Go to content

Zmarnowana młodość… Ilekroć nie wraca do tego pana, z trzęsącą się brodą oświadcza, że był miłością jej życia

Fot. iSTock / MilosStankovic

Miała trzydzieści lat. Pamięta dokładnie, bo magiczne wejście w lata z trójką z przodu trudno jej zapomnieć. Samotna. Po długo wyczekanym rozwodzie i z dziewięcioletnim dzieckiem na końce, zaczęła nową pracę, a wraz z nią zapisywanie czystych kartek świeżo zakupionego zeszytu. Wierzyła, że może i podwinęła jej się noga na pierwszych zawodach, ale życie jest na tyle długie i przede wszystkim – jedno, że warto zacząć wszystko od nowa. Podnieść się z kolan, pokazać synowi, że niektóre niepowodzenia mogą być drogą do dorodnego zwycięstwa. Były lata dziewięćdziesiąte. W szafie zapachniały nowe garsony z poduszkami i spódnice przed kolano.  Postawiła sobie za cel walkę o normalność, do upadłego. Ta młoda, piękna, doświadczona już dziewczyna chciała odetchnąć pełną piersią, otrzepać płaszcz z kurzu po ciężkim okresie i zostawić wszystko za sobą. Z niezwykłym zapałem szła do nowej pracy, a każdy wydeptywany od autobusu do wejścia krok, popychany był chłodnym, letnim wiatrem. Dreptała hardo z perspektywą wychodzenia na prostą i szczęściem na wyciągnięcie ręki, a te wizje kopały ją raz po raz w tyłek, na rozpęd. Miała dla kogo walczyć. Syna chciała wychować na uczciwego mężczyznę. Wszystko miało być jak trzeba.

Pierwszy raz spotkali się na korytarzu biurowca. Ona niosła ciężkie segregatory, których miała nauczyć się na pamięć, na wczoraj, a on uśmiechnął się szczerze i zapewnił, że trudne będą tylko początki. Przytaknęła automatycznie, nie zwracając na niego uwagi – tak, wiem, dzięki.

– Tak w ogóle, to jestem Adam, jakbyś czegoś potrzebowała daj znać – dodał. Spojrzała na niego spod długiej, zakręconej grzywki i zasłaniającej pół twarzy marynarki, napompowanej poduszkowymi ramionami. Pokiwała głową zgodnie, dając do zrozumienia, żeby już sobie  poszedł. On był przecinkiem w długim zdaniu tego dnia, nic nie znaczącą sekundą w zegarowej dobie.

Niewinnych spotkań namnożyło się niebezpiecznie. Stary pracownik, jakim był nowopoznany, przystojny mężczyzna, wiedział, jak rozmawiać z kobietami. Jego teksty i postawa były esencją udanego flirtu. Jak pająk. Wielki włochaty pająk, łapał w pajęczyny kolejne muszki. Każde słowo, zdanie i niewinne żarty, oblepiały ofiary jak szybkoschnący klej i powodowały całkowity paraliż. Ona, niby cały czas z boku, mądra i z głową na karku, na bezpieczną odległość po nieudanym małżeństwie, a coraz głębiej z jedną nogą w ruchomych piaskach. Trochę jakby świadomie chodziła na wojnę z tekturowym pistoletem. Znana była jej raz już przerabiana strategia, przeszła taki poligon niedawno, jednak automatycznie wpadała we wszystkie sprytnie przerabiane gry słowne, równoważnię zasobu słów mądrych i miodu, jakiego potrzebowała po tak gorzkiej kolacji.

Kiedy pierwszy raz zasugerowano jej, że jest żonaty i ma dwójkę dzieci parsknęła śmiechem w głos. Nie mogła uwierzyć, że tak pięknie tkane słowa i małe gesty mogą działać i rozwijać swoje skrzydła, kiedy na drugim końcu dnia w domu czekał na niego już ktoś. Tym bardziej sama nie wiedziała, co się z nią dzieje, skoro mimo tak kwaśnej prawdy nie zamknęła się na trzy zamki, a wyrysowana dotychczas droga ewakuacyjna z przygód jak te, podarła się na jej oczach w drobny mak. Nie było już jasno myślącej dziewczyny, nie było już silnej woli, która zakorzeniła się w jej głowie po kilku doświadczeniach. Była pusta jak studnia, przestrzeń pod czaszką, w której zamiast instynktu latało miliard myśli, przekonań i odczuć. – W tym roku Sylwestra spędzimy już tylko razem, – w te święta obudzimy się we wspólnym łóżku – obiecywał z roku na rok. Dokładnie dziesięć lat. Tyle grał z nią miłosnego pokera.

Rozmawiam z nią dziś, kiedy jest już stateczną panią i pytam, czy gdyby miała zdecydować się na niego jeszcze raz, odpowiada – nie, nie byłoby mowy. Ale w tej niby stanowczej odpowiedzi dusi się żal i wręcz słychać histeryczny płacz, dlaczego tak się stało. To nie jest do końca zamknięta opowieść, bo każda część ciała tej pani żyje jakby jeszcze w jej cieniu. Poddała się, a może wygrała sama ze sobą, oficjalnie trzynaście lat temu. Ironii do gara dolewa fakt, że ilekroć nie wraca do tego pana, z trzęsącą się brodą oświadcza, że był miłością jej życia. Dzisiaj próbuje uczciwie żyć, zakochać się jeszcze i wyjść z samotności, ale jak sama podkreśla Adam wpędził ją w pułapkę wieku. A może sama się w niej zakleszczyła, trudno stwierdzić.

Tak, jest mi przykro, że świadomość i prawda nie zawsze dają motor do logicznych zachowań. Przykro mi kiedy patrzę na takich ludzi, którzy nadal szukają dla siebie miejsca na Ziemie pomimo tego, że już dawno powinni wysyłać z niego pocztówki. Ile wiary w nas, że los się musi odmienić a ile naiwności, że tak będzie? Z ilu możliwości, znajomości i wspomnień okradł tą dziewczynę zły wybór i rozum, który nie stanął na wysokości zadania i pobiegł w zupełnie przeciwnym kierunku? Chyba czas się obudzić.