Wiecie, myślę sobie o tym, jak bardzo chcieliśmy być dorośli, poważni. Wyprowadzić się z domu, zakochać się, mieć swoją rodzinę, żeby cała reszta się odwaliła. Tak – dojrzali, odpowiedzialni. Przekonani, że będziemy lepsi od naszych rodziców. I co? I gówno. Patrzę, jak zachowujemy się niczym rozwydrzona banda dzieciaków. Bo on nie myje naczyń, bo ona wszystko by chciała wiedzieć, bo jego tylko interesuje, co jest na obiad, a ona myśli tylko o sprzątaniu.
Gdzie tu ku*wa miejsce na związek, na małżeństwo, na dojrzałość, do której tak się spieszyliśmy. Tacy byliśmy hej do przodu, bo to my pokażemy światu, jak żyć lepiej. Phi. Żyć lepiej? Serio? Ktoś z was w ogóle spytał się siebie, co znaczy lepiej? Lepiej to zdradzać, romansować, rozwodzić się, rozstawać. Oj są tacy, co powiedzą – to jest moja wolność, mój wybór. I sobie wybieraj jak chcesz. Mnie wku*wia to, co się dzieje wśród tych, którzy jeszcze kilka lat temu deklarowali sobie miłość, że ze sobą będą na dobre i złe. Tymczasem chwilę później już o tym nie pamiętają. Wystarczą jego brudne skarpetki, powłóczyste spojrzenie koleżanki czy kolegi z pracy i ch*j, zwoje mózgowe się przepalają, pamięć się wymazuje, następuje aktualizacja i nagle najważniejsze dla nas stają się uniesienia, motyle w brzuchu i radość życia, którą daje nam chwilowy stan zauroczenia, dopóki nie wpadniemy w następny.
Ludzie, co się takiego dzieje, że zachowujemy się jak rozwydrzone dzieci. Ty mnie nie dotykaj, a ty do mnie nie mów. Wyjdź, wyprowadź się, jak ci się nie podoba to znikaj. Serio? Tak ze sobą rozmawia dwoje dorosłych ludzi, którzy chcieli, a przynajmniej tak deklarowali, brać odpowiedzialność za swoje decyzje? Sranie w banie, a nie odpowiedzialność. Tej unikamy jak dzieci, które chowają cukierki pod poduszkę, żeby zjeść, jaka mama nie widzi. Naprawdę patrzę na różne pary, różne związki, spotykam się z kobietami, które tylko narzekają na swoich mężów i facetów, którzy z chęcią oglądają się za innymi kobietami. Nikt nie rozmawia, przerzucają się tylko wzajemnymi pretensjami i rozczarowaniami. Albo milczą. Nie mówią nic, czekają aż czara goryczy się przeleje i wtedy odchodzą, bo on był zła, bo ona nie taka, jak myślał.
Nikomu nie chce podjąć się trudu bycia w dobrym związku. Już nie mówię o tych, którzy ostatecznie się rozstają, ale nawet ci, którzy trwają w małżeństwach, tylko po to, że takie są społeczne standardy, zachowują pozory, że wszystko jest ok, choć w środku gnije.
A o ile łatwiej by było, gdybyśmy zaczęli ze sobą rozmawiać, a przede wszystkim słuchać. Słuchać i rozumieć, co do siebie nawzajem mówimy. Nie jeżyć się, kiedy ona mówi: „W ogóle mi nie pomagasz”, tylko spytać, co możesz zrobić, ustalić jakiś plan działania, mieć jakiś pomysł, żeby to zmienić. Tak samo, gdy on rzuca: „jesteś nudna, z tymi swoimi pretensjami”. Dlaczego? Jakimi pretensjami, niech powie, niech wymieni, a ty wytłumacz, skąd one się biorą. Faceci często mówią: jest nudna, za poważna, kontrolująca, na wszystko musi mieć plan, brak jej spontaniczności. Może mają rację, co? Może mamy kij w dupie i dorosłość wraz z życiem traktujemy śmiertelnie poważnie. Bo jak podłoga brudna, pranie niewstawione, a dzieci zjedzą pizzę na obiad, to świat się zawali. Serio? Obruszasz się, jak on wspomina o kinie, że co z dziećmi i film pewnie do kitu. Nic ci się nie podoba?
Druga strona nie jest lepsza. Bo jak ona prosi, żebyś jej pomógł, odciążył, że jest zmęczona, tobie się wydaje, że zrobienie jednorazowo zakupów wystarczy albo wzięcie dzieci na godzinny spacer w sobotę to już bohaterstwo. Zero zainteresowania, jak jej naprawdę i realnie pomóc, jak się zaangażować. Ona się wkurza, ty uznajesz to za burzę hormonów lub „te” dni. I tak brniecie coraz bardziej sobą rozczarowani. Bo jesteś zaskoczony, gdy ona nie ma ochoty na seks, a ona wściekła, gdy po raz kolejny zapominasz odebrać dzieci z zajęć, choć obiecałeś. Poza tym nie widzisz, jak ona się angażuje, ile daje waszej rodzinie. No dobra, może i widzisz, ale czy to doceniasz, czy mówisz jej o tym? A ty – mówisz mu, że jesteś z niego dumna, że jest najfajniejszym facetem, jakiego poznałaś? W ogóle mówicie sobie miłe rzeczy? Śmiejecie się wspólnie? Bawicie razem?
Nieeee, przypominacie dwójkę skaczących sobie do oczu dzieci w piaskownicy, które kłócą się o zabawki, która bardziej jest moja, a której ci nie pożyczę, a kto komu rozwali babkę z piasku. Chcieliśmy kochać, być razem dopóki śmierć nas nie rozłączy, tymczasem po drodze rozłącza nas tyle pierdół, o które się czepiamy, że do śmierci na bank nie wytrwamy. Weźcie spójrzcie na siebie z boku, na siebie – nie na niego, nie na nią. Gdybyście byli tą drugą stroną, zakochalibyście się w sobie teraz? Chcielibyście być ze sobą, z tą osobą, którą widzicie w lustrze? Jesteś fajna? A ty w porządku, by ciebie kochać? Trochę samokrytyki nikomu nie zaszkodziło. Może wam pomoże.