczej absolutnie nie przejmowanie się niczym i nikim.
Zastanawiam się, co robić? Bo aż mi trudno to przyznać, ale teraz czuję, że jej nienawidzę i nie chcę więcej widzieć. Potem zaraz sobie to wyrzucam, bo przecież M. jest taka niepozbierana.
Tylko dlaczego ja zawsze muszę być ogarnięta, słowna, na każde zawołanie? Czuję, że zaczynam nienawidzić własnej siostry.