Go to content

„Romantyczna miłość? Bzdura. Liczą się pieniądze i każda z was wspomni moje słowa”

Fot. iStock/Petar Chernaev

Dużo piszecie o romantycznej miłości. O tym, jak się zorientować, czy to faktycznie ten jedyny. A także o tym, dlaczego nie warto tkwić w relacji z facetem, którego się nie kocha. A pieniądze? O tym niewiele się mówi. Są – super. Nie ma ich – trudno. Ważne, że się kochają, a na pewno wszystko się ułoży. Nonsens. Dziwi mnie, że w dzisiejszych czasach są jeszcze kobiety, które rozumują w ten sposób. 

Pamiętam, że kiedy byłam nastolatką, uwielbiałam jeździć na wakacje do babci. Męczyły mnie nowoczesne wnętrza rodzinnego mieszkania w centrum dużego miasta. Lubiłam leżeć na hamaku, czytać książki o romantycznej miłości i wyobrażać sobie przyszłość. Zupełnie inną, niż ta, jakiej chcieli dla mnie rodzice. Szczerze wierzyłam w to, że nie muszę kalkulować, przeliczać. Że moje marzenia o domku z ogródkiem, kuchni z drewnianym blatem, na którym stoją doniczki z ziołami i spontanicznych podróżach z noclegami pod namiotem nie są nieosiągalne.

A potem dorosłam.

Kto choć raz w życiu nie pomyślał o aspekcie finansowym w kontekście życia osobistego, niech pierwszy rzuci kamieniem. Ja długo uciekałam od tematu. Nie chciałam pomocy rodziców, bo przecież byłam w stanie utrzymać się sama. Pieniądze to nie wszystko, prawda? Ale wybrałam studia medyczne. Wierzyłam, że to zawód, który zbawia świat. Świat, który idealizowałam. Mężczyzn, których spotykałam również traktowałam na swój sposób mistycznie. Byłam z artystą fotografikiem, ponoć dobrze rokującym. Spędziliśmy święta bez choinki, bo inaczej nie stać by nas było na nowy garnitur dla niego. Z tamtego okresu mam przynajmniej kilka pięknych zdjęć. Spotykałam się również z  głęboko wierzącym nauczycielem, który po naszym rozstaniu wyjechał na misję do Afryki. A potem z kucharzem, aspirującym. Ale zabrakło mu odwagi. Jest aktualnie właścicielem pizzerii w swoim rodzinnym miasteczku na podkarpaciu. Wszyscy byli idealistami. Wierzyli w lepszy świat. Dobry i niematerialny.

Krzyśka poznałam na jednej ze studenckich imprez. Niekoniecznie była to miłość od pierwszego wrażenia. Ale zauroczenie po pierwszej randce na pewno. Przyzwyczajona byłam do mężczyzn – romantyków, którzy chcieli zrobić coś z niczego i wychodziło jak wychodziło. Niby piknik pod gwiazdami z widokiem na miasto, ale coś było nie tak.  Z Krzyśkiem zawsze wszystko było tak, jak powinno. Od pierwszej randki po tej imprezie. Kino, kolacja, kwiaty. Wszystko perfekcyjne. Od początku miał klasę. Klasę i kasę. Czasem to nie idzie w parze. Bogaci faceci, których znałam, często zadzierali nosa, lubili się przechwalać. Takie wiecie, rozpuszczone dzieciaki bogatych rodziców, na których miałam alergię. Krzysztof był inny, szarmancki, czuły. Potem jeszcze czulszy.

Kłóciliśmy się, ale pierwszy raz w dorosłym życiu poczułam, że mam w nim oparcie. Życiowe, ale również finansowe. I wtedy zaczęłam rozumieć moich rodziców i ich nowoczesne wnętrza. Mam to gdzieś, że ktoś pomyślał, że kasa mnie zepsuła. Nie czuję się zepsuta. A pieniędzy nigdy w moim domu nie brakowało. Rodzice niczego mi nie odmawiali, konsekwentnie chcieli mnie wspierać, a ja konsekwentnie im dziękowałam. Spróbowałam życia bez „dofinansowywania”, dorabiania w kawiarniach i zakupów w second handach. Nie żałuję, ale nie wrócę już do tego.

Wesele było dokładnie takie, jakiego zawsze chciałam. Z elementami boho. Romantycznie. Rustykalnie. Ale nie biednie. Nie było takiej potrzeby. I na tym to polega. Można realizować dziecięce marzenia. Nie musi to jednak być okupione walką o ideały. Dalej kocham czytać książki w hamaku i z radością jeździmy na wakacje, wynajmując cały wiejski domek. Mam wtedy drewniane blaty, zioła i zapach lasu. A potem wracamy do domu. Dość nowoczesnego, bez bibelotów i jaskrawych kolorów. A przede wszystkim, bez badziewia z wyprzedaży. Nigdy nie brakuje ciętych kwiatów, najbardziej aromatycznej kawy  i moich ukochanych świec z szerokim knotem. Stać mnie na wizyty u kosmetyczki i nie muszę męczyć się z domowym zestawem do hybrydy. To nie jest luksus. To zwyczajne życie na godnym poziomie. Nasze mieszkanie jest w kredycie, ale na wakacje jeździmy dalekie i egzotyczne. Choć nie gardzimy chatką na mazurach, które oboje kochamy.

Mam pieniądze i korzystam z nich. Pozwalają mi się realizować. Nie przestałam być idealistką, ułatwiam sobie jedynie realizację pewnych założeń. Jestem lekarzem stomatologiem. Razem z Krzysztofem, cenionym dermatologiem, otwieramy niebawem własną klinikę estetyczną. Czy się kochamy? Trudno powiedzieć. Na pewno się szanujemy, a tego często brakuje w tych waszych romantycznych, acz toksycznych, związkach.

Nie idźcie w zaparte, po co?