Klub, o którym każdy wie, ale nie każdy się tam wybierze. Przyciemnione światło. Kobiety i mężczyźni, którzy zjawiają się w jednym celu – aby uprawiać wspólnie seks, w różnych konfiguracjach – ona z nim, oni z nią, w trójkącie, czworokącie – ograniczeniem jest tylko ich wyobraźnia i potrzeby. W klubach dla swingersów pojawiają się osoby nie będące w związku, ale żonaci faceci, mężatki, nierzadko też pary, małżeństwa. Większość z nas myśli: „wynaturzenie, jak można pieprzyć się z inną kobietą na oczach żony, albo robić loda innemu facetowi, gdy widzi to mąż?”. Można. Istnieją związki otwarte. Na ile ta otwartość jest prawdziwa? Czy nie jest jedynie kompromisem, układem, bo dzieci, bo już się nie kochamy? Jak jest w przypadku pary nazywającej się „prawie swingersami”.
On – mąż, ojciec, śmieje się, że ma „normalną” rodzinę i trochę inne niż standardowo przyjęte potrzeby seksualne.
Ona – żona, matka, zdecydowała się, że jej małżeństwo będzie otwartym związkiem.
Oni: małżeństwo od ośmiu lat, od trzech – w otwartym związku.
Ja – próbująca zrozumieć, czy otwarty związek to nie jest przypadkiem zwyczajna ściema.
On: Jesteśmy małżeństwem, ale żyjemy w otwartym związku. Ta otwartość polega przede wszystkim na naszym podejściu do życia, do związków, do zaufania dwojga ludzi. Po wielu rozmowach doszliśmy do wniosku, że najzdrowiej będzie jak żadne z nas w kwestii seksu nie będzie musiało się ograniczać. Mam ochotę na seks z kimś, kto mi się podoba – okej. Ale najważniejszą zasadą jest ta, że o wszystkim sobie mówimy.
To może wydać się dziwne, ale nie jest tak, że skaczemy z łóżka do łóżka. Wręcz przeciwnie. Fakt, że mogę uprawiać seks poza małżeństwem bez obaw, że moja żona nagle się dowie i poniosę tego konsekwencje, powoduje, że jeszcze bardziej doceniam ją i nasz związek. Wbrew temu, co się sądzi o takich związkach jak nasz, nie wykorzystuję tego.
Do swingers klubów chodzę zawsze po wcześniejszym uzgodnieniu tego z żoną. Sama się jeszcze na nie nie zdecydowała, ale cierpliwie czekam na spełnienie marzenia, czyli wspólne wyjście.
Ja:) A jak długo jesteście razem, kiedy i skąd właściwie pojawił się temat związku otwartego? To kwestia temperamentu? Ciekawości?
On: Małżeństwem jesteśmy osiem lat, parą znacznie dłużej. To zastanawiające skąd się dokładnie wzięła ta propozycja… Na pewno z mojego temperamentu, z chęci realizacji fantazji. Niby wszystko jest proste, ale w układzie takim jak nasz, gdzie na razie tylko jedna osoba korzysta z tej „otwartości” jest to dość niespotykane. Sam temat wyszedł naturalnie w jakiejś rozmowie… Potem kolejna. Ustalenie pewnych zasad, które oczywiście ewoluowały na przestrzeni czasu, ale ta jedna pozostaje bez zmian: szczerość i zaufanie są w tym wszystkim najważniejsze.
Ja: To mnie właśnie zastanawia… czy obie strony, kiedy otwarta na seks jest tylko jedna, mogą być szczęśliwe w takim układzie.
Ona: Oczywiście, że obydwie strony mogą być szczęśliwe. Mąż jest zadowolony, że w pewien sposób może realizować swoje fantazje, potrzeby. Ja jestem szczęśliwa, kiedy on jest szczęśliwy. Oczywiście, że mam obawy, że spotka kiedyś w klubie kobietę, która mu się spodoba na tyle, że będzie chciał kontynuować znajomość nie tylko ze względu na seks. Ale z drugiej strony taką kobietę może spotkać wszędzie, w pracy, w sklepie, na spacerze z dzieckiem. Wszystko zależy od tego, jak się para umówi, czy jest wobec siebie szczera, czy próbuje coś ukryć. 🙂
On: Myślę że wspólne szczęście to przede wszystkim realizacja siebie. Bo tylko człowiek, który nie musi nic udawać, może dać szczęście drugiemu człowiekowi.
Ja: Ale od razu pojawia się: „ona to robi, bo się boi, że i tak by ją zdradzał, że zostawiłby, więc godzi się na wszystko, choć sama się na seks z innymi mężczyznami nie decyduje”.
On: Niestety ocenianie innych to taka nasza narodowa specjalność. Kwestia wychowania, ale też doświadczeń.
Ja: Ale w związku jednak intymność i seks jest bardzo ważny, zwłaszcza to poczucie intymności… Może stąd brak zrozumienia?
On: Oczywiście że to bardzo ważne. Jedna ze składowych dobrego związku.
Różnica między nami, a innymi z poza tego swingowego świata polega na tym, że potrafimy oddzielić seks jako czynność fizyczną od prawdziwej miłości. Mówiąc obrazowo: my ze sobą uprawiamy miłość… Seks można uprawiać z każdym. Tam nie ma mowy o poczuciu bliskość, chodzi tylko o spełnienie fizyczne.
Tak, jak mówiła moja żona – zauroczyć się można się wszędzie. Fajnych facetów u niej w pracy nie brakuje. Jeśli będzie miała ochotę z kimś się bawić? Nie ma problemu. Byleby powiedziała mi o tym i opowiedziała, co się działo. Tylko w ten sposób nasz związek ma szansę trwać w pełnym zrozumieniu.
Ja: No dobra, ale twoje fantazje przy otwartości, dobrej komunikacji można realizować w związku i czynić go głębszy. A u was jest trochę odwrotnie: głęboka relacja budowana jest na mówieniu z kim i jak uprawiasz seks. Trochę to wywrócone do góry nogami.
On: To nie jest łatwe… Nam zajęło trochę czasu, by to wszystko określić i nazwać. I to jest tak, że nasz związek oparty jest przede wszystkim na zaufaniu i miłości, a seks jest ewentualnie dopełnieniem
Czy takie odwrócenie jest złe? Jeśli obie strony to akceptują, to uważam, że nie.
Oczywiście, że gdybyśmy robili to razem, może nasza relacja byłaby jeszcze głębsza, ale równie dobrze mogłoby to zniszczyć wszystko, co już mamy. Choć sądzę że raczej byłby to powodów do przedyskutowania.
Namawiam żonę, aby tak zrobić, ale tu nie ma miejsca na pośpiech i działanie na siłę. Jak będzie chciała to pójdziemy razem i spróbujemy. Przed każdym moim wyjściem na swingerską imprezę proponuję, aby zrobić to wspólnie, choć nie na każdą imprezę chciałbym ją zabrać.
No ale to już kwestia tematyki imprezy. W moim mniemaniu moja żona zasługuje na te najlepsze imprezy i atmosferę, której na przykład imprezy GB raczej nie zapewnia. Tam nie ma tej subtelności i delikatności.
Ja: Co to jest impreza GB?
On: Impreza Gang Bang, gdzie na jedną kobietę przypada wielu mężczyzn. Może to wydać się dziwne, ale idąc do klubu zawsze ustalam z żoną czy danego dnia mogę iść. Nawet będąc w klubie często piszę do niej, co się dzieje. Oczywiście po powrocie zdaję relację.
Ja: Próbuję zrozumieć ten układ i uwierzyć, że nie ma tu krzywdy żadnej ze stron, dla związku…
On: Każdy widzi to inaczej. Bo dla wielu osób otwartość musi się zawsze kończyć dzikim seksem, a tu chodzi o relację między partnerami.
Ja: Okej, ale powiedz mi, jakich fantazji twoja żona nie była w stanie spełnić, że padł pomysł związku otwartego, naprawdę nie byłeś w stanie po prostu z czegoś zrezygnować?
On: To nie jest kwestia tego, że nie jest w stanie czegoś spełnić. To bardziej kwestia różnicy w potrzebach. Mnie zwyczajnie nakręca widok innych ludzi, którzy bez skrępowania bawią się obok. Atmosfera w klubach. Otwartość ludzi. Rozmowy. Generalnie dla mnie taka zabawa w grupie jest bardzo stymulująca i chciałbym, aby moja żona także brała w tym udział.
Ja: Jeśli poprosiłaby, żebyś zrezygnował?
On: To rezygnuję, jak tylko oboje ustalimy że coś nam nie pasuje. Wiesz, oboje wyznajemy zasadę, że nie należy się wzajemnie w niczym ograniczać. Tylko zrozumieć siebie nawzajem.
Ja: Trzeba sporo odwagi i wiary w zrozumienie ze strony partnerki, żeby powiedzieć o swoich potrzebach, o takich potrzebach: „kręci mnie uprawianie seksu w grupie, lubię patrzeć jak inni to robią”. A w sumie można by to robić w ukryciu i się do tego nie przyznawać.
On: Wiele osób robi to w tajemnicy, wiele takich spotykam, prowadząca fanpage „Prawie Swingersi” dostaliśmy kilka propozycji od żonatych panów, którzy robią to za ich plecami. One o niczym nie mają pojęcia.
Ja: A co z tą odwagą. Nie bałeś się tej rozmowy z żoną, otwarcie powiedzieć o swoich pragnieniach.
On: Zawsze jest strach, myślę że oboje się baliśmy. I wbrew pozorom nie była to łatwa rozmowa, tym bardziej, że nie załatwia się tego tematu jedną rozmową, tematu, który mogą niejeden związek po prostu rozbić. My postanowiliśmy na tej otwartości i wzajemnym zrozumieniu budować związek dalej. Rozwijać go na bazie zaufania, ale też zrozumienia potrzeb.
Ja: Jedno nie daje mi spokoju. Otwarty związek, to twoja propozycja, ty z tego korzystasz. A twoja żona? Nie wychodzi poza wasz związek?
On: I tu cię zaskoczę, bo propozycja otwarcia padła ze strony żony, nie mojej… Na chwilę obecną ona z tego nie korzysta. Do klubów wychodzę sam. Choć za każdym razem namawiam do tego żonę.
Ja: Dlaczego od niej? i co znaczy „na chwilę obecną”? Nie spotykacie się prywatnie z innymi parami?
On: Nie korzysta, ale w każdej chwili może to zrobić. A prywatnie – nie spotykamy się, uważamy, że takie spotkania powodują już jakąś bliskość…
Ona: Ja tak naprawdę niewiele mam w temacie swingersów. To bardziej świat mojego męża niż mój. Mnie nie interesuje podglądanie innych, ani robienia tego z innymi. Mamy inne potrzeby seksualne.
Ja: To dlaczego zaproponowałaś otwarty związek?
Ona: Jak to wyszło? Od jakiegoś czasu wiedziałam, że mój mąż „po kryjomu” podgląda różne osoby, pary na kamerkach. Kiedyś wzięłam jego telefon, żeby sprawdzić coś w internecie – miał otwarty jakiś taki portal.
Z jednej strony bardzo mnie to zabolało. Poczułam się tak, jakby mnie zdradził. Pomyślałam, że mu nie wystarczam, że już go nie pociągam. Przez kilka dni kisiłam to w sobie, aż któregoś wieczoru, a właściwie już nocy, poruszyłam ten temat. Nie pamiętam, jak się zaczęła ta rozmowa. Wiem, że była długa i tak naprawdę ciężka. Bo na początku przez myśl przeszło słowo „rozstać się”. Skoro mu nie wystarczam, skoro mnie zdradza (bo tak to odebrałam) to lepiej się rozstać.
Ale czasie kilku godzin rozmowy zrozumiałam, że to nie jest tak, jak mi się wydaje, że on po prostu ma inne potrzeby i wstyd mu było się przyznać wiedząc, że moje są sporo mniejsze. Przegadaliśmy całą noc. Związek otwarty z pewnością nie od razu został przeze mnie zaproponowany, musiałam to wszystko w sobie przetrawić, ułożyć. Propozycja wyszła przy jakiejś kolejnej rozmowie. Kocham bardzo mojego męża i rozstanie tylko dlatego, że on ma większe i inne niż ja potrzeby seksualne byłoby zwyczajnie głupie. Po co przekreślać wiele lat bycia razem z takiego powodu? Uważam, że lepiej znaleźć złoty środek.:) I tym środkiem dla nas było właśnie pozwolenie na wizyty w klubach dla swingersów, na seks z inną kobietą. Warunek jest taki, że ma mi o wszystkim opowiedzieć. I oczywiście nie mam 100% gwarancji, że powie mi wszystko, ale to też kwestia zaufania. Bo skoro może to zrobić, to po co miałby coś ściemniać?
Mamy taka umowę (już nie pamiętam, czy to było powiedziane), że jeśli jedno z nas zrobi to z kimś innym, to wszystko przegadany. Otwarcie opiszemy swoje uczucia. Może to być złość, żal, smutek. Ale trzeba o tym powiedzieć, aby oczyścić sytuację. Dopiero później ustalimy, czy „wchodzimy w to dalej” czy przestajemy. Jeżeli okazałoby się, że miałoby się to zakończyć, bo na przykład jedno z nas nie może z jakiegoś względu sobie z tym już poradzić – musimy to uszanować. Bez żalu. Bez wypominania tego w przyszłości
Ja: To trudne dla kobiety, żeby przełamać w sobie poczucie bycia zdradzaną, a skupić się na innych aspektach związku – że nie seks, ale inne rzeczy stanowią o jego wartości.
Ona: Właśnie, bo wiesz, każda z nas ma swoje wady. A to parę kilogramów za dużo, a to krzywe nogi, a to za małe piersi… Wiadomo, że partner wychodząc do klubu dla swingersów nie będzie uprawiać seksu z księżniczką Fioną przed przemianą, tylko z ładną i zadbaną kobietą.
I myślę, że tego może się boimy. Ja się boję. Że będzie „fajniejsza”, „ładniejsza”, czy „chudsza”. A ona tak naprawdę będzie tylko na chwilę, na jeden raz – jakkolwiek to brutalnie by nie zabrzmiało. A swoją kochająca drugą połówkę mamy w domu. Z tymi krzywymi nogami. Z dużym nosem. Małymi
Ja: Myślisz, że kiedyś się skusisz na swingerską imprezę?
On: Bardzo bym chciał, aby spróbowała.
Ona: Czy się kiedyś skuszę? Nigdy nie mów nigdy. Nie wiem, nie zapieram się, że nie. Ale na pewno nie teraz, nie jestem na to gotowa.