– Miłość nie znosi sprzeciwów. Nie zwraca uwagi na choroby, odległość, kolor skóry i przeciwności losu. Przychodzi, urządza się w naszych sercach, nie pyta czy jej chcemy, czy to wypada. Nie myśli o tym, że konsekwencje, że nie zawsze jest mile widziana przez innych. Ją interesują tylko te dwie dusze, które znalazła i do siebie przyprowadziła. Nie słucha głosów z zewnątrz, które plują jadem, sprzeciwiają się krzykiem i oburzeniem, patrzą wzrokiem pełnym potępienia. Ona po prostu jest, zostaje i prosi, żeby jej nie odtrącać. Nawet wtedy, gdy facet, którego pragniesz i kochasz, każdym zmysłem, nosi sutannę. Basia patrzy na swojego męża Piotra i pyta, czy coś źle powiedziała. – Nie kochanie, wszystko pięknie ujęłaś. Dodałbym tylko jeszcze, że ta prawdziwa nie potępia. Nawet tego, który w jej imię zrezygnował ze swoich wyborów. Chciałem być księdzem, zostałem mężem i ojcem. I nie żałuję. Wierzę i wiem, że On nam nie wybaczył, Bóg. Bo nie miał czego. Sam przecież jest miłością.
Pijemy herbatę w małym, przytulnym mieszkaniu. 4-letni Oskar, syn moich bohaterów, śpi w pokoju obok. Mam przed sobą dwoje kochających się ludzi. Widzę, z jakim szacunkiem się do siebie odnoszą, z jaką czułością na siebie patrzą, jak uśmiechają, gdy opowiadają o swoim dziecku. Ta historia jednak nigdy nie była i nadal nie jest usłana różami. Bo jest o miłości zakazanej, odepchniętej od najbliższej rodziny, zdeptanej i oplutej. Bo mimo, że Piotr odszedł z kapłaństwa, zanim na dobre związał się z Barbarą, został w swoim małym miasteczku niemalże ukrzyżowany. Zwłaszcza przez swoja mamę i brata. Oraz kościół, który myśli o nim jak o zdrajcy zostawiając bez żadnej pomocy, bez wsparcia.
Barbara: – Byłam po rozwodzie, po ciężkich, traumatycznych przeżyciach. Niby tylko dwa lata, dla mnie aż, bo zdążyły zrujnować mi zdrowie, okaleczyć psychikę. Wróciłam do moich rodziców, małe ale spokojne miasteczko, fajni ludzie. Dziś tak o nich nie myślę, bo to przez tych ludzi właśnie musieliśmy uciekać po nocach. Jak szczury. Nie życzę tego nikomu. Do dziś zresztą spokojnie na cmentarz do moich rodziców nie mogę pojechać, bo nawet tam potrafią mnie sąsiedzi opluć. Jak? Tak zwyczajnie, po prostu. Podeszła do mnie sąsiadka mojej matki, syknęła, że jestem dziwką i spalę się w piekle. Na koniec napluła mi w twarz. Przy grobie, przy krzyżach, tam gdzie powinno się zachować, największą powagę. I szacunek. A to lepiej, jak Piotrek byłby jednym z wielu, o których się mówi głośno i nieprzychylnie? Jednym z tych, co mają dzieci z gosposią na plebani, albo romans z jedną z parafianek. Rankiem w kościele odprawia mszę, a wieczorem jest gorącym kochankiem? To się po prostu stało. I wcale nie przy konfesjonale, czy na zapleczu zakrystii, jak nam obrzydliwie zarzucano. Poznaliśmy się na takim obozie dla uzależnionej młodzieży, ja tam byłam na wolontariacie. Trochę jeszcze wtedy szukałam, nie bardzo wiedziałam, co ze sobą dalej zrobić. Jak zaplanować przyszłość po rozwodzie. Mówiono mi, że w ekipie zajmującej się naszymi podopiecznymi, będzie ksiądz. Ale jak zobaczyłam chłopaka w dresach, w czapce z daszkiem, pomyślałam, że widocznie zrezygnował. A on po prostu był cywilnie, bez sutanny i koloratki. Ale przedstawiając się zaznaczył kim jest. Nie, nie przeszło mi wtedy przez myśl, że taki przystojny i fajny facet, a ksiądz. Przecież każdy układa sobie życie, jak chce. Byliśmy tam dwa tygodnie. Wystarczyło, żeby zaiskrzyło, coś się pomiędzy nami, pojawiło. Choć żadne się do tego nie przyznawało i do niczego nie doszło. Dużo rozmawialiśmy. O życiu, o rodzinie, o marzeniach i planach. Czułam taką lekkość, gdy Piotr był obok, gdy słuchał, gdy odpowiadał. Nie miałam oporów, żeby się zwierzyć, rozpłakać. I nie miało to niczego wspólnego ze spowiedzią. Myśmy rozmawiali jak kobieta z mężczyzną, jak dwoje ludzi, po prostu.
Po powrocie kontakt się na chwilę urwał. Jakoś tak czułam dziwnie, że nie powinnam iść do kościoła, pokazywać się mu. Intuicyjnie wiedziałam, że z tego mogą być problemy, bo złapałam się na tym, że o nim myślę. Że jakby nawet tęsknię. Nie wiedziałam, że on przeżywał to samo co ja. Natknęliśmy się na siebie miesiąc później, przypadkiem. A może to właśnie nie był przypadek, tylko zrządzenie losu. Przecież jeśli coś jest ci przeznaczone, to od tego nie uciekniesz, choćbyś chciał. Usiedliśmy na ławce w parku niby na chwilę. I nagle zorientowaliśmy się, że robi się ciemno. Pochłonęły nas słowa, radość ze spotkania. On musiał już wracać, ale zaprosił na koncert, który współorganizował. Poszłam, choć miałam coraz większe opory. Czułam jak to we mnie rośnie, to uczucie potrzeby jego bliskości. Takiej ludzkiej, takiej jakiej pragnie każdy z nas. Po koncercie, znowu długo rozmawialiśmy. Poszliśmy nawet na spacer. Gdy wróciłam, rodzice patrzyli na mnie z wyrzutem, strachem. Mówili, że ludzie zaczynają gadać, że gdzieś tam nas widzieli. Chciałam wytłumaczyć, że się po prostu lubimy, że nie ma w tym niczego złego, że tylko rozmawiamy. Ale oboje już wtedy wiedzieliśmy, że to nas gdzieś prowadzi. Baliśmy się tego, ale chyba jeszcze bardziej chcieliśmy.
Piotr: – Żona ma rację, pragnienie, które się nigdy wcześniej nie pojawiło, było silniejsze niż lęk. Przecież przez te 5 lat, jak byłem księdzem, spotykałem kobiety, były rożne sytuacje. Niektóre wprost nie ukrywały swoich oczekiwań. Swoich słabości i uczuć, które nic nie miały wspólnego z modlitwą, czy spowiedzią. I to nie tak, że broniłem się przed nimi jakoś specjalnie. W zasadzie w ogóle nie musiałem, bo byłem pewny swojego wyboru i tego, że jestem księdzem. Dopiero gdy spotkałem Basię, wszystko we mnie pękło, wszystko się rozsypało. Zacząłem coś czuć tak głęboko pierwszy raz w swoim życiu. Ta pewność do tej miłości we mnie narastała z dnia na dzień, nie umiałem z tym walczyć, nawet nie chciałem. Od razu poszedłem do proboszcza, ale nie otrzymałem żadnej rady, duchowego wsparcia. Na starcie jakoś tak osądzony zostałem, choć przecież nie wspomniałem wtedy nawet o tym, że ją kocham, że chcę z nią spędzić resztę życia. Poszedłem zapytać, poradzić się. I sam nie wiem, co chciałem usłyszeć. Na pewno nie to, czego wysłuchać musiałem. Od razu zaczęło się sugerowanie o przeniesieniu. Powiedziałem wprost, że przecież jeśli jest nam pisane być razem, to nawet odesłanie mnie za granicę, nic nie da. Może już pominę to, co odpowiedział mi wtedy proboszcz. Zacząłem się miotać, widziałem, że jej też jest ciężko. Wiedziałem, jak bardzo była wcześniej skrzywdzona, za nic na świecie nie chciałem, by płakała przeze mnie. Spotkaliśmy się znowu, wszystko trwało już dobre kilka miesięcy, choć nadal nic między nami nie zaszło. Basia nawet stała zawsze, w „bezpiecznej” odległości. Powiedziałem szczerze, że o niej myślę coraz częściej, praktycznie bez przerwy, że czuję coraz intensywniej. Że nie wiem, co robić, że nie chcę nikogo skrzywdzić. Płakała, milczała, nie patrzyła mi w oczy. W końcu wykrzyczała, że zakochała się jak głupia, że wyjedzie, że nie będzie rozpieprzać mi życia. Odeszła, a ja za nią nie poszedłem. Wieczorem napisałem pierwszy prywatny SMS. Nie odpisywała długo, w końcu telefon zabrzęczał. Pisaliśmy całą noc. Rano poszedłem złożyć podanie o urlop. Proboszcz patrzył na mnie długo i w końcu powiedział: – Ty już tu nie wrócisz, Piotrze. Nie w sutannie.
Zanim znowu spotkałem się z Baśką, pojechałem na kilka dni do domku kolegi, w góry. Tam rozmawiałem bardzo długo sam ze sobą. Przecież nie wiedziałem nawet, czy nam się uda, czy to nie jest jakieś zauroczenie, czy się nie pomyliliśmy. Ktoś stuknąłby się w głowę, że przecież praktycznie się nie znamy, nie spotykamy, nie dotykamy, nic o sobie nie wiemy. Ale ja wiedziałem. W sobie wiedziałem, że to jest ona, że mamy się poznać i być szczęśliwi. Zresztą, jeśli tak bardzo się wahałem, to musiało coś znaczyć. I nawet jeśli okazałoby się, że nie będziemy razem, bo życie nas zweryfikuje, to uczciwość wobec Boga i siebie była silniejsza. Wolałem zrzucić sutannę, niż żyć w hipokryzji i zakłamaniu. Zadzwoniłem do niej trzeciego dnia, zapytała czy chcę, żeby przyjechała. Stałem w oknie i patrzyłem, jak się zbliża. W sercu czułem taki ścisk i ciepło, taką radość nie do opisania. Najpierw milczeliśmy, tylko trzymałem ją za rękę. Potem spokojnie zaczęliśmy dyskutować. Mówiła, że się boi, że nasi rodzice nam tego nie wybaczą. Uspokoiłem ją, że jesteśmy i zawsze będziemy w tym razem. Spędziliśmy pierwszą, wspólną noc. Bez seksu, po prostu wtuleni w siebie. Nabieraliśmy pewności co do naszych decyzji z każdą sekundą.
Barbara: – Zanim nastał raj, nasz raj, przeszliśmy wspólne piekło. Piotrek od razu zabrał mnie do domu rodzinnego, mówił, że już wcześniej usiłował wytłumaczyć to mamie. Że to niczyja wina, nie chciała słuchać. Była straszna awantura, jego mama mi ubliżała, patrzyła z pogardą i nienawiścią. Nie było dyskusji, tylko jej krzyk i oszczerstwa. Potem, że mamy się oboje wynosić, bo taki wstyd. W moim domu było trochę spokojniej, rodzice się po prostu bali tego, że ludzie będą gadać. I gadali, bo wieść o nas rozeszła się szybko. Zdarzyło się kilka incydentów, ponieważ mieszkaliśmy u mnie chwilowo, w nocy ktoś wybił okna od kuchni. Potem farbą na drzwiach pentagram namalował. W sklepie wygwizdano moją mamę, w Piotrka jakiś facet rzucił kamieniem. Nie dawali nam żyć. Wyzywali nas, obrażali, źle życzyli. Było coraz gorzej. Pamiętam, jak pakowaliśmy się późnym wieczorem, a w nocy tata odwoził nas na pociąg, do innego, dużego miasta. Mieliśmy tam przyjaciół, pomogli nam z mieszkaniem i pracą dla męża. Było ciężko. Emocjonalnie ciężko było to wytrzymać. Ale kochaliśmy się, byliśmy siebie pewni. Na nasz cywilny ślub przyjechał tylko mój tata, mama już wtedy bardzo chorowała. Zmarła kilka miesięcy później, nie doczekała wnuka. Tata tak, był dumnym dziadkiem, zaakceptował nas, zrozumiał, nie krytykował. Odszedł pół roku temu. Matka Piotra nie odbierała telefonów. Wysłaliśmy jej zaproszenie, ale nikt się nie pojawił. Gdy zaszłam w ciążę, nie informowaliśmy jej, chcieliśmy dać jej czas. Poukładała to w sobie, zobaczyła, że jej syn jest na prawdę szczęśliwy. Gdy Oski przyszedł na świat, nie wytrzymałam i wysłałam teściowej zdjęcie wnuczka. Napisałam też długi SMS. Taki ciepły, o tym, że nie chodzi o mnie, ale jej synowi jest zwyczajnie ciężko bez niej. Odpisał mi brat męża, żebym nie wysyłała więcej zdjęć tego bękarta, że rozwaliłam im rodzinę. Że ściągnęłam Piotrka na złą drogę i nigdy mi tego nie wybaczą.
Piotr: – Ja im wybaczyłem. Wiem, że to strach i gadanie innych ludzi to powoduje. Moja matka jest bardzo wierząca, nie rozumie, że wyborów swoim życiu dokonujemy czasem kilka razy. Aż trafimy na ten właściwy. Może przyjdzie taki czas, kiedy spojrzy na to inaczej, z dystansem. Może czas zaleczy jej rany, pozwoli zrozumieć. Żyjemy jak większość rodzin, pracujemy, wychowujemy naszego synka. Modlimy się razem, bo oboje tego chcemy. I wiemy, że wszystko w życiu jest po coś. I, że los nas sobie postawił na wspólnej drodze tylko po to, żebyśmy byli szczęśliwi. I jesteśmy. I zawsze będziemy, bo miłość jest po to, żeby się nią dzielić i wspólnie przeżywać. Żeby dawać nowe życie, jakie my daliśmy Oskarowi. I cieszyć się tym. I czekać, aż najbliżsi też zechcą to z nami przeżywać. Bo miłość przecież cierpliwa jest. Dlatego czekam na ciebie, mamo.