Go to content

„Jaka żona? Jakie dzieci? Przecież mówił, że jestem tą jedyną, że na mnie właśnie czekał!”

Fot. iStock/domoyega

O tym, że miłość jest ślepa, wie każdy. Tylko co z tego. To akurat ten rodzaj wiedzy, z której nijak nie potrafimy zrobić użytku. Jeden kradnie nam kasę, drugi zdradza, trzeci okazuje się być pasożytem, a my tak bardzo chcemy, żeby ktoś nas w końcu kochał, że jesteśmy w stanie pójść na wiele kompromisów, przymknąć oczy na wiele nadużyć i… dać się oszukać facetowi, który albo zapewniał, że jesteśmy kobietą jego marzeń, albo to on wydawał się nam księciem z bajki.

Kasia: „Jestem idiotką. I ten SMS, że przecież on niczego ode mnie nie chciał”

Nie ufałam facetom, w ogóle nie chciałam żadnego związku. Rozstałam się po sześciu latach z facetem, o którym myślałam, że spędzę z nim resztę życia. Tymczasem przyszło mi spędzić samotnie wakacje, bo gość okazał się zwykłym draniem, który romansował z koleżanką z pracy, z którą wyjeżdżał w delegację i chodził na służbowe kolacje. Ja podobno nie byłam dla niego ważna, był ze mną z przyzwyczajenia, nuda panie, nuda – jak się okazało. A ja durna czekałam na pierścionek, naprawdę wierzyłam, że stworzymy rodzinę. Skończyłam 35 lat i stałam się samotną sfrustrowaną i rozgoryczoną kobietą. Moje życie kręciło wokół pracy, zajęć z pilatesu i szukania przepisów na zdrowe potrawy, których nie miałam komu gotować. Po sześciu latach wylądowałam w wynajętej kawalerce mając wrażenie, że znowu wszystkiego muszę się dorabiać. Bo oczywiście, to, co było wspólne, bo rozstaniu zostało jego. Lodówka, pralka, mikrofalówka… Poczęstował mnie 500 złotymi na odchodne. Jakby można było za tę całą krzywdę i zmarnowane lata zapłacić. Dupek.

Marka poznałam w knajpie, koleżanka z pracy robiła urodziny, wyciągnęły mnie. Jakoś niespecjalnie mnie zainteresował, poza tym miałam mocne postanowienie niezwracania uwagi na facetów, a jak już to potraktować ich instrumentalnie – szybki seks i każde idzie w swoją stronę. Skoro oni tak mogą, to czemu ja nie. Ale ten był inny. Nie narzucał się. Podszedł do stolika pytając, co świętujemy i czy mógłby postawić nam drinki. Laski stukały mnie pod stołem, bo wyraźnie wzrok zawiesił na mnie. Prychnęłam, bo facetów to ja mam w głębokim poważaniu. Ale on się dosiadł.

– Co słychać – spytał.

– Nic szczególnego.

Chciał zatańczyć. Okej, może wtedy się odczepi. Ale było coraz milej. Usiedliśmy przy barze. Na moje, że nie chcę mówić o sobie, on zaczął. Po rozwodzie, żona została z dwójką synów, za którymi bardzo tęskni. Jest w Warszawie, bo z kumplem rozkręca biznes, ma kasę po podziale majątku. Żona go zdradziła, więc walczył o swoje. Ale o niej złego nie powiedział, tylko suche fakty, za to tak mówił o swoich synach… To mnie ujęło. Przecież facet, który tak bardzo kocha swoje dzieci nie może być zły. Czy ja kiedyś przestanę być tak naiwna? Wstyd mi, jak o tym opowiadam… No nic, wziął mój numer telefonu, ale nie liczyłam, że się odezwie. Jeszcze myślałam: „Taki fajny facet, nie łudź się, że zadzwoni”.

„Może wyjdziemy do kina, jakoś mi tu samotnie w tej Warszawie”. Aż podskoczyłam na krześle. Spokojnie, spokojnie, nie odpisuj od razu, jesteś w pracy. Umówiliśmy się, potem kolejny raz i kolejny. Fajnie się nam ze sobą rozmawiało. On opowiadał o pracy, o tym, jak ciężko im firmę rozruszać, to było coś z materiałami elektrotechnicznymi, nic z tego nie rozumiałam. Teraz myślę, że pewnie o to mu chodziło. Nie interesowało mnie to, nie dopytywałam, nie znałam się. Bardziej skupiłam się na tym, ile w nim było zapału, nadziei i chęci działania. Kiedy w weekend widywał się z synami, a ja spędzałam ten czas sama, zaczynałam snuć wspólne plany. „Nie rób tego, jeszcze wszystko może się wydarzyć” – próbowałam to wszystko racjonalizować. Ale było za późno. Więc, kiedy on zdecydował się kupić mieszkanie na kredyt, ja ochoczo zaproponowałam, że pomogę mu je urządzić. Pół roku znajomości to może nie za długo, ale jak się ma 36 lat, to na co czekać, miałam pewność. Był czuły, opiekuńczy, dobry ojciec, choć jego dzieci nie zdążyłam poznać. Ale na wszystko przecież przyjdzie czas.

Marek kupił trzypokojowe mieszkanie. Dwie sypialnie – jedna dla dzieci, druga, jak przypuszczałam dla nas. Wzięłam 60 tysięcy kredytu, żeby dołożyć się do tego naszego mieszkania. Wybraliśmy kuchnię, łóżko do sypialni, szafy. Nie chciałam się wtrącać w meble dla dzieci, ale on powiedział, że polega na moim guście. Nie mogło zabraknąć dużego stołu, żebyśmy mieli gdzie wspólnie jeść. Byłam szczęśliwa. W końcu spełniały się moje marzenia. Miałam trzy miesiące wypowiedzenia przy wynajmie mojej kawalerki. Nie wiedziałam tylko, kiedy powinnam się zdeklarować. Marek miał jakieś wyjazdy służbowe, podpisywali umowy z nowymi przedstawicielami, jak to on mówił: „W końcu się dzieje”. Kluczy od domu nie zostawił, a mi głupio było się upomnieć.

Nie widzieliśmy się prawie dwa tygodnie, później wypadał mu weekend z dziećmi, miał synom o mnie powiedzieć. Siedziałam jak na szpilkach, bałam się jak zareagują, ale też nie wydzwaniałam, żeby nie wyjść na jakąś wariatkę. „Żyjesz?”napisałam w poniedziałek. Przepraszał, że się nie odzywał, ale z chłopcami składał piętrowe łóżko, wieszał półki. „Urządzaliśmy się” – napisał. Ok. Nie miał zbyt dużo wolnego czasu, znowu jakiś wyjazd, spotkania, musiał siedzieć wieczorami, pracować, przygotować umowy. Raz przejechałam po jego oknami, które miały być nasze – paliło się światło. Czyli mieszkał już tam? „Tak bardzo bym chciała móc obok ciebie codziennie zasypiać” – taki SMS wydawał mi się bardzo neutralny. Zadzwonił, powiedział, że dzieci jeszcze nie są gotowe, że potrzebują więcej czasu. Spokojnie. Tylko spokojnie, jasne, że rozumiem, nic na wariata, żeby nie popełnić falstartu.

Wpadał do mnie co kilka dni, na noc, na wieczór. Tłumaczył, że to delikatne, że dzieciom trudno się odnaleźć po rozwodzie. A tu jeszcze nowe miejsce, nowe mieszkanie. Nie chce im fundować kolejnego szoku. Mijały tygodnie, a my zamiast spędzać ze sobą więcej czasu w naszym mieszkaniu, widywaliśmy się coraz rzadziej. On nie miał czasu – to praca, biznes zaczął się kręcić, to dzieci które nadal nie były gotowe. Zaczęłam wątpić, czy kiedykolwiek im o mnie powie. „Nie histeryzuj” – usłyszałam. Przestał odbierać moje telefony. Lakoniczne SMS-y – spotkanie, praca, dzieci.

„Chcesz mnie spławić?” – napisałam wprost. „Nie wiem, czy jestem gotowy na coś poważnego”. Ja pie*dolę, świat spadł mi na głowę w jednej chwili. Miłość, która miała być do końca życia, on – książę z bajki, nasze mieszkanie, które ja urządziłam… A w którym nigdy nie byłam. Wszystko to do mnie dotarło. Rozmowy o jego trudnej sytuacji finansowej, wszystko wpakował w firmę i zaliczkę na kredyt i wtedy ja z pożyczką wyskoczyłam i on, że nie nie ma potrzeby, bo chciałaby dla nas wszystko sam, tyle, że wie, że to potrwa nim zbierze pieniądze na meble, na sprzęt. I ja wspaniałomyślnie zaoferowałam swoją pomoc. Teraz już mu nie jestem potrzebna, teraz nie jest gotowy. Nie mam żadnych dowodów, żadnych podstaw do odzyskania pieniędzy.

„A co z rzeczami, które kupiłam do twojego mieszkania?”. „Nie naciskałem, sama chciałaś, nikt cię nie zmuszał”.

Jestem idiotką.

Olga: „Jaka żona, jakie dzieci? Zniknął bez słowa wyjaśnienia”

Przez ostatnie trzy lata byłam sama. Jakoś nie mogłam trafić na sensownego faceta. W moje 38 urodziny przyjaciółki zrobiły mi prezent i założył konto na portalu randkowym. Śmiałyśmy się jak głupie przeglądając zdjęcia i czytając, co też ci faceci o sobie piszą. Potraktowałam to, jako fajną zabawę, na jeden wieczór, dla śmiechu, żartu i tak dalej. Ale impreza się skończyła, a ja zostałam z brzęczącym telefonem. Jeden chciał, żebym się dla niego rozebrała, drugi twierdził, że zrobi to, o co go poproszę, trzeci, że marzy, żeby zobaczyć jak dochodzę. Oczywiście pytania o pracę, ile zarabiam, czy mieszkam sama, czy mam swoje mieszkanie. Oszołomów nie brakowało. Nawet nie odpisywałam, po co karmić trolle.

„Hej, co słychać?”, hmm jakieś zdjęcie pleców, nie widać twarzy.

„Nie rozmawiam z nieznajomymi” – nudziło mi się, stwierdziłam, że co mi szkodzi.

„Rafał, a ty?”.

„Olga”

„I już się znamy”.

Wyjaśnił, że nie ma zdjęcia, bo nie chce, żeby znajomi z niego szydzili, że szuka dziewczyny w internecie. Po długim związku został sam, bo ona stwierdziła, że to jednak nie to. I tak gadaliśmy do trzeciej w nocy. O wszystkim. Okazało się, że lubimy podobną muzykę, on też jeździ na rowerze. Żartowaliśmy, że może się znamy z tras rowerowych wokół Wrocławia.

„To może do kolejnego razu?” – napisał na koniec, a ja nie mogłam zasnąć… W pracy jak zombie, jedyne o czym marzyłam, to wrócić do domu i iść spać. I faktycznie padłam jak kawka. Obudziłam się późno w nocy. Umyłam zęby, rozebrałam się, a rano zobaczyłam nieodczytane wiadomości. Od niego. Pytał, czy się wyspałam, życzył miłego wieczoru, skoro mnie nie ma. Odpisałam.

Nie wiem kiedy zaczęliśmy spędzać na rozmowach właściwie każdy wieczór. On się pojawiał około 22:00 – bo praca, rower, siłownia, korki w mieście. Czasami w ciągu dnia pisał jakieś głupoty, wysyłał zdjęcia Pana Kanapki, który nosił zawsze dwie różne skarpetki. Takie bzdury, ale miło, że o mnie myślał. Był starszy o cztery lata. Zastanawiałam się, co było z nim nie tak, że tamta go zostawiła. Facet zabawny, z dystansem do siebie, niezależny. No ze świecą takiego szukać, a ona musiała być głupia.

Umówiliśmy się na kawę. Matko, jaką ja miałam tremę. W co się ubrać, jak wymalować, co powiedzieć. Był w moim typie. Żaden przystojniak, ale miał w sobie coś takiego, co mnie urzekło od pierwszych minut. Zastanawiałam się tylko, czy on też poczuł tę chemię, to napięcie… Obiecałam, że następnym razem ugotuję mu coś dobrego. Tylko, gdy do mnie przyjechał, w sypialni byliśmy szybciej niż w kuchni. Dawno żaden facet nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Był ideałem.

Seks – cudowny, wyjazdy niespodzianki – w środę popołudniu albo na weekend. Rzadko wychodziliśmy, bo nie mogliśmy się od siebie odkleić. Jak już przyjeżdżał, to starał się zostać na całą noc, ale czasami robił mi niespodziankę, pojawiał się na godzinkę lub dwie i wracał, żeby popracować. „Przy tobie nie mogę się skupić” – śmiał się. Przywoził mi kwiaty, czasami sushi z mojej ulubionej knajpki, jak on to wszystko pamiętał, wiedział, co lubię.

Jak się nie widzieliśmy, pisaliśmy ze sobą do późna. Unosiłam się nad ziemią. To było jak rażenie piorunem. Mówił, że jestem idealna, bo nie chcę od razu dzieci, rodziny, że jestem dojrzała i otwarta. Fajnie, że to wszystko widział, choć ja oczami wyobraźni robiłam zdjęcie naszemu wspólnemu dziecku. Ale na wszystko przyjdzie czas.

Czekałam na niego w Święta, ale samolot utknął na lotnisku przez śnieżycę, miał niespodziewany wyjazd służbowy. Jakiś duży projekt robili we współpracy z Amerykanami. Po ośmiu wspólnych miesiącach byłam przyzwyczajona, że znikał na kilka dni, że nie było go na miejscu, że żył na walizkach. Cieszyłam się, że wpadał do mnie z taką radością, że mogłam mu przygotować kolację, wypić wino, zasnąć na kanapie obok niego, kiedy oglądaliśmy jakiś film.

SMS: „Kim jesteś?” – chyba się pomylił. „Ty to jesteś zakręcony, to pewnie nie do mnie. Chyba, że chcesz, żebym się w kogoś wieczorem zamieniła” – odpisałam. Dreszcz podniecenia przeszedł mi po karku. Byłam gotowa zrobić dla niego wszystko, jechać po jakiś kostium, przebrać się, udawać. „Ty kurwo” – sprowadziło mnie na ziemię i zmroziło. Reszta potoczyła się szybko – czy jestem tą szmatą, która chce rozbić małżeństwo i odebrać dzieciom ojca. Ciemno przed oczami. To jakaś pomyłka, jakaś farsa. Ktoś mnie wkręcił w mało zabawny kawał. Musiałam usiąść, złapać oddech.

Jeszcze raz zaczęłam czytać SMS-y wysłane z jego numeru. Żona, dzieci, nie jesteś pierwsza, niejednej już zamieszał w głowie, a i tak zostaje przy niej. Otworzyłam komputer. Zlikwidował profil na portalu. Huczało mi w głowie, chciałam się z nim skontaktować. Ale jak? Rety, ja nawet nie wiedziałam, gdzie on mieszka, zawsze spotykaliśmy się u mnie, bo tak było wygodnie. Bo on nigdy nie wiedział, kiedy będzie w domu. Święta na lotnisku, dni bez kontaktu, rzekome wyjazdy do Stanów, o których nie chciał opowiadać, bo to nuda. Ale mówił, że kocha… Nie było żony, dzieci. Kiedy? Jak?

Nie mam z nim kontaktu od ponad czterech miesięcy, nie odezwał się, ja bałam się pisać na tamten numer. Zniknął. Tak po prostu. Bez słowa wyjaśnienia. A ja nie umiem się pozbierać… Najgorsze, że cały czas czekam.

Kinga: „Był psychopatą. Na szczęście szybko przejrzałam na oczy”

Znaliśmy się jako dzieci, mieszkaliśmy na jednym osiedlu. Później wyjechałam na studia. Wróciłam, ale już w inną część miasta. Poznałam faceta, wyszłam za mąż, urodziłam Dominika, na tamto osiedle wpadałam odwiedzić rodziców.

Rozwiodłam się, kiedy mój syn miał cztery lata. My chyba nigdy się nie kochaliśmy, ale zaszłam w ciążę i tak jakoś wyszło. Zostałam samotną matką z dzieckiem, były mąż wyjechał za granicę. I kiedy pewnego dnia męczyłam się na klatce u rodziców z wózkiem, on mi pomógł. „Pamiętasz mnie?” – zapytał. Kojarzyłam, ale imienia nie pamiętałam, wiedziałam, żeby rok starszy, miał chorego brata, który chyba zmarł kilka lat temu. Przemek, no tak, jak mogłam zapomnieć. Chwilę porozmawialiśmy. Taka grzecznościowa wymiana zdań. Za jakiś czas znowu się spotkaliśmy, później przysiadł się na ławce przy placu zabaw. Spytał, czy nie potrzebuję pomocy. Śmialiśmy się.

Dobrze się przy nim czułam, taka młodsza i ładniejsza. Nie chciało mi się babrać w rozpamiętywaniu błędów, które popełniłam. Fajniej było wrócić do wspomnień, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy, co nas czeka. On mieszkał z rodzicami, którym trudno było się pozbierać po śmierci brata. Pewnego dnia spytał, czy nie poszłabym z nim na urodziny do kolegi. „Pewnie trochę rozrywki ci się przyda” – żartował. Kurczę, no zgodziłam się. Mały został u rodziców, a my i tak wracaliśmy razem. Wracaliśmy już za rękę, całując się co chwilę. Naprawdę – jak nastolatkowie. Mama mnie ostrzegała: „Poczekaj, nie spiesz się, on ma prawie 40 lat na karku i dalej z rodzicami, miał jakąś dziewczynę, ale chyba jest dziwny”.

Dlaczego tak trudno nam uwierzyć, że nasze matki mogą mieć rację, że wiedzą trochę więcej. A ja wtedy się tylko obruszałam, że jak ona tak może, że pewnie by chciała, żebym całe życie była sama, bo wtedy więcej jestem u nich. Miłość naprawdę jest ślepa. Przemek po miesiącu wprowadził się do nas. Jak ja się cieszyłam. W końcu miałam z kim wieczorem pogadać, odezwać się, wyskoczyć po zakupy i zostawić Dominika w domu. Miałam dla kogo gotować, z kim się podroczyć. I wszystko było świetnie przez pierwszy miesiąc. On nie dokładał się do mieszkania, nie podjął tematu.

Spoko, w końcu nie wie, ile pomieszka, jak się nam ułoży. Okej. Ale zakupów też nie robił, albo nie miał czasu, albo jeszcze musiał lecieć do rodziców. Rachunki za prąd i wodę nam wzrosły, co mu zasugerowałam, a on skwitował: „No jeden dorosły więcej, to tak jest” i tyle. Chciałam odświeżyć salon, spytałam, czy mi pomoże, może wtedy poczuje się jak u siebie. Kupiłam farbę, wszystko, co potrzebne, a on malował, przycinał listwy, chował kable, żeby po dwóch tygodniach powiedzieć: „No w końcu mam swój pokój”. „To nie jest to o czym myślisz”, powtarzałam sobie. Ale nagle Dominik nie mógł wejść do salonu, kiedy Darek oglądał telewizję, poza tym kazał zamykać za sobą drzwi, żeby mieć ciszę.

Kupił sobie konsolę i każdą wolną chwilę spędzał na kanapie. Kiedy zrobiłam awanturę, że tak nie może wyglądać nasze życie, że ja się nie godzę na to, żeby go utrzymywać, że jedno dziecko już w domu mam, podniósł na mnie rękę. Przestraszyłam się. Zadzwoniłam do jego matki. Ale to ona na mnie naskoczyła, że powinnam być wyrozumiała, że on tyle przeszedł, że przecież nie pije i ostatecznie nie bije…

Ale kiedy huknął na Dominika i wyrzucił go za drzwi pokoju nie wytrzymałam, powiedziałam, że ma wypie*dalać, że nie chcę darmozjada w domu, że on jest moją życiową pomyłką. Szyderczo spytał, jak go wyrzucę, co mu zrobię? Jakaś część mnie odwlekała moment zameldowania go, na szczęście. Kiedy wyszedł do pracy – zmieniłam zamki. Wrócił z rodzicami i… policją, która jednak postanowiła nie wtrącać się w tak zwane „rodzinne sprawy”.

Wrócił z kwiatami, przepraszał, tłumaczył, że to dla niego nowa sytuacja, że jest mu trudno, że ma problemy z bliskością. Dobra, ostatecznie co mi szkodzi dać mu szansę. Ustaliliśmy, że dokłada się do budżetu, robi zakupy, pomaga mi w domu. Tydzień było sielankowo… A później stopniowo wszystko wracało do tego, co było. Kiedy szarpnął mnie za rękę, żebym wyszła z pokoju i przestała mu jęczeć nad głową, bo on chce po pracy odpocząć, zadzwoniłam po mojego brata. Do mamy było mi wstyd. Przyjechał na drugi dzień, spakowaliśmy Przemka, znowu wymieniłam zamki i poprosiłam brata, żeby ze mną został, żebym nie złamała się kolejny raz. I wtedy zaczęła się gehenna. Darek dostał szału, wyzywał mnie, darł się na klatce, bałam się, nie widziałam go nigdy takim. Musiałam zagrozić zawiadomieniem na policję, kiedy wysyłał mi SMS-y, wystawał pod domem, potrafił napisać: „Gdzie byłaś, silnik auta jeszcze ciepły”. Od mamy wiem, że wyjechał do Niemiec do pracy. Ale szczerze mówiąc, to ja się zastanawiam, czy on w jakimś psychiatryku nie wylądował. Był psychopatą. Na szczęście szybko przejrzałam na oczy, bo nie wiem, jakby się to dla nas mogło skończyć.

Dzisiaj powtarzam – dziewczyny słuchajcie swojej intuicji. Jeśli choć przez chwilę macie jakąś wątpliwość, jeśli coś was gniecie, nie zagłuszajcie tego. Przyjrzyjcie się temu. Znam kobiety około 40-tki, które przeżywają drugą miłość, a po niej bardzo bolesne rozczarowania. I mówią później: „Coś czułam, coś było nie tak, za idealnie, za dobrze, za szybko”. Miłość bywa ślepa, ale to my płacimy później za to cenę.