Doskonale pamiętam ten czas, kiedy jeszcze nie mieszkałam z moim partnerem, za to dużo pisaliśmy ze sobą i rozmawialiśmy przez telefon. Chociaż fajnie było słyszeć jego głos i spędzać całe godziny na pogawędkach, zdecydowanie bardziej lubiłam te wszystkie SMS-y. One dawały mi najwięcej frajdy, bo mogłam wracać do nich kiedy tylko chciałam. I zawsze działały na mnie w ten sam sposób – byłam podekscytowana.
Wiadomo, jak to jest w stałych związkach z długim stażem. Owszem, piszecie do siebie SMS-y, ale najczęściej o treści: „Wyszedłem z pracy, jadę”, „Będę za kwadrans, co kupić?”, „Zapomniałem zapłacić za gaz. Zrób przelew”, „Kto odbiera dzieciaki?”. Zaraz, zaraz. A gdzie ta finezja? Gdzie ten polot? Gdzie te wszystkie brudne myśli, czułe słówka? Gdzie to podkręcanie atmosfery, uwodzenie, namiętność? Ano w dupie. Nie chce nam się, nie czujemy tego, nie widzimy takiej potrzeby. Wydaje nam się to śmieszne, infantylne. Z kochanką to przecież co innego. Ale co tu napisać swojej żonie, z którą jestem od 10 lat? „Co masz teraz na sobie?”. Błagam. Przecież on wie, że jesteś w dresie. A ty co masz mu napisać? „Tęsknię za Twoim zapachem”? Przecież właśnie prałaś jego przepocone gacie.
A potem nagle robimy wielkie oczy, bo coś się w relacjach popsuło. Bo on już tak nie tęskni i nie pożąda. Bo seks jakiś taki zwykły się zrobił. A może czas wrócić do dawnych lat i zacząć wysyłać te wszystkie „żenujące” SMS-y? To zdecydowanie najprostszy sposób, żeby podkręcić atmosferę w związku. Nie wymaga nakładów finansowych, ani stawania na rzęsach.
Nie zdziw się, jeśli odpisze ci: „Hmmm, to na pewno do mnie ta wiadomość?” albo „Dobrze się czujesz?”. To znak, że zadziałało. Wpadł w konsternację, zaskoczyłaś go. Bingo! O to chodzi! Teraz nie pozostaje ci nic innego, jak tylko pociągnąć temat, albo przekazać mu pałeczkę.