I nie, jeśli myślicie, że to będzie tekst o zimnym facecie, który wykorzystuje biedne, zakompleksione i nieszczęśliwe mężatki to się mylicie. Wkurzył mnie tekst, który niedawno ukazał się na waszym portalu „Dlaczego mężczyźni wolą romansować z mężatkami”. Autorka tekstu, a raczej jej bohaterowie pokazują tylko jedną stronę medalu. Oto dwójka ich, ona w związku. On być może też. Ale spotykają się i iskrzy. Flirtują ze sobą, uwodzą się, w końcu idą do łóżka. Na początku łączy ich tylko seks, potem coś więcej, facet bierze nogi za pas i sru, do widzenia. Bo on chciał tylko niezobowiązującej relacji. A jak już ona pojawia się z walizkami, on kupuje bilet lotniczy na drugą półkulę, bo przecież chciał tylko niezobowiązującej znajomości.
Widzimy faceta, tępego gościa myślącego penisem. Ma tylko jeden cel: uwieść, wykorzystać, porzucić. Być może zdarzają się tacy goście, ale jest też cała plejada kobiet, które postępują tak samo. Mężatek. Miłych, zorganizowanych pań domu, które tylko czekają aż czmychną na bok. Ale przecież ona jest nieszczęśliwa, ma prawo. Przecież mąż w domu nie jest czuły, nie dba o nią. Ona go nie zostawi, bo dzieci, wspólny kredyt. Rzygać się chce od tych tekstów.
Gdy my, faceci mówimy takie frazesy, macie nas za skurwy…, drani…
Nie zostawiacie na nas suchej nitki. My jesteśmy świniami jeśli zdecydujemy się na skok w bok, nie ma dla nas usprawiedliwienia. Jak już to zrobiliśmy, musimy mieć odwagę odejść, ponieść konsekwencję. Was to nie obowiązuje. Wy wracacie na łono rodziny i wijecie sobie dalej gniazdko u boku nieświadomego niczego mężusia. Przy okazji jesteście wciąż cudownymi mamami. Nie zapominacie o śniadaniu dla dzieci, lekcjach i innych obowiązkach.
Tak, jestem wkurzony. A to dlatego, że kobiety też są wstrętne. Do tego mają urodę i wdzięk, mogą więc uwodzić do woli dwóch facetów (męża i kochanka), prowadzić podwójne życie. Jeden to pewność, drugi to ekscytacja, a że ona wciąż jest małą dziewczynką to lubi czuć jedno i drugie. Po co ponosić odpowiedzialność?
Taka była kobieta, w której się zakochałem. Czteroletnia córka, ona w kryzysie – tak przynajmniej twierdziła. Bajki o tym, że mąż jest tylko przyjacielem, od dawna ze sobą nie śpi, ona czuje tylko przywiązanie. No i jest ojcem jej dziecka. To wszystko sprawia, że kocha go jak kumpla. W środku jest martwa, nieszczęśliwa, nie wie co robić.
Poznaliśmy się w pracy, robiliśmy wspólne projekty. Gadaliśmy godzinami. To ona pocałowała mnie pierwsza, ona poszła ze mną do łóżka. Nie, nie jestem gnojkiem czy istotą bezwolną. Chciałem tego. Rozumiałem, że zachowuję się jak chuj… wobec tamtego gościa, z drugiej strony, przynajmniej na początku, mówiłem sobie– to jest jej wybór, ona jest dorosła.
Mieliśmy świetny seks…
Rzeczywiście, w mężatce łatwiej się zakochać, bo w jakimś sensie jest niedostępna, nie osaczająca. Nie popełnia wielu błędów, które popełniają dziewczyny singielki. Wiem, że to bardzo oceniające, ale tak jest. Ale, gdy już się zakochujesz– pozamiatane. Ja z „moją”mężatką przeżyłem gorące pół roku. Ukradziony seks na stacjach benzynowych, w firmowej toalecie, u mnie w mieszkaniu, setki wiadomości, rozmów.
Z mojej perspektywy wyglądało to tak. Jestem wolny, samotny, poznałem kobietę. Kobietę stworzoną dla mnie, z którą chciałem być. Ona jest zajęta, właściwie uwikłana, bo przecież nie kocha tamtego gościa. Po pół roku padło pierwsze: wyprowadzę się, odejdę. Nie oczekiwałem tego od niej, wiedziałem, że ma córkę. Ale przywiązałem się do tych słów. Sam mam dziecko, wyobrażałem sobie wspólne, patchwrokowe życie. Dokładnie to samo przecież robią kobiety. „Jeszcze potrzebuję czasu”, „Jeszcze” odwlekała termin wyprowadzki. Wszystko rozumiałem. Mijały kolejne miesiące, byłem coraz bardziej zakochany i coraz bardziej nieszczęśliwy.
Zaczęło się obsesyjne myślenie. Co ona robi, kiedy nie jest ze mną? Czy na pewno z nim nie sypia? Dlaczego jedzie z nim na święta? Dlaczego nie załatwia tej sprawy. Stawałem się coraz bardziej nieznośny, męczący. Zakochanie mieszało się ze złością. Ona jest ze mną tylko dla seksu, jestem rozrywką w jej poukładanym życiu. Nie chciałem pełnić tej roli. Chciałem z nią żyć, nawet jeśli nie mieszkać, bo to byłoby dla nich (jej i jej córki) na początku za trudne.
Po dwóch latach szarpania zdecydowałem się odejść. Romans mi nie odpowiada, chcę czegoś więcej. Płakała, przepraszała, mówiła, że nie potrafi odejść od męża, bo sama jest z rozbitego domu, zawsze chciała mieć rodzinę. Mówiła, że mnie kocha i żebym jeszcze był cierpliwy. Kiedyś w końcu się odważy. Nie chciałem być już cierpliwy, czułem się wrakiem człowieka. Zmęczonym, zestresowanym, kochającym obsesyjnie. Rozsądek wygrał. Odszedłem, ona nie spełniła żadnej ze swoich obietnic. Została z mężem. Na Facebooku widzę ich wspólne zdjęcia. Oznaczają się nad jeziorem, morzem, na pikniku z dzieckiem. Od znajomych wiem, że jest w drugiej ciąży. Od znajomych dowiedziałem się, że prowadziła z nim normalne życie, on nie miał pojęcia, że mają jakiś kryzys. Mi mówiła, że codziennie z nim rozmawia o tej sytuacji, śpią w dwóch różnych pokojach, on zaakceptował, że są jak rodzeństwo.
Czego mnie to nauczyło?
Nigdy nie pakuj się w związek dwojga ludzi. Niezależnie czy jesteś kobietą, czy mężczyzną. Jeśli ktoś ci mówi, że jest nieszczęśliwy, odpowiadaj: zamknij najpierw tamten etap. Nie pakuj się w seks, a jeśli się pakujesz – to wiedz, że to się raczej dobrze nie skończy, ktoś zostanie skrzywdzony.
Nie kupuj głodnych kawałków. Są ludzie, którzy chcą mieć wszystko. Rodzinę i zabawę. Nie graj w tę grę jeśli nie jesteś w stanie zapłacić za to ceny. Zresztą po co w nią grać? Nie szkoda życia.
Tak, wciąż jeszcze ją kocham. Jednocześnie czuję ulgę, że już nie czekam, że ona nie pojawia się i znika za chwilę. Daje i odbiera. Jestem wolny. Co z nią? Nie wiem. Staram się nad tym nie zastanawiać.
Ale to bzdura, ze to zawsze my, faceci jesteśmy podli. Wy też bywacie podłe. Albo zagubione. Zresztą jakie to ma znaczenie, gdy efekt jest ten sam?
Romanse biorą się z braku odwagi wzięcia odpowiedzialności za swoje życie. Nie musimy być z kimś do końca życia, ale powinniśmy chyba umieć wybierać, a nie pogrywać innymi ludźmi. I, oczywiście, że czuję się winny…