– Potrafię wziąć wolne z pracy tylko po to, żeby kilka godzin spędzić na masturbacji. Oglądam filmy pornograficzne, robię sobie dobrze wibratorem. Bywam dla siebie brutalna, sprawiam sobie ból, żeby jakoś z tym walczyć. Przegrana oznacza wyjście i rozkładanie nóg przed kimkolwiek. Byleby poczuć prawdziwego penisa, głęboko w sobie. A potem kolejnego, i następnego. Czasem jednocześnie. Nie zwracam uwagi na nic, nie obchodzi mnie, czy właśnie rozpieprzam czyjąś rodzinę. Swoją już przez to dawno zniszczyłam. Zostałam tylko ja i moja choroba. Bo seksoholizm to potworny lęk, obrzydzenie do siebie, brak umiejętności panowania nad swoimi żądzami. I cierpienie. Bo ludzie tacy jak my są skazani na samotność. Są opętani przez seks.
Już będąc dzieckiem ciągle się tam dotykałam, patrzyłam na kolegów, chciałam, żeby chociaż blisko stali. Takie przyjemne uczucie mnie wtedy ogarniało, takie ciepło w środku. Później rwałam sobie starszych gości w necie, na ukradzione ciotce zdjęcie, bo sama miałam 13 lat, a chciałam dorosłego faceta. Wiesz, nie spotykałam się z nimi, ale pisanie o seksie, o tym jak się pieprzymy, gdzie mi wkłada, że jestem jego dziwką, dawało mi to, czego wtedy potrzebowałam. Zaspokojenie potrzeb płynące z moich bardzo odważnych fantazji. Bo już wtedy chciałam mieć dwóch facetów w sobie naraz, wyobrażałam to sobie na milion sposobów i zaspokajałam.
W wieku 19-tu lat miałam już ponad 30 partnerów seksualnych na koncie. Nie chwalę się tym, ty i tak tego nie zrozumiesz i pewnie mało kto będzie chciał się nad tym zastanowić. Robiłam to z każdym, wszędzie, nawet w brudnej piwnicy. Nieważne, byleby ściągnąć majtki, wypiąć tyłek i czuć. Zaspokajać to, co nie daje mi normalnie żyć. To ciągłe pragnienie, wręcz zwierzęce, byleby zaliczyć, byleby ktoś chciał mnie przelecieć. Tak zaliczyć, wypieprzyć się, zerżnąć – inaczej tego nie nazywam, bo tam nie ma krzty uczucia, ciepła czy czułości.
Bo inaczej, jak na głodzie, cierpię ból fizyczny i psychiczny. Mój mózg jest zaprogramowany przez chorobę tak, jakby świat bez ciągłego seksu, nie mógł istnieć. Jakby nie dało się bez tego, normalnie funkcjonować.
Miałam 29 lat jak poznałam Darka. Widziałam go przedtem kilka razy, a tego dnia pobiegł za mną, bo zgubiłam szalik. Biegłam i nie poczułam, że wiatr mi go zwiał. I wtedy się wystraszyłam i ucieszyłam jednocześnie. Bo poczułam coś, czego nie doznałam nigdy wcześniej, jakieś zainteresowanie, ale nie podszyte seksem. Zaczęliśmy się spotykać i gdy odkryłam, że się chyba zakochałam, poczułam się jak zwycięzca! Bo miałam kogoś, z kim łączyło mnie przede wszystkim, coś głębszego niż tylko cielesne doznania, które zresztą miałam z nim wręcz wyśnione. Niestety, tak cholernie się pomyliłam, dałam zwieść i oszukać instynktowi.
Pierwszy raz poszłam w tango z innymi kolesiami po roku związku z Darkiem. Wcześniej już łapałam się na tym, że zamykałam się w łazience i zaspokajałam przy pornosach. I na tym, że wyobrażam sobie w łóżku jeszcze kogoś, oprócz Darka. W ten dzień było strasznie już od rana, nie mogłam się na niczym skupić w pracy, wychodziłam do toalety, żeby choć trochę sobie ulżyć, nie pomagało. Po powrocie do domu od razu rzuciłam się na mojego chłopaka i wtedy już wiedziałam, że to wróciło. Że choroba ze mnie zakpiła, usnęła na chwilę. Wyszłam wieczorem niby do koleżanki, a poszłam, na obchód klubów. Już w pierwszym zaliczyłam dwóch gości. W tym czasie Darek mi napisał, że idzie na piwo z kumplami. Nie odczytałam, złapał mnie na gorącym uczynku, w męskiej toalecie. Jego wyraz twarzy z wtedy śni mi się w koszmarach do dziś. I wtedy też pierwszy raz poczułam do siebie odrazę i nienawiść. I nadal nic nie potrafiłam z tym zrobić. A może nie chciałam, już sama nie wiem.
Rodzina już dawno zerwała ze mną kontakt, nie mogli znieść wytykania mnie palcami. W moim małym mieście byłam dziwką, dupodajką, zboczoną suką. W Warszawie jestem tłumem, nikt mnie nie zna, nie wie, kim jestem. W pracy bardzo się pilnuje, na swoim osiedlu też. Chcę mieć spokój, którego i tak mało przez wyrzuty sumienia i samotność. Bo gdy zostaję sama to niszczą mnie myśli, samobójcze też.
Byłam dwa razy na terapii, nie wiem, czy źle trafiłam, czy to ja jestem z byt słaba, żeby z tym zerwać, żyć inaczej. Bo ja nie znam innego życia jak to, kiedy ciągle, bez przerwy, obsesyjnie myślę tylko o jednym. I jest mnie coraz mniej, coraz bardziej ryzykuję, szukam w niebezpiecznych miejscach, eksperymentuję. Byleby zagłuszyć ciągły głód. Ja nawet do kina nie chodzę, nie spotykam się ze znajomymi, nie czytam książek. Żeby mieć więcej czasu na seks. Chore wiem. Bo seksoholizm to choroba, której nie życzyłabym nawet najgorszemu wrogowi.
Czasami myślę, czy tego raz na zawsze nie skończyć. I przestać męczyć siebie i moich bliskich. Bo teraz gdy rozmawiamy, już myślę o tym, kiedy skończymy i będę mogła iść. Wyjść, żeby kogoś przelecieć. I na ułamek sekundy, poczuć ulgę. A potem wrócić do pustych czterech ścian, tylko po to żeby zagłuszyć wstyd i obrzydzenie, włączyć brzydki film i znowu, to sobie zrobić.
Czy wyleczony seksoholik, nadal nim pozostaję?
Daniel Cysarz, terapeuta i seksuolog kliniczny – Dopóki taka osoba nie nauczy się nowych sposobów radzenia sobie z trudnymi sytuacjami i napięciem emocjonalnym, dopóty ryzyko powrotu do uzależnienia będzie ciągle duże. Dlatego w parach, gdzie jedno z partnerów ma tego typu problem, zaleca się czasową abstynencję seksualną, po to, by seks z czasem mógł kojarzyć się z czymś więcej niż przymusem, napięciem i cierpieniem. Jeśli dana para jest w stanie na nowo zdefiniować i odbudować swoją seksualność, to jest to czynnik, który daje pozytywne rokowania w zakresie walki z seksoholizmem i nadzieję na trwałe zmiany.( źródło kobieta.onet )