Żyjemy w bardzo dziwnych czasach. Dążymy w związku do partnerstwa, ale nie jesteśmy na nie przygotowane. Wchodząc w relację z mężczyzną automatycznie przyjmujemy rolę, która nie do końca nam odpowiada. Gdzie jest nasza niezależność – pytamy? Tylko, że niezależność w związku to coś właściwie niemożliwego do osiągnięcia. Bo czy nie jest tak, że jak kochamy, mamy wspólny dom, dzieci, to już od siebie zależymy?
Beata ma 42 lata, własną firmę, spore mieszkanie, które urządziła tak, jak lubi i – jak podkreśla – za swoje pieniądze. Zawodowo, osiągnęła bardzo dużo. Prywatnie, jest szczęśliwa, tak mówi. Nie ma nikogo na stałe, od czasu do czasu chodzi na randki, do dobrej restauracji, teatru. Szuka, ale jest wymagająca.
– Powiedz mi, tak życiowo, to czym mi mężczyzna może jeszcze zaimponować, czym zrobić na mnie wrażenie ? – pyta. – Ja jestem samowystarczalna, mam poczucie materialnego bezpieczeństwa. To, czego mi brak, to partner do rozmowy wieczorem, przy kieliszku wina. Do niedzielnego spaceru po lesie. Do podyskutowania, może nawet niezgadzania się, ale do jakiejś wymiany myśli, która wniesie coś do mojego życia. A z tym, jakoś u panów, słabo. Mężczyźni, których spotykam, z którymi wchodzę w jakąś bliższą relacje, natychmiast ustawiają się w pozycji „głowy rodziny”. Chcą być najmądrzejsi, najważniejsi. A ja mam w życiu wiele ważnych spraw. I sama dla siebie jestem ważna. Ja im na to nie pozwalam. Mam gdzieś te patriarchalne zabobony o tym jak kobieta chucha i dmucha na domowe ognisko, a on wyznacza kierunki, podejmuje decyzje i przynosi do domu kasę. Nie toleruję zależności od mężczyzny.
Beatę denerwują partnerzy, którzy starają się ją wyręczać, coś za nią „załatwiać”. Może to dlatego, że jest perfekcjonistką?
– Nie umiem spokojnie patrzeć jak facet nieudolnie nalewa herbatę, albo „próbuje” coś ugotować, wolę pójść z nim do restauracji i w spokoju porozmawiać. Nie umiem kłamać, kokietować jak moje koleżanki. Jeśli facet jest w czymś słaby, dlaczego mam mu słodzić, opowiadać, jak świetnie sobie radzi? A płacę za siebie sama. Uważam, że o to między innymi, przez lata walczyłyśmy jako kobiety. Nie znoszę też słabych mężczyzn, nieudaczników, leniów na garnuszkach mamusi. Mam znajome, które utrzymują młodszych mężczyzn. I wiesz co? Oni po kilku miesiącach związku, z potulnych, grzecznych misiów zamieniają się w roszczeniowych, obrażalskich chłopców. Wodzą te moje znajome za nos.
Uczucia, miłość? Ja już tak szybko się nie angażuję. Uważam, że jak kobieta się zaangażuje to już przegrała, jest na straconej pozycji. Każdy facet, nawet najlepszy to wykorzysta. Sprawi, że ona będzie od niego zależna. To jest nasz słaby punkt, niestety.
Byłam w związku, 10 lat. Mój mąż wykorzystał moją słabość, moje emocje. Tak to odczułam. Choć zarabiałam więcej, więcej znaczyłam w zawodowym światku, w domu czułam się kimś gorszym,a nie równym mężowi. Wracałam do naszego mieszkania i z pani dyrektor stawałam się jego posłuszną żoną, Matką Polką, cierpiętnicą, krową, która nie ma własnego zdania. Dopóki byłam od niego zależna emocjonalnie, pozwałam się krzywdzić, lekceważyć. Kiedy powiedziałam: dość, teraz pora na mnie, wszystko stało się proste. Odchodząc, wyplątując się z tych zależności, odzyskałam poczucie godności. I spokój.
Iwona właśnie skończyła 30 lat. Ma narzeczonego, ale twierdzi, że ten związek się rozpadnie. Mimo, że są ze sobą od liceum.
– To kwestia czasu – mówi. – On pochodzi z rodziny, w której kobiety po wyjściu za mąż nie pracują. Teraz wszystko się co prawda pozmieniało, ale przy jego wysokich zarobkach i mojej skromnej pensji, uznał za oczywiste, że po ślubie rzucę na kilka lat pracę w szkole i zajmę się domem, dziećmi. Bo po co mam pracować, tak właściwie? A dla mnie to nie do pomyślenia. Kompromis? Chyba mnie na niego nie stać. Ja mam silny charakter, mój narzeczony chętnie widziałby we mnie osobę uległą, ustępującą. Czuję, że jeśli wyjdę za niego za mąż, zniknę. Moje marzenia, dążenia zejdą na dalszy plan. No i pieniądze. Nie chcę być od niego całkowicie zależna finansowo, boję się tego. Wiem, że to będzie dla mnie jakiś koniec.
Wygrywając niezależność, zapominamy trochę (i kobiety i mężczyzni też), że kochając musimy jej trochę oddać. Silne, samowystarczalne kobiety nie chcą już tak łatwo jak kiedyś szukać w związku kompromisów. Mężczyzni zaś sami nie wiedzą jak ten związek z tak niezależną partnerką miałby wyglądać. To trochę tak, jakby nastąpił, jeśli chodzi o współczesne związki, okres przejściowy, między tym, co tradycyjne, a tym co współczesne. Jak sobie z tym radzić?
Chcesz być z drugim człowiekiem, zrób mu miejsce w swoim życiu – powiedziała mi kiedyś pewna, bardzo mądra osoba. Tyle, że to co brzmi tak prosto, ciągle jeszcze okazuje się bardzo trudne.