Jest noc i w sumie nie wiem czy powinnam o tym pisać, bo jednak leżysz obok i bardziej śpisz, niż mnie pragniesz i bardziej pod kołdrą swoją niż wspólną. Złości mnie to czasem.
Staję wtedy w kuchni i zaczynam wywód znudzonej żony. „Nie pociągam cię, nie zauważasz mnie”, przewracasz oczami, mówisz, że zauważasz i że pociągam. Wiem, bywam taka męcząca, a ty taki znużony.
Jednak zapominasz i ja zapominam o tej męczącej codzienności, gdy znów znajdujemy się w tym punkcie swojej miłości, który jest i namiętnością, i uniesieniem, i przywiązaniem jednocześnie. Jak na przykład wtedy, w Barcelonie, gdy snuliśmy się po plaży, a potem ty mówiłeś, że musimy chodzić, zwiedzać, oglądać, a ja wciągałam cię w ciemne uliczki i mówiłam: „Chodź, chcę seksu, nikt nas nie zobaczy, co tam chodzenie. Noooo wolisz chodzić, czy jednak być bardziej ze mną?” Małe manipulacje, które wtedy wydają ci się uwodzeniem. I wybierasz wtedy mnie, jak zawsze, jak kiedyś.
Lubię, że wciąż to potrafimy. Uciekać do łazienki w rodzinne święta. Albo kochać się, gdy za ścianą moja mama zawieszona nad serialem kryminalnym, a ty w rytmie moich słów: „Boże, tam jest mama, zwariowałeś, nie mogę, czuję się jak nastolatka, umrę ze wstydu, jeśli ona to słyszy”, idziesz gdzie chcesz, gdzie ja chcę, gdzie nieraz już byliśmy. I nie musimy szukać wspólnej drogi, bo dawno już znaleźliśmy ich setki.
Lubię, że byłeś w każdym miejscu mojego ciała, że znasz mnie grubą i chudą, z małymi piersiami i wielkimi, zmęczoną walką ze sobą, albo na haju sobą. Gdy zamykasz mi oczy i mówisz to „tak cię k**wa zawsze kocham”. Ale ja przecież wiem, jak bardzo nie umiesz mówić. O to kocham nieustannie robię awantury, dlaczego tak rzadko, dlaczego tylko we mnie. To takie nie – feministyczne, szukać drogi do twoich słów tylko w łóżku, tylko erotycznie. Z drugiej strony, przecież wiesz, że wcale o to nie dbam. Bo jestem i suką, i żoną, feministką i kurą domową, kochanką świetną i kochanką zmęczoną. Jestem wszystkim w tym naszym życiu, wszystkie je miałeś, wszystkich doświadczyłeś. To dlaczego ja bym miała nie doświadczać jakiegoś ciebie?
Lubię, że nie muszę udawać. No wiesz, bez tego całego teatru kobiety bez skazy. Moje ciało zmęczone, moje ciało niedostatecznie wymyte, wyprane, przygotowane. Moja dusza wcale nie silna, moja perfekcja wymyślona, moja wiedza bardziej czyjaś niż własna. Podobno namiętność w poznaniu umiera. Nasza przecież też umiera czasem, więc potem, po tych rozstaniach, znów czujemy, jakbyśmy zupełnie od nowa. Ale ty już wiesz, że jestem taka zwyczajna i że nic nie muszę. Ale potrafię cię zabrać tam, gdzie ludzie rzadko trafiają, bo rzadko potrafią być tak blisko, intymnie. I tam już nic ci nie brakuje.
Lubię twoje ciało, które znam może bardziej niż siebie i swoją głowę. Te zgłębienia, bruzdy, mięśnie, które godzinami wypracowujesz pokonywaniem siebie. Rzeczami, które są mi obce, których nie rozumiem, bo wiesz, że szybciej niż ty się poddaję, szybciej uciekam na kanapę i częściej używam frazy „O nie, nie mam siły”.
I lubię te nasze odloty, o których nikomu nie mówimy, w słowach, których wstydziłabym się powtórzyć rano przy kawie, nie dlatego, że jestem taka wstydliwa, tylko dlatego, że wolę jak te słowa zostają w naszych nocach. I wyobrażam sobie, że nikt inny ich używa, choć przecież wiem, że nie mam racji. Ale to przecież prawo człowieka uważać, że jego miłość jest jedyna.
Tak, czasem męczę się tą miłością. Jest taka normalna. Nie napiszę rzeczy wielkich kochając ciebie, nie dojdę do szczytu cierpienia, gdzie od zawsze mnie ciągnie. Nie umrę z rozpaczy, nie odrodzę się na nowo. Nawet twoje wady są takie zwyczajne, że nie można utkać z nich dramatu.
Nasza miłość nie jest teatrem, którego czasem pragnę – nie dotykasz mnie przy znajomych, nie umierasz z zazdrości, nie robisz scen, które kojarzą się z wielką miłością. Mi też się kojarzą, przepraszam, jestem taka egzaltowana i tyle filmów głupawch o miłości obejrzałam.
Więc przepraszam, że cię czasem prowokuję i ciągnę do świata, którego nie lubisz i emocji, o których nie chciałeś wiedzieć Niestety, lubię spotykać się w pół drogi. Ale może, gdyby nie ja, miałbyś seks nudny i zwyczajny, może, gdyby nie ja, w ogóle byś nie mówił o uczuciach, może, gdyby nie ja, nie mówiłbyś, że małżeństwo jest szczęśliwe, bo takie żywe i wciąż inne.
Bo gdyby nie Ty – to wolę nie wiedzieć.