Go to content

„Zdradził nas obie. Dziś ci dziękuję, bo uratowałyśmy sobie nawzajem życie”

fot. teksomolika/iStock

Może trudno w to uwierzyć, ale my dwie po prostu uratowałyśmy sobie życie! Nie wiem, od czego zacząć opowieść o nas. Znamy się już 16 lat. Najłatwiej będzie od samego początku. Chcę opowiedzieć o konkubinie mojego partnera, z którym mam dziś już dorosłe dziecko Mariankę. Cofnijmy się do czasu, kiedy moja córka miała dwa i pół roku. Wtedy rozstałam się z jej ojcem, Jackiem. To była moja decyzja. Powód? Prosty – alkohol.

Życie z takim człowiekiem to ciągła presja i strach. Presja, bo sama musisz wszystkiemu podołać, a strach wiąże się z potwornym wstydem, że ktoś w końcu odkryje, w jakim bagnie żyjesz. Nie wiem, jakim cudem przy tym człowieku udawało mi się wychowywać maleńkie dziecko, dbać o dom i jeszcze wstawać do pracy. Ba, odnosić w niej sukcesy. Dziś myślę, że to był jakiś nadludzki wprost wysiłek.

Chodziłam w tamtym czasie po świecie, jakbym sama była pijana. Jakby świat był jakiś akwarium, a ja wiecznie za szybą, bez możliwości nabrania głębszego oddechu. Nic do mnie nie docierało. A jeśli coś, to jednak niewiele. Zupełnie odcięta od bodźców zewnętrznych.

Zmęczona, wiecznie niedospana, zestresowana, bez makijażu i sił na uśmiech. Miliony kłamstw, setki ukrywanych butelek, strach czy kiedy Jacek wiezie dziecko do lekarza jest na strasznym kacu, czy może coś już ukradkiem zdążył wypić. Ciągła kontrola. Przeglądanie bagażnika samochodu, czy są tam butelki. I jego wieczne kłamstwa, że źle się czuje, dlatego tak bełkocze, że nic nie zjadł od rana i dlatego tak dziwnie od niego pachnie z ust. Boże, jak ja dawałam się oszukiwać. Tak bardzo chciałam wierzyć, że on nie pije i że wszystko to moje urojenia. Dlatego z nim byłam. Dlatego oszukiwałam samą siebie, że będzie dobrze. Najgorsze jednak było to poczucie, że to ze mną jest coś nie „tak”, że wpadam w paranoję.

Pamiętam taki moment, kiedy doskonale wiedziałam, że Jacek zaczyna nowe życie z inną kobietą i że mnie zdradza! Właśnie wychodził z naszego domu i powiedział mi, że spieszy się, bo pracuje z kimś nad scenariuszem do nowych odcinków serialu. Wystarczyło, że na niego spojrzałam, zobaczyłam błysk w oku i ekscytację. Wiedziałam już, że jest zakochany. Nie pomyliłam się. Wtedy zaczął właśnie spotykać się z Kaśką.

Rozstaliśmy się, bo byłam ekstremalnie wykończona. Po prostu w pewnym momencie kazałam mu się wyprowadzić. Były łzy. Ale ja już nie miałam siły. Niech sobie idzie – myślałam. Muszę odpocząć, muszę siebie ratować, bo oszaleję, bo zwariuję. On spakował kartony i wyprowadził się do Kaśki. A mnie było już po prostu wszystko jedno. Machnęłam ręką, choć mogłam go wtedy zatrzymać.

Po jakimś czasie moja córka zaczęła ich odwiedzać. I wtedy Kaśka stała się… moim sojusznikiem. Kiedy córka jechała do nich na weekend, wiedziałam, że ktoś o nią zadba. Zresztą Kaśka sama dzwoniła do mnie i pytała, co Marianka lubi jeść, bo mój maluch był totalnym niejadkiem. Chyba zaczęło się od tego, że wymieniałyśmy się przepisami. Ona odkryła, że Marianka kocha jej placki z soczewicy, więc wysyłała mi linka do tego, jak je usmażyć. Kiedy nie mogłam się dogadać z Jackiem na temat alimentów, dzwoniłam do niej. Przepraszałam ją, że mieszam ją w nasze sprawy, ale prosiłam, by go uspokoiła i porozmawiała, że jednak na dziecko powinien płacić. Nigdy mnie nie zawiodła w tym aspekcie. Zastanawiam się teraz, czy kiedykolwiek się pokłóciłyśmy. Tak, jeden raz.

Pewnego dnia zadzwonił do mnie szef Jacka i powiedział mi, że nie ma go od tygodnia w pracy i że Jacek twierdzi, że Marianka jest w szpitalu śmiertelnie chora. Zamurowało mnie, jak odebrałam ten telefon. Koło mnie przecież siedziała Marianka zdrowa i bawiła się klockami. Jak tak można? – pytałam samą siebie. Jak można tak kłamać i z własnego dziecka robić coś w rodzaju przedmiotu manipulacji. Nie wytrzymałam i zadzwoniłam do Kaśki. Spytałam, czy wie, co dzieje się z Jackiem. Też była zaskoczona i powiedziała, że Jacek rano codziennie wychodzi do pracy. Ale kiedy zadzwoniłam drugi raz, była zdecydowania mniej uprzejma. Spytała, czy nadal kocham Jacka i żebym przestała manipulować, kłamać i próbować ich rozdzielać. Szok! W sumie nic jej nie odpowiedziałam, nie chciałam robić awantur. Ale teraz wiem, że to on naopowiadał jej jakichś głupot. Jacek był mistrzem manipulacji.

Mijały lata. Jackowi i Kaśce urodził się synek: Michał. Moja Marianka była przejęta i natychmiast pokochała przyrodniego brata. Ale kiedy wracała po weekendach do mojego domu, opowiadała mi rzeczy, które jednak napawały mnie troską i lękiem. Czułam intuicyjne, że ten kolejny związek Jacka też zaczyna się sypać. Na tamtym etapie nie rozmawiałyśmy z Kaśką o alkoholizmie Jacka. Kiedy Marianka pewnego dnia powiedziała mi, że tata ucieka z domu, a ona tak naprawdę spędza czas głównie z Kaśką i Michałkiem, postanowiłam jej już tam nie puszczać. Wprawdzie córka wracała zadowolona, bo macocha organizowała jej fantastyczne zabawy w domu – z kasztanów robiły razem ludziki, zbierały wspólnie kolorowe liście i wklejały do zeszytu, ale się uparłam. Trochę zazdrościłam, że Kaśka ma czas i potrafi się tak angażować w opiekę na dziećmi. Ja na nic nie miałam czasu. Dla siebie zero. Praca, dom, sprzątanie, nuda!

Aż w końcu przyszedł ten dzień, że Kaśka zadzwoniła do mnie i poprosiła o spotkanie. Poszłyśmy we dwie z dziećmi do parku. One się razem bawiły na placu zabaw, a ona po raz pierwszy zaczęła opowiadać. Byłam zszokowana, bo mówiła do mnie jak do najlepszej przyjaciółki. Opowiadała mi o wszystkim, co wydarzyło się w związku z Jackiem. Ta opowieść była jak huragan, jak jakiś armagedon. Dosłownie wylewały się z niej słowa, że Jacek zdradził ją, awanturował się, jeździł sam w weekendy na plażę dla nudystów. Wracał cały opalany, a ona w tym czasie z dwójką dzieci w domu, nie wiedziała, w co ręce włożyć. Spotykał się różnymi kobietami dzięki jakiemuś dziwnemu forum internetowemu.

Jak to odkryła? Po prostu w nocy usnął i nie zdążył się wylogować. Kaśka nie mogła wierzyć, gdy zobaczyła, na jakich stronach siedzi jej partner. Zaczęła czytać jego rozmowy z kobietami o wiązaniu i o seksie z przemocą. Przeglądała dziesiątki nagich zdjęć, jakie wysyłały te kobiety. On chwalił ich wydepilowane bikini, a one jego bicepsy, mięśnie i inne fragmenty ciała fotografowane w jej łazience na tle zabawek do wanny dla dzieci. Kiedy go rano o to spytała, zrobił jej awanturę, strasznie pobił i wyrzucił z domu. Siedziała na schodach, cała posiniaczona. Zadzwoniła wtedy do swojego ojca, bo bez niego nie była w stanie dostać się do własnego domu. Szok!

Zrozumiałam wtedy, że ta kobieta przeżywała dokładnie to samo co ja. Tylko pięć razy gorzej, bo straszniejsze rzeczy działy się u nich w domu. Jacek nigdy nie podniósł na mnie ręki. Na nią już tak. Zrozumiałam, że choroba alkoholowa przez ostatnie siedem lat zrobiła mu w głowie spustoszenie. Pomogłam jej, bo dokładnie wiedziałam, czego potrzebuje. A potrzebowała zapewnienia innej kobiety, że nie oszalała. Że to wszystko, co straszne, co wydarzyło się w jej życiu, jest prawdą. Doradziłam jej, żeby poszła na terapię dla współuzależnionych, że sama sobie nie poradzi z ogromem bagna. Z minuty na minutę widziałam jak jej napięcie puszcza w czasie tej rozmowy, gdy potwierdzałam, że u mnie działy się podobne rzeczy – że też znikał na całe weekendy nie wiadomo gdzie i że też w samochodzie ukrywał butelki.

Jak jest dziś? Syn Kaśki i moja córka nie spotykają się Jackiem. On wyjechał do innego miasta, nie zajmuje się dziećmi. Od kilku lat dbamy o to, by nasze dzieci nie traciły kontaktu. Dzwonimy do siebie często, przekazujemy sobie wszystkie potrzebne informacje na temat komornika. Moja córka jeździ uczyć Michała kilka razy w miesiącu matematyki. Nasze losy splątały się już nierozerwalnie. A co najdziwniejsze cholernie się polubiłyśmy. Kaśka jest jedną z najbardziej prostolinijnych i uczciwych osób, jakie w życiu spotkałam. Ma dużo rozsądku, spokoju w sobie i niesłychanej wprost kreatywności plastycznej. Zwyczajnie ją lubię! Serio!

Mogłabym nawet nazwać ją dziś jedną ze swoich bliskich koleżanek. Czasem nawet zastanawiam się, czy nie przyjaciółek. Mamy taki rytuał, że raz do roku tylko ona i nasze dzieci wyjeżdżamy w czwórkę na krótkie wakacje. Zostawiamy swoich nowych mężów i dzieci z nowych związków w domu. Jesteśmy w czwórkę tylko dla siebie przez trzy lub cztery dni. Dobrze nam wtedy, czujemy się blisko.

Dziękuję ci. Dziękuję, że jesteś, że jesteś taka wspaniała. Czasem nawet myślę, że wzajemnie uratowałyśmy sobie życie. Dlaczego to piszę? Piszę to, by powiedzieć kobietom, że możemy łamać stereotypy, lubić się i pomagać sobie w trudnych sytuacjach. Zakopać topór wojenny, schować do kieszeni dumę. Czasem naprawdę warto.