– Jestem technikiem farmaceutycznym. Kiedyś w jednej z aptek, w której już nie pracuję, zdarzało się, że byłam oddelegowywana przez kierowniczkę do innych zadań. Tłumaczono mi, że inne szczuplejsze dziewczyny lepiej się prezentują w okienku i lepiej sprzedadzą lekarstwa niż ja – mówi Kinga Zawodnik, która od pewnego czasu robi furorę w mediach. Jest gospodynią programów „Dieta czy cud?” i „Pierwszy raz Kingi” w TVN Style, a ostatnio ogłosiła na Instagramie, że sama zamierza walczyć ze zbędnymi kilogramami. Kim jest nowa gwiazda show-biznesu?
Kingo, jak trafiłaś do telewizji?
– Historia, która mnie spotkała, była jak z bajki. Gdyby ktoś mi opowiedział, że coś takiego przytrafiło mu się, chyba powiedziałabym mu: „Niemożliwe, popukaj się w głowę!”. A jednak stało się i to w najtrudniejszym dla mnie prywatnie momencie życia. Do telewizji trafiłam prosto z apteki, w której pracowałam jako technik farmaceuta, bo tam wypatrzyła mnie reżyserka TVN Style. Bez żadnych znajomości! Nawet bez castingu! Po prostu zaproponowała mi poprowadzenie programu „Dieta czy cud”.
Powiem ci, że taką karierę przepowiedział mój świętej pamięci tata, który zawsze powtarzał, kiedy oglądaliśmy razem telewizję: „Kinga, ty jakbyś trafiła do telewizji, to byś tam wszystkich przegadała”. Ja mu odpowiadałam: „Coś ty! To niemożliwe. Żeby tam trafić, trzeba mieć kasę lub znajomości”. Tata zmarł 22 maja, a ja 4 czerwca dostałam tę propozycję. Niecałe dwa tygodnie po jego śmierci, dlatego dziś często powtarzam: „Tata czuwa!”
Jesteś dziś twarzą kampanii „Dotykam=wygrywam”. Dlaczego zdecydowałaś się wziąć w niej udział?
– Od dwóch lat jestem dumną ambasadorką tej kampanii, a zdecydowałam się na nią z powodów prywatnych, ponieważ mój tata zmarł po chorobie nowotworowej. Niestety muszę przyznać, że on nie badał się regularnie. Kiedy zmiana została wykryta, już nic nie dało się zrobić. Dlatego teraz chcę namawiać wszystkich, nie tylko kobiety, by nie bali się badań profilaktycznych. W przypadku mojego taty było za późno, w maju mijają już trzy lata od jego śmierci. Przeszedł wprawdzie chemioterapię, ale od momentu zdiagnozowania choroby żył tylko 2,5 roku.
Dziś mam świadomość tego, że w przypadku ciężkiej choroby, nie tylko nowotworowej, cierpi nie tylko chory, ale cała jego rodzina. W trakcie prób ratowania taty rozmawiałam z profesorami i specjalistami na oddziale onkologicznym i wszyscy mówili jedno, że im szybciej osoba trafi do szpitala, tym szansa nawet na całkowite wyleczenie rośnie. Dlatego chcę dziś mówić głośno, byśmy wszyscy robili sobie badania profilaktyczne.
Jak często ty się badasz?
– Zawsze pod koniec stycznia tuż przed swoimi urodzinami robię pakiet badań. Dość niedawno dowiedziałam się, że mam insulinooporność, bo resztę wyników miałam naprawdę w normie. Przyznam szczerze, że choć wiele osób mówiło mi już dawno, że przy tak dużej otyłości, pewnie mam insulinooporność, liczyłam, że wszystko ze mną jest dobrze, tym bardziej że udało mi się schudnąć 14 kilogramów dzięki diecie i ćwiczeniom. Jednak jak już schudłam, to szybko zaczęłam przebierać na wadze i wtedy zaczęłam zastanawiać się, co się dzieje, bo wcale nie jadałam specjalnie więcej.
Dlatego postanowiłam zrobić badanie, które nazywa się: „krzywa cukrzycowa” i faktycznie okazało się mam wysoki współczynnik HOMA. Teraz lekarz mi przepisał zastrzyki, które przyjmuję raz w tygodniu. Do tego tabletki, które regulują wytwarzanie przez trzustkę insuliny i dzięki temu nie odczuwam już wilczego apetytu, nie czuję się już tak zmęczona i zyskałam więcej energii.
Długo jednak nie mogłam zaakceptować tej diagnozy, a mój opór wynikał ze wstydu i lęku. Obawiałam się, co powie rodzina i zwykli ludzie, którzy oglądają mój Instagram i YouTube.
Bałam się przyznać otwarcie do tak intymnych spraw, dlatego wypierałam diagnozę. W końcu jednak przełamałam się, bo pomyślałam, że jako osoba publiczna, nie powinnam wstydzić się mówić o tym głośno. Dlatego nagrałam odcinek o insulinooporności i wtedy przekonałam się, że wiele osób ma podobne zaburzenia metaboliczne. Odbiór był bardzo pozytywny. Dziewczyny pisały, że dzięki ćwiczeniom, diecie i lekarstwom udało im się schudnąć i że dziś nie mają insulinooporności i nie muszą już brać leków. To bardzo zagrzewało mnie do walki. Rzadko staję na wadze, ale przed naszym wywiadem zrobiłam to i okazało się, że z tych 6 kilogramów, co przytyłam, już 3 kilogramy straciłam. Dlatego nie poddaję się.
POLECAMY: 6 bolesnych błędów, które popełniają osoby z insulinoopornością [można ich uniknąć]
Co pomaga ci zachować optymizm?
– Ćwiczenia na siłowni! Na początku szłam do CityFit trochę z niedowierzaniem, że mogę zaprzyjaźnić się z ćwiczeniami z obciążeniem. Bałam się, jak ludzie będą odbierać mnie w miejscu, gdzie wszyscy są wysportowani i piękni. Bałam się ciekawskich i oceniających spojrzeń, ale okazało się, że ludzie są bardzo przyjaźni. Na początku wiele osób pomagało mi z urządzeniami, trener tłumaczył, jakie podstawowe ćwiczenia mogę wykonywać. Uważam, że warto poprosić o pomoc fachowca, który jest zatrudniony na siłowni i doradza bez dodatkowych opłat, w ramach karnetu.
Nikt mnie nie wyśmiewał i nie dlatego, że jestem osobą publiczną. Na siłowni były inne dziewczyny „większych rozmiarów” i widziałam, że wszyscy traktują jej przyjaźnie. Dziś chcę przełamywać stereotypy, że na siłownię przychodzą tylko wysportowani i szczupli.
Spotyka cię hejt z powodu otyłości?
– Dziś coraz rzadziej. Czasem ludzie piszą coś nieprzyjemnego na Instagramie, ale zawsze z fejkowych kont, nigdy prosto w twarz! Szczerze? Nie bardzo się tym przejmuję. Wiele osób uważa, że osoba otyła sama sobie jest winna. Owszem, tak może być, ale to jest tylko część prawdy. Przyznaję, że sama jadłam kiedyś dużo śmieciowego jedzenia: ciasteczka, bułeczki, kebab. Tak, to prawda, nie będę oszukiwać. Jest też druga strona medalu, bo dziś dużo pracy wkładam w to, by schudnąć. Walczę, a nie każdy to widzi i nie każdy bierze pod uwagę, że zmagam się zaburzeniami metabolicznymi. Zmieniłam swoją dietę, jem więcej warzyw i unikam fast foodów.
Natomiast kiedy byłam dzieciakiem, spotkało mnie dużo przykrości, zwłaszcza ze strony rówieśników. Wychowywałam się na wsi, a tam nie za bardzo zwracano uwagę dzieciom, że nie wolno śmiać się z otyłych. Pamiętam, że podczas jednej z interwencji mama jednego chłopca powiedziała do mnie wprost przy wszystkich: „Schudnij, to mój syn przestanie ci dokuczać”.
Czułam wtedy, że było na takie zachowanie przyzwolenie społeczne. Moja sytuacja zmieniła się dopiero w gimnazjum, gdzie mieliśmy świadome grono pedagogiczne i nie pozwalano już na obrażanie mnie. Dostałam duże wsparcie i pomoc.
Czy jako dorosła kobieta spotkałaś się w pracy z nieprzyjemnościami lub dyskryminacją?
– Jestem technikiem farmaceutycznym. Kiedyś w jednej z aptek, w której już nie pracuję, zdarzało się, że byłam oddelegowywana przez kierowniczkę do innych zadań. Tłumaczono mi, że inne szczuplejsze dziewczyny lepiej się prezentują w okienku i lepiej sprzedadzą lekarstwa niż ja. Natomiast od klientów rzadko spotykałam się ze złośliwymi komentarzami. Sporadycznie, gdy nie było na stanie jakiegoś leku, zdarzało się, że w moim kierunku poleciała wiązanka, zahaczająca o mój wygląd. Mam świadomość, że ludzie robili to, by wyładować swoje frustracje.
Kinga, a gdzie znajdujesz ubrania na swój rozmiar?
Nie ma ich! Napisz koniecznie apel do producentów, by było jak najwięcej dużych rozmiarów w sklepach. Nie wstydzę się, że na co dzień chodzę w dresach, ponieważ są wygodne i najłatwiej dostępne. Niestety nie mam zarąbistej garderoby. Jeśli już znajdę sukienkę, w której dobrze wyglądam, to często zakładam ją na kilka ważnych wyjść, pokazuję się w tej samej kreacji kilka razy na ściankach. Niestety sklepy, które mają w swojej ofercie ubrania „plus size”, oferują raczej niemodne babcine kroje. Dlatego korzystam z zakupów internetowych, ale wtedy cena jest też wyższa. Fajnym rozwiązaniem jest szycie na miarę. Jedna z projektantek Marta Banaszek uszyła mi niedawno po prostu idealną suknię wieczorową. Prowadziłam w niej gale i byłam w niej na czerwonym dywanie.
Czy ty jesteś dziś szczęśliwa i spełniona?
– Tak! Pochodzę z małej wioski i z niezamożnej rodziny. Moi rodzice mieli gospodarstwo rolnicze, którym teraz opiekuje się już mój brat. Nigdy nie wywyższaliśmy się, nic takiego nadzwyczajnego też w naszym życiu się nie działo. Teraz odnoszę sukcesy dzięki swojej ciężkiej pracy i to właśnie jest najfajniejsze w przygodzie z telewizją.
Chcę o sobie opowiadać, by dodawać otuchy i nadziei innym. Mnie nie zależy na sławie i rozpoznawalności, po prostu czuję, że mam misję do spełnienia. Chcę pokazać osobom, które boją się marzyć lub nie wierzą w siebie, że warto mieć marzenia i że one się spełniają. Zawsze zastanawiałam się, kiedy wreszcie poczuję spełnienie i w końcu stało się.
Pomimo trudności życiowych, jakich doznawałam, bo cały czas miałam pod górkę, czekałam na swoje szczęście 26 lat. Dziś mogę realizować wiele swoich marzeń. Czy jest jeszcze coś, czego nie mam, a bardzo bym chciała? Pewnie! Do pełni brakuje mi tego, o czym marzy też moja mama. Ona zawsze powtarza, że będę świetną mamą. Chciałabym. Marzy mi się piątka małych szkrabów: trzech chłopców i dwie dziewczynki. Dlatego teraz walczę o swoje zdrowie.
Na koniec chcę cię poprosić, byś powiedziała kilka słów wsparcia dla dziewczyn, które podobnie jak ty, nie raz już próbowały schudnąć. Co robić, by się nie poddawać?
– Nie lubię słowa dieta, bo ono kojarzy mi się restrykcyjnym odmawianiem sobie wszystkiego. Dla mnie odchudzanie to wprowadzanie zdrowych nawyków żywieniowych na całe życie. Warto zacząć od małych i prostych rzeczy, z którymi czujecie się dobrze. Nie wszystko na raz, bo nie dacie rady! Nawet, będąc na diecie, możecie sobie pozwolić na drobne porcje przyjemności, typu pizza czy czekolada.
Chciałabym powiedzieć wszystkim dziewczynom i chłopakom, żeby walczyli o sobie. Wyznaczajcie sobie realne cele i małymi krokami podążajcie do nich. Nie przejmujcie się hejtem. Zaczynajcie dzień z uśmiechem na twarzy. Ja wierzę, że to się da zrobić.