Wiecie, jak to jest z tym seksem analnym… Facet namawia i przekonuje, ty wciąż odmawiasz i patrzysz na niego spode łba za każdym razem, gdy jego palce „przypadkiem” wędrują w strefy zakazanej, aż potem nagle coś strzela ci do głowy (nie „coś”, a na ogół duża ilość alkoholu) i nagle bach – godzisz się na wszystko. Dopiero gdy on zapiera się nogami o wezgłowie łóżka, by w ciebie wejść, a ty z bólu zaciskasz zęby, dociera do ciebie, że to jednak nie był najlepszy pomysł i ostatni raz się na to zgodziłaś. To właśnie najprostszy sposób, by zniechęcić się do seksu analnego.
Niby wiemy, że najlepiej się do tego przygotować. Przede wszystkim psychicznie, bo jest wejściem na wyższy poziom sztuki miłosnej. Czytasz więc po kryjomu te wszystkie poradniki, co zrobić, żeby nie bolało, w jakiej pozycji jest najwygodniej, ile lubrykantu należy użyć, jaką kolejność pieszczot wprowadzić, żeby osiągnąć maksymalne podniecenie i w końcu dochodzisz do wniosków, że to kupa zachodu.
Bogatsza jednak w pewną wiedzę, decydujesz się. A co! Przecież tyle kobiet uprawia seks analny i to bez żadnego przygotowania. Niemożliwe, żeby coś poszło nie tak.
Oj. Wiele może pójść nie tak.
Z własnego doświadczenia powiem tak – nie pijcie wcześniej. Może i procenty dodadzą wam odwagi i nawet do pewnego stopnia rozluźnią… ALE! Nie rozluźnią wszystkich mięśni. Na trzeźwo zdecydowanie łatwiej kontrolować swoje odczucia i reakcje organizmu.
Druga sprawa. Nie łudźcie się, że ślina wystarczy. Fantastycznie zastępuje lubrykant, ale w standardowej opcji. Przy seksie analnym naprawdę konieczne jest dobre nawilżenie. Ból to jedno. Zdecydowanie gorsze jest to uczucie zażenowania, które rośnie z sekundy na sekundę. Wystarczy sobie wyobrazić, co ten biedny chłop przeżywa. Ledwo co napalił się na dymanko życia, a teraz wsadzić nie może. Miał się wślizgnąć jak w najlepszym pornosie, a tymczasem dźga nieumiejętnie. Pomaga sobie ręką, próbuje „po palcu”… a tu nic. Ty zaczynasz się denerwować, medytujesz w myślach, żeby jakoś wpłynąć na swój zwieracz, on zapiera się nogą o ścianę i sapie, a penis jak nie wchodził, tak nie wchodzi.
Większość par na tym etapie by odpuściło. Ale nie ja.
Proponuję więc inną pozycję. On przytakuje z wyraźną ulgą w głosie.
Dobra, niech zadziała grawitacja. Raz się żyje – siadam. I tu generalnie opowieść można zakończyć, bo wystarczy mieć odrobinę wyobraźni, żeby się domyśleć, jak musiało boleć. Generalnie odradzam determinację. Szczególnie tym paniom, którym zdarzyły się już wcześniej różne wypadki w ramach podejścia do wyzwań na zasadzie: „Ale że ja tego nie zrobię? Potrzymaj mi kieliszek”.
Chociaż zraziłam się do seksu analnego na wiele tygodni, dziś z mężem z uśmiechem wspominamy tamto wydarzenie. Dzisiaj nie zabieramy się już do tego na wariata, po butelce wina i bez lubrykantów. Gorzej, gdy któremuś z nas nieoczekiwanie się to przypomni i parsknie śmiechem….