Panowie, wam się wydaje, że macie wiecznie czas. Czas na wszystko inne poza sobą. Bo to prawda, że o siebie jesteśmy w stanie myśleć non stop. Pamiętam siebie na długo przed rozwodem. Myślałem: „weekend z żoną?”, trzeba było coś pomyśleć, ale zawsze było jakieś „ale”. A to mecz z kolegami, a to wyjście z nimi na imprezę, a to zmęczenie pracą, jakieś przeziębienie, wyjazd służbowy. I nagle weekend z żoną nie wydarzał się przez kolejny rok. Ja o nim zapominałem i żyłem swoim życie. Tak, swoim, bo skupionym tylko na tym, żeby to mi było dobrze.
Nie zrozumcie mnie źle, zdaję sobie sprawę, że wielu z was pomaga w obowiązkach domowych. Ja też to robiłem, sprzątałem, wieszałem pranie, wychodziłem z psem, gotowałem, odbierałem dzieciaki ze szkoły czy przedszkola. I niby wszystko ładnie pięknie, bo halo, przecież jestem, pomagam, nie czekam na gotowe. Niby tak. Ale z drugiej strony pomyślcie, ile razy olewacie każdy nadmiar tego, co powinniście zrobić.
Ja nie wiem, skąd w nas – facetach, tak silne przekonanie, że jak już ślub weźmiemy, to ta kobieta już zawsze przy nas będzie. Choćby się paliło, waliło, to ona jest stałą, która się nie zmienia, a więc gdy po tych wszystkich zalotach, podchodach, staraniach, zakładamy jej obrączkę na palce, to wydaje nam się, że to wystarczy, że już więcej nie musimy się starać.
Co z tego, że ona mówi: „schudnij”, „może zaskoczyłbyś mnie czymś”, „nigdzie sami nie wychodzimy”, „nie masz dla mnie czasu”, „nie zwracasz na mnie uwagi”. Takie babskie gadanie, wszystkie tak gadają, ale się nie rozwodzą. Serio? Jesteście pewni, że nie odchodzą, nie romansują? Dacie sobie odciąć dwie ręce, a może i coś więcej? Fakt, one są porządniejsze od nas, mają większe poczucie odpowiedzialności za dzieci, za rodzinę. Wiem, z wielu rozmów przeprowadzonych z kobietami, że często po prostu trwają w związku. Mówią, że jak dzieci dorosną, odejdą, bo właściwie i tak się czują, jakby były same, a do pomocy przy sprzątaniu mogą sobie kogoś wynająć.
Chcielibyście usłyszeć, że tak o waszym małżeństwie mówi wasza żona innej osobie? Trwanie, samotność, beznadzieja, frustracja? Zapewniam was, że nie. Ja też nie chciałem. Bagatelizowałem wszystkie te sygnały, które były tak wyraźne, ale moje ego zbyt mocno rozdmuchane, skutecznie je zasłaniało. Przejdzie jej, to kryzys, bo dzieci małe, bo dzieci większe, bo 40-tka, mówiłem sobie. A ona czekała na mnie. Powiedziała mi to podczas jeden z naszych rozmów, kilka miesięcy po rozwodzie, gdy próbowałem zrozumieć, co się stało. Tylko na rozumienie było już za późno. Czekała, aż się wyszumię, wyszaleję, aż dojrzeję do zadbania o najbliższą mi osobę, docenienia jej, pokazania, jak bardzo ją kocham. Mówiła mi, że przez wiele lat czuła się na szarym końcu. Zawsze ktoś inny był ważniejszy. Kolega w potrzebie, zepsute auto, kupno roweru, dzieci, moja mama, teść. A ona?
Nie macie czasu, panowie, chcę was ostrzec. Nie macie czasu na odkładanie waszego małżeństwa na później, na wmawianie sobie, że to hormony albo ból głowy jest przyczyną nastroju waszej żony. Głowa ją boli przez was najczęściej! Ma dosyć czuć się jak podnóżek i pani do obsługi. „Miałam poczucie, że jestem od prania, sprzątania i gotowania” – to często słyszę od kobiet, bo w końcu zacząłem je słuchać.
Nie lubimy krytyki, chętnie obśmiewamy innych, ale żeby spojrzeć samokrytycznie na siebie – co to, to nie, prawda? A może warto stuknąć się w ten pusty łeb i coś zrozumieć? Zrozumieć, że nie wystarczy być samcem alfa, ale wziąć odpowiedzialność za swój związek, za to, jak on wygląda. Dać coś w końcu z siebie więcej, posłuchać, co ona mówi. Olać wyjście z kolegami, a z nią wyjść do kina. Uwierz, jak ona w końcu od ciebie odejdzie, będziesz marzył o takich wieczorach, wył jak pies na myśl o tym, ile rzeczy mógłbyś z nią zrobić, co jej zaproponować. Ale wtedy będzie już za późno. Ona ci nawet nie uwierzy, jak będziesz zapewniał, że wszystko się zmieni. Bo przecież zapewniałeś na odczepnego nie raz, ale i tak nic się nie zmieniało. Jeden wyjazd wspólnie do SPA, jakaś kolacja w modnej knajpie. Byleby odhaczyć i znów móc skupić się na swoim JA.
To tak nie działa. W moim przypadku musiałem zostać sam, żeby pojąć, jak wiele rzeczy spie*doliłem przez własną głupotę. I co? Siedzę w chacie na kanapie. Sam jak palec. Bo z czasem, to nawet nie chce ci się umawiać z tymi wszystkimi innymi kobietami i zgrywać przed nimi chojraka, przechodzić przez ten etap podrywu, ściemniania. Rzygam tym i choć minęło pięć lat od mojego rozwodu bywa, że nadal tęsknię za swoją żoną, za jej zapachem, obecnością, śmiechem. Ona jest szczęśliwa i tylko to pozwala mi jakoś iść dalej. Ja już czasu nie cofnę, ty masz jeszcze szansę coś zrobić, by nie znaleźć się w miejscu, w którym dzisiaj jestem.