Kiedy zaczynamy szukać recepty na wspaniałą miłość, mamy tendencję do pompowania swoich wyobrażeń i oczekiwań. Nadmuchujemy je tak długo, aż małe, zwykłe rzeczy zaczynają przypominać słonia. To samo dzieje się, gdy sami oceniamy swój wkład w związek z partnerem. Co robię dla niego/dla niej? No jak to co! – oburzamy się, bo przecież jesteśmy głęboko przekonani, że wszystko!
Że każdy nasz krok, każda wykonana czynność czy praca są właśnie dla nich. Lubimy tak o sobie myśleć. I lubimy być w związku „bardziej”, bo przecież on/ona wcale nie są tak zaangażowani, nie dają z siebie tak wiele, mogliby…
Eh, a potem otwieramy bardzo szeroko oczy, bo okazuje się, że pomalowanie pokoju (raz na 5 lat), niedzielny obiad, czy kompromis w sprawie wakacji to dla miłości za mało.
I jest nam źle, bo nie rozumiemy. Przecież wciąż wkładamy do tego worka bez dna, a tam… pusto.
Może najwyższa pora odprawić te wszystkie „słonie”, wsadzić sobie w kieszeń swoje wyobrażenia i zastanowić się nad codziennością? Kiedy ostatni raz zadałeś swojemu partnerowi jedno z tych pytań?
5 pytań, bez których trudno mówić o miłości…
Co mogę dla ciebie teraz zrobić?
Teraz.
Nie, nie, nie. Żadnych wielkich deklaracji, wakacji Paryżu i czerwonego samochodu. Zupełnie nie o to chodzi. Ani o zmianę opon dwa razy w roku. Jak często zadajesz to pytanie? Pomyślałeś kiedyś o tym, byś to ty wyprowadzał rano psa, bo on/ona zaczynają wcześniej pracę? Albo żeby zrobić partnerowi gorącej herbaty, gdy usłyszysz dźwięk domofonu? A może po prostu stań w drzwiach i zaczekaj, tak wiemy, że ma klucz – i co z tego? Miło. Nie bolało prawda?
Czy to odpowiedni moment na…?
Zaplanowaliśmy sobie jak to cudownie będzie i nijak nie chcemy przyjąć do wiadomości, że:
- ktoś ma fatalny dzień,
- jest chory,
- ma sporo pracy,
- czy zwyczajnie nie jest w nastroju na nasze plany…
… i co? I zaczyna się tragedia. Bo TY ogóle nie doceniasz tego, co robię. Dramat, łzy, foch i ogromne rozczarowanie. Bo przecież on kupił zajebiście drogą wycieczkę, a zamiast pisków zachwytu pojawiają się pytania. A ona przecież przygotowała już fantastyczny plan na weekend, obiad u ciotki czy zakupy (bo przecież buty trzeba kupić i dzieciom lżejsze kurtki)… i tu ich drogi się rozchodzą, z goryczą. Bo żadne z nich nie pomyślało o tym, że do tanga trzeba dwojga…
A wystarczyło zapytać, czy to odpowiedni moment.
To krótkie pytanie to antidotum na co najmniej połowę niepotrzebnych sprzeczek czy rozczarowań. Choć znamy się łyse konie i wydaje się nam, że czytamy sobie ze wzajemnością w myślach – tak zwyczajnie nie jest, jesteśmy odrębnymi istotami, nawet w tych najpiękniejszych i długich związkach.
Czy możesz mi pomóc zrozumieć…?
Nie rozumiem cię, twoje zachowanie czy myślenie jest dla mnie nielogiczne i abstrakcyjne – a więc z założenia nie może być słuszne. To zazwyczaj zamyka dyskusję, no bo jak dyskutować, gdy nie ma chęci ani możliwości zrozumienia drugiej strony? Jest za to głęboka rana, bo choć wydaje nam się, że to takie poprawne, że od razu komunikujemy swój problem, tak naprawdę ranimy drugą osobę (w podtekście twoje pomysły są niezrozumiałe/głupie/niewartościowe/śmieszne – nie warte mojej uwagi). I nie wykazujemy choć odrobiny dobrej woli, by jednak temat podjąć.
Czy może mi pomóc zrozumieć? Tak niewiele trzeba, by ie odwracać się na pięcie.