Go to content

Słaba płeć… Kobieto, jak to dobrze, że chociaż na ciebie zawsze można liczyć

Mniej więcej rok temu wydarzyła się w moim (choć nie tylko moim) życiu sytuacja, która spowodowała lawinę refleksji. O tym jak silne są kobiety i z czego to wynika. Niestety, wzniosłym tym myślom, towarzyszyły inne, bardziej przyziemne, dotyczące panów.

Znajomi zaprosili nas na kawę i ciastka. Długo się nie widzieliśmy, na tyle długo, że oni nie zdążyli jeszcze poznać naszego półrocznego syna. My natomiast nie zdążyliśmy poznać pewnej niepokojącej informacji dotyczącej stanu zdrowia Ali. – Mam nowotwór piersi. Czekam na zabieg mastektomii – powiedziała, krótko i bez ogródek, podając nam z uśmiechem łyżeczki do malinowego sorbetu. Przełknęłam ślinę. – No, to walczymy? – wypaliłam głupio. – Jak najbardziej. Nie wyobrażam sobie, żeby miało się nie udać – usłyszałam w odpowiedzi. Przytuliłyśmy się mocno, tak mocno, że poczułam w sobie jej wewnętrzną energię i wolę walki. To była jedna z tych chwil, które zapadają w pamięć i które przywołuje się w chwilach zwątpienia, czy załamania.

Kątem oka zdążyłam dostrzec przerażoną minę mojego męża. Wyglądał zupełnie tak, jakby guz piersi był wirusem roznoszącym się przez dotyk lub prądkowanie. Albo jakby podczas lotu samolotem właśnie ogłoszono, że na pokładzie znajduje się dziesięciu dżihadystów. Spojrzałam na męża Ali, jego łzy w oczach, bladą jak elegancki papier listowy cerę i drżące dłonie. W jednej chwili zrozumiałam, kto tu jest dla kogo wsparciem w tej trudnej sytuacji.

Nie spodziewałam się jednak, że trzy tygodnie później Wojtek zdezerteruje i wyprowadzi się do mieszkania po swojej babci. Ala zabieg usunięcia prawej piersi, okres rehabilitacji i oczekiwania na następne wyniki przeżyła przy gorącym wsparciu swoich rodziców (choć tata przeszedł w tym czasie załamanie nerwowe) i przyjaciółek. Mąż wysłał dwa smsy: „Mam nadzieję, że dobrze się czujesz i wszystko jest w porządku. Wybacz mi, tak bardzo się o Ciebie bałem, że musiałem odejść” oraz „ Zapłać proszę rachunek za komórkę, bo zapomniałem. Kocham Cię.”

Podobno dzwonił w zeszłym miesiącu. Chciałby wpaść na święta, może nawet się z powrotem wprowadzić. Dowiedział się od wspólnych znajomych, że wyniki Ali i rokowania są dobre.
Kilka miesięcy po pamiętnym spotkaniu u Ali i Wojtka, ówczesna szefowa mojego męża borykała się z chwilowymi problemami finansowymi swojej firmy. Podjęła decyzję o zwolnieniu jednego z pracowników. Dylemat, ale krótkotrwały pojawił się w momencie wyboru między bardzo kompetentną i solidną pracownicą, a przeciętnym i niezbyt rozgarniętym pracownikiem. – Wiesz, ty sobie poradzisz, jesteś kobietą – usłyszała Ona odbierając od swojej szefowej dokument o rozwiązaniu umowy – Paweł by się kompletnie załamał, nie mogę mu tego zrobić. Wiesz, jak to jest z facetami.

„Ona” poradziła sobie bardzo dobrze. Utratę pracy, którą traktowała jako pasję okupiła jednak zdiagnozowanymi przez lekarza początkami depresji, niewielkim długiem oraz poczuciem ogólnej niesprawiedliwości.

Mam sąsiada. Rubaszny pan w średnim wieku o bliżej nieokreślonej profesji, większość czasu spędza na podwórku pod blokiem, komentując rzeczywistość z właściwym sobie, wyostrzonym dowcipem. Wczoraj, gdy lokatorka spod trójki, pchając wózek zapełniony siatami z Leclerca, siłowała się z żelazną bramą naszej furtki, on był na miejscu i nie zawiódł mnie. Dziewczyna jedną nogą przytrzymywała wózek, drugą zagradzała drogę zwiewającemu gdzie pieprz rośnie, rozwrzeszczanemu dwulatkowi. Jednocześnie siłowała się z ciężką furtką.

– Ma kobita krzepę – cmoknął z podziwem, nie ruszając się na milimetr z ulubionej miejscówki. – Nie wstyd panu – nie wytrzymałam, spiesząc Matce Polce na ratunek – Widzi pan, że ciężko i nawet pan palcem nie ruszy – hamowałam cięty język, jak tylko mogłam. – E tam – odparował sąsiad – Widać, że wyćwiczona. Poradzi sobie. Niby delikatna, niby słaba płeć, a obróci raz-dwa jak koń w polu. Miała siłę urodzić, to i da radę kluczyk przykręcić – wybuchnął śmiechem, tak bardzo spodobał mu się ten żarcik.

Zacięłam się dziś w palec. Nieuważnie, przygotowując ulubioną zupę pana domu, uruchomiłam blender zbyt spiesznie (przecież ON jest głodny, nie może czekać). Krew trysnęła jak w horrorze klasy D, a ja słabym głosem zawołałam: – Kochanie, przynieś mi proszę, plaster z łazienki. Przycięłam sobie palec. Odpowiedź nadeszła natychmiast: – Idź sama, jak bardzo nie leci. Wiesz, że nie mogę patrzeć na krew. Zawsze się denerwuję, że coś poważnego ci się stało… Poza tym, muszę się położyć, mam chyba katar.

Kobieto, jesteś wielka! Siłę do walki z przeciwnościami losu odnajdujesz nawet wtedy, gdy ten, dla którego walczysz dawno już dał dyla. Zaciśniesz zęby, otworzysz tę furtkę, pokonasz chorobę, znajdziesz nową pracę. A w międzyczasie nie przestaniesz być silnym, męskim ramieniem dla wszystkich, którzy tego potrzebują. Jak to dobrze, że choć na ciebie można liczyć!