Odkąd pamiętam, wszelkie miłosne perypetie moich znajomych lub kogoś z dalszej rodziny przedstawiano mi w podobny sposób. „Wina” i odpowiedzialność za związek leżała po stronie kobiety. To ona zainicjowała relację, uwiodła niewinnego, zostawiła słabego, wykorzystała naiwnego. To ona chciała być szczęśliwa (jak śmiała, w głowie jej się przewróciło). Że on też chciał? Niemożliwe. On zawsze robił tylko to, czego ona od niego wymagała. To ona była „mózgiem”, a on był chyba „bezmózgiem”. Takie te baby są.
Omotany A.
Ta historia mnie rozczula. W. i A., spotykają się od kilku miesięcy. „Problem” w tym, że ona jest od niego (o całe) kilka lat starsza, rozwiedziona i ma dzieci. Rodzina A. jest przerażona. Co mu odbiło? Wiadomo co, W. go uwiodła. Oni już wiedzą jakich użyła argumentów, żeby się tak zupełnie zapomniał, że zaraz zachciało mu się zmieniać dla niej całe swoje życie. Seksu na pewno. Bo kto normalny zakochałby się w rozwódce? Z dziećmi? Ciotki A. trzymają rękę na pulsie. Rodzina W. „przemawia jej” delikatnie i bardzo dyskretnie do rozsądku. „A. jest jeszcze taki młody (trzy dychy na karku), życia jeszcze nie poznał, porozmawiaj z nim, zerwij, bądź rozsądna, starsza jesteś”. „Bo on nie wie, co robi”.
Na litość boską! A. jest po trzydziestce, od dawna zarabia na swoje utrzymanie, jeździ po świecie i naprawdę miał już wcześniej dziewczynę. A nawet dwie.
Ale odpowiedzialnością „z góry” obarczono W. A ona zaczyna się zastanawiać. Bo może ONI mają rację, że dla niego byłoby lepiej bez niej…? Na szczęście A. to bardzo mądry facet. I bardzo zakochany. Śmieje się: „Daj spokój, co nas to wszystko obchodzi? Nikomu nie robimy nic złego. Żałuję tylko, że mówią to wszystko tobie, a nie mi. Bo ty jesteś dziewczyną. Tyle”. I całuje W. w piegowaty nos. I powtarza, że przy nim to ona wygląda jak dzieciak. I znowu jest im bosko.
P. bez serca
P. i K. byli razem kilka lat. Ślub wzięli, ku uciesze rodziny, wesele wyprawili, tradycyjne, „polskie”, z wódką i zakąskami. Dziecko się urodziło (nie na weselu rzecz jasna), czas mijał, a P. robiła się blada, coraz bledsza, szczupła, coraz szczuplejsza, smutna. Coraz bardziej smutna. Ale nikt tego nie zauważał. Bo to pewnie dziecko, obowiązki, „wiadomo, kobieta to w życiu ma…”. Zresztą, na wszelki wypadek, lepiej nie pytać. Niech tam każdy swoje brudy u siebie pierze. Jakoś daje radę, kolejne święta zorganizowała, to znaczy nie jest źle. I na zdjęciach uśmiechnięta.
A jednak to nie była depresja poporodowa ani zmęczenie domem. To „trudny” charakter jej męża, który po ślubie pokazał swoją prawdziwą twarz. Twarz tyrana, pana i władcy. Twarz faceta, który uwielbia wykorzystywać fakt, że zarabia więcej, że jest silniejszy. Na zewnątrz kochający i opiekuńczy partner, w domu – okrutny i wymagający posłuszeństwa. Delikatnie mówiąc, „nieco zaburzony”.
Ale P. się starała, naprawdę mocno się starała „uratować” to małżeństwo, jak uratować jego. Ale jak ratować kogoś, kto nie widzi swoich błędów? Kto uważa, że jest bez winy? Kogoś kto wyciąga na ciebie pięść, gdy prosisz o rozmowę. Kogoś, kto ci ubliża, gdy mówisz o miłości i synu, który potrzebuje wzoru mężczyzny.
Kiedy P. złożyła pozew i zdecydowała się opowiedzieć wszystkim o latach swojego domowego piekła, niektórzy kiwali smutnie głowami, inni martwili się o dziecko. Bo przecież powinno się wychowywać w „pełnej rodzinie”. „Może powinnaś się jeszcze zastanowić?”. P. odeszła, on ma depresję. Jest szczupły, coraz bardziej. I smutny, coraz bardziej smutny. Wszyscy już zauważyli, są przejęci. Bo jak on sobie teraz poradzi? Samotny facet ze złamanym sercem to katastrofa. Połowa jego rodziny uważa, że został skrzywdzony, wykorzystany. Inni, że P. „mogła jeszcze poczekać”.
P. czeka na rozprawę rozwodową. Gdyby nie przyjaciółka i mama, byłoby jej jeszcze ciężej. Teściowa dzwoni, mówi: „On tak cierpi, zastanów się, jesteś bez serca”. P. już nie odbiera.
Epilog
Drodzy „obrońcy moralności”! To co myślicie o A. i o P., zachowajcie dla siebie. Pozwólcie innym żyć tak, jak chcą, jeżeli są szczęśliwi, nikogo nie krzywdzą, jeśli jest między nimi miłość. I to nie wam osądzać, czy to miłość, czy coś innego. Jakim prawem wtrącacie się między dwie, dorosłe osoby? Dlaczego wydaje wam się, że możecie kierować ich życiem?
Tak sobie myślę czasem, że kochamy, kiedy kobiety cierpią. Umęczone Matki Polki, sponiewierane żony, którym można współczuć okropnego męża… Ale kiedy tylko któraś z nas próbuje o siebie zawalczyć, kiedy tylko zaczynamy „podejrzanie dobrze” wyglądać, kiedy jesteśmy znowu szczęśliwe, wchodzimy w nowy związek – podnosi się raban. „Z kim? Dlaczego z nim? Czy ty pamiętasz, że masz dzieci? Czy ty wiesz co robisz? Bo on to raczej nie”.
Z nim. Bo się zakochałam. Nie sposób zapomnieć, dziękuję. Wiem. I on też.
Z resztą, guzik was to wszystko obchodzi.