Magda jakiś czas temu przeczytała wywiad o samotności. Przeczytała takie zdanie: „Mam wrażenie, że żyjemy w stanie zbiorowej hipnozy, która dotyczy szczęśliwości życia w parze w oderwaniu od rzeczywistej jakości związków– ta przesadna celebracja bycia w parze, budowanie złotej klatki kredytu i wspólne świętowanie wzajemnych kompromisów”.
Magda była wtedy sama. Odeszła od męża. Artykuł jej pomógł, bo terapeutka wyraźnie powiedziała, że samotność nie jest zła. I że to paranoja, że dziś jest synonimem nieszczęścia. Koleżanki i rodzice mówili Magdzie: „Zwariowałaś, jaki rozwód? Nie masz już 20 lat. Kryzysy są po to, żeby je naprawiać. To ojciec twojego dziecka”. – A ja miałam dość kompromisów– wspomina dzisiaj Magda.
Listopad 2015. Magda spotyka się z przyjaciółkami. „Rany, naprawdę kogoś masz? Super. Wspaniale” – zachwycają się. Jedna z nich: „Martwiłam się, że już nikogo sobie nie znajdziesz”. – Czuję się jak zwierzę podziwiane w klatce. „O wow, ma młode choć taka stara i myśleliśmy, że już nigdy nie przygrucha sobie samca” – opowiada Magda. W grudniu kończy 42 lata. Pracuje w dużej firmie, mama 15– letniej Karoliny i 18-letniej – Ewy. Cztery lata po rozwodzie. Marcina, z którym teraz się spotyka, poznała dwa miesiące temu… w kinie.
Oto – subiektywna – historia samotności Magdy i szukania partnera
Styczeń 2014. Wierzę, że mogę być po prostu szczęśliwa ( bez faceta)
Waga: nad takimi rzeczami w ogóle się nie zastanawiam, stan emocji: w normie. Cel: po prostu być szczęśliwą. Mężczyźni: zero, ale jeszcze mi to nie przeszkadza.
Moje urodziny. Odhaczam rzeczy, które udały mi się w ostatnim roku. Po pierwsze: ostatecznie rozwiązałam sprawę z Arturem, byłym mężem. Nawet po rozwodzie wciąż liczył, że do siebie wrócimy. Sprawę postawiłam jasno: zdradzał mnie, nie zarabiał pieniędzy, nigdy nie mogłam liczyć na jego pomoc. I nie przekonuje mnie, że nagle pracę znalazł. Nie wierzę w zmiany. Poza tym nie chcę. „Spotykasz się z kimś?”, dopytywał. „Spotykam” – ucięłam. Po drugie. Dzieci– to jest sprawa, która mi w życiu wyszła. Praca– niedawno awansowałam, powoli odzyskuję więc niezależność też w życiu zawodowym. Jest dobrze. Cieszę się wolnością.
„Musisz sobie kogoś znaleźć!”, szefowa, a zarazem koleżanka od wielu miesięcy osacza mnie i nagabuje. „Wiesz, że kobieta samotna też może być szczęśliwa?”, pytam. Parska śmiechem. „Oszalałaś. A z kim będziesz spędzać weekendy? A z kim wyjedziesz na wakacje. Ja ci kogoś znajdę” – wyrokuje. I opowiada historię o koleżankach, którym poukładała życie. „Jerzy ma dużo wolnych kolegów, owszem po przejściach, ale trudno. Co prawda głównie stawiają na dwudziestolatki, ale ty wyglądasz nieźle, może jakoś się uda”. Szefowa jest jednak wybitną jednostką. Stoi naprzeciwko i wyraża się o mnie w sposób jednoznacznie wskazujący, że jestem po prostu towarem. Jerzego nie lubię. Biznesmen, ale średnio inteligentny. Nic mnie tak nie poraża, jak brak inteligencji u mężczyzny. Z lekkim niepokojem myślę więc o kolegach Jerzego– też biznesmeni, którzy przeżywają drugą młodość, kupują coraz lepsze samochody, na wakacje jeżdżą na półwysep helski. To nie jest mój świat. Nie potrafię jednak odmówić Weronice
Randka w ciemno numer jeden. Miejsce: mieszkanie Weroniki. Kandydat ma 53 lata, po trzech rozwodach. Rozkręca kolejny biznes. O czym dumnie opowiada mi przez trzy godziny. Umieram z nudów. Randka w ciemno numer dwa. Miejsce: mieszkanie Weroniki. Kandydat ma 56 lat, jest gruby i nalany. Gapi się w mój biust i żali na byłą żonę. Wymykam się do domu pod pretekstem bólu głowy. No i randka w ciemno numer trzy. Miejsce: elegancka knajpa. Kandydat ma 48 lat. Wygląda nieźle. Łapiemy wspólny temat – bo oboje kochamy narty i snowboard. Ale potem kandydat się upija i przez resztę wieczoru opowiada mi o dwudziestolatce, która złamała mu serce. Mam tego dość. Weronika: „Powinnaś znaleźć męża. Za chwilę będzie za późno”. „Nie chcę męża”, krzyczę. „Mąż nie świadczy o wartości kobiety!” „Świadczy” – odpowiada ona. „I nie wiem na co liczysz. Książę na białym koniu może ewentualnie dotrzeć do dwudziestolatki”.
Czerwiec 2014. No dobra, przestaję czuć się jak dziewica
Stan emocji: lekki niepokój, potrzeba zmian. Mężczyzn: poważnych zero. I dobrze. Liczba randek: wciąż rośnie. Seks: raz. Czuję, że coś się we mnie otworzyło.
Teraz częściej wychodzę z dwójką z przyjaciół z mojego działu. Oboje po trzydzieści lat. Lubię ich radość życia. Nie próbują mnie swatać. Ale na tych imprezach poznaje mnóstwo ludzi. Średnia wieku 30– 40 lat. Nie przypuszczałam, że teraz ludzie w tym wieku spędzają czas na zabawie. Na jednej z imprez poznaję Adama. Pijemy morze alkoholu. Adam ma 50 lat. Nie jest może super przystojny, ale bardzo inteligentny. Profesor polonistyki. Ale w centrum miasta całujemy się jak para nastolatków. „Pojedziemy do mnie”, proponuję i szybko próbuje sobie przypomnieć, czy w domu jest Karolina. Seks jest szalony i spontaniczny. O siódmej rano budzę się z bólem głowy i przerażeniem co to za mężczyzna zalega w moim małżeńskim łóżku. „Musisz wyjść. Moja córka nie może cię zobaczyć”, wyganiam go. Niezbyt mu się to chyba podoba, ale jest miły. Zbiera rzeczy i obiecuje: „Zadzwonię”. Poranek nie jest dla niego łaskawy – widzę jego wory pod oczami, sflaczały brzuch, obwisłe ramiona. Czy jestem okrutna? Oglądam się potem w lustrze. Wciąż mam ładne ciało. To zawsze był mój plus. Zero cellulitu, z którym walczą kobiety. Ramiona też w porządku. Nie, nie jestem okrutna. Przez ponad dwadzieścia lat męczyłam się w związku z tzw. „trudnym facetem”. Czuję, że zostało mi niewiele czasu. Chcę wreszcie żyć. Muszę chyba znaleźć na randki młodszego mężczyznę.
Sierpień 2014. Próbuję ( O Boże) poznać mężczyznę w sieci
Stan emocji: ogromna potrzeba flirtu. Liczba randek: właściwie codziennie z kimś się spotykam. Seks: fajny.
„Zmieniłaś się”, zauważa Artur, który wpadł do dziewczyn. „Ale chyba przytyłaś”. Chce mi się śmiać – zawsze próbował wbić mnie w kompleksy. „Tak, może przytyłam. Jedzenie jest fajne” – patrzę na niego wyzywająco. Ciągle coś we mnie chce mu udowodnić, że jestem szczęśliwa. Anka kusi mnie portalami randkowymi. „Spróbuj, co ci szkodzi”. Inna koleżanka opowiada, że tak poznali się jej znajomi. Loguję się na „badoo” i „twoo”. Nie myślę, że to desperacja. Ludzie są zapracowani. Pisze do mnie kilku mężczyzn. Wszyscy młodsi. „Nie interesują mnie kobiety w moim wieku. Są skoncentrowane na dzieciach”, wyznaje jeden trzydziestolatek. Fajnie nam się rozmawia. Po dwóch tygodniach się spotykamy. Czuję różnicę wieku – on w dżinsach, podkoszulku, opowiada, jak jarał poprzedniego dnia jointy z kumplami. Lądujemy w mieszkaniu, które wynajmuje z kolegą. Pijemy wino ze szklanek. Zostaję u niego na noc. Rano, w łazience, staram się niczego nie dotknąć. Zlew i prysznic wyglądają tak, jakby nie widziały środków czystości dobre kilka tygodni. W samochodzie myślę: „Jezu, jestem ryczącą czterdziestką?”. Ale budzi się we mnie bunt: „Dlaczego czterdziestolatka, która chce się bawić, ma być ryczącą czterdziestką, a faceta w tej samej sytuacji każdy rozumie? Poza tym miałam wcześniej jednego kochanka – męża. To paranoja”.
Umawiam się jeszcze na kilka randek – mniej lub bardziej udanych. W końcu poznaję Krzyśka. Jest w moim wieku. Mieszka 100 kilometrów ode mnie. Interesuje się moją pracą, córkami, tym co robię w ciągu dnia. Piszemy ze sobą SMS-y właściwie non stop. Umawiamy się dwa razy w miesiącu. Najczęściej w połowie drogi – w hotelu. Seks jest fantastyczny, ale niewiele o nim wiem. Oprócz tego, że ma córkę. Przysięga, że jest rozwiedziony. Ale nie jest gotowy na związek – tak mówi. Po kilku miesiącach zaczyna mi to przeszkadzać. Zbliżają się święta. Znajduję jego adres w internecie (jego ojciec ma warsztat samochodowy w niedużym mieście) – wysyłam paczkę z kosmetykami dla jego córki. Kilka dni później telefon: „Oszalałaś?!!!! Osaczasz mnie. Mam tego dość. Mówiłem Ci, że wolność jest dla mnie najważniejsza”. O swojej porażce mówię tylko jednej przyjaciółce, mężatce. „Kochanie, bądź rozsądna. On ma żonę, przecież to jasne”. Czuję się okropnie. Z jednej strony myślę: „Byłam głupia”. Z drugiej przyznaję: nigdy wcześniej nie miałam takiego seksu. Choćby dlatego było warto.
Grudzień 2014. Zastanawiam się co ze mną nie tak
Stan emocji: różny. Mężczyzn: poważnych zero. Liczba randek: nie za dużo.
Postanawiam wybrać bardziej tradycyjne metody – może nie chodzi o seks tylko rozmowy? Na początku praca. Jeżdżę na konferencje. Do tej pory wieczorem szłam spać. Teraz szukam. Tylko, że na konferencjach można poderwać kogoś na jedną noc. Większość to są ludzie w związkach. Nie chcę. Ale na jednym z wyjazdów poznaję Pawła. Nie jest w moim typie – niewysoki, trochę łysiejący. Jest lekarzem. I wdowcem. Jego żona umarła trzy lata temu. „Nie za bardzo chcę o tym mówić” stwierdza krótko. To nie mówimy. Za to mówimy o mnie: czego bym jeszcze w życiu chciała, jakie mam ambicje. Po całej nocy rozmowy jestem w szoku: dawno nie spotkałam tak inteligentnego faceta. Ale nie ma chemii – w każdym razie ja jej nie czuję na pewno. „Mężczyzna dobry na przyjaciela. Warto kogoś takiego znać”. Miotam się między dwoma skrajnymi emocjami. Lękiem, że jestem stara i dlatego mi nie wychodzi. I ulgą, że nic z tych relacji nie ma, bo tak naprawdę wciąż nie jestem gotowa na nowy związek. Anka radzi: „Zapisz się na kurs żeglarstwa, nurkowania, wspinaczkowy”– to są miejsca, gdzie można poznać fajnych mężczyzn. Zapisuję się.
Lipiec 2015. Kiedy naprawdę odpuszczam
Stan emocji: stabilny. Randek: kilka. Plany: żyć
„Jesteś piękna, mamo”. Karolina przytula się do mnie. „Bardzo wyładniałaś”. Wiem – wszyscy mi to mówią. Zapuściłam włosy. Zapisałam się na zumbę – choć do tej pory wstydziłam się tańczyć. Zaczęłam nurkować. Mężczyźni? Fascynujący. Nie zastanawiam się, czy są żonaci czy nie. Gdy przestałam o tym myśleć, nagle wszyscy chcą się ze mną umawiać. Czyli ta zasada działa w każdym wieku: odpuść, a będzie ci dane. Ale wybawiłam się. Bardziej myślę o Pawle. Dużo pisaliśmy. W końcu zamilkł. Wiem, że chciał czegoś więcej. Ale nie chcę letnich emocji. I wiem, że można znaleźć miłość. Jestem zaproszona na ślub mojej przyjaciółki. W lipcu kończy 45 lat. Jej przyszły mąż ma 44. Poznali się u lekarza. A pamiętam, jak tydzień przed jego poznaniem mówiła, że już nigdy i na pewno nikogo nie spotka…
Sierpień 2015. Kiedy pojawia się On
– Południe, środek tygodnia, wzięłam wolne. On, jak się potem okazało, też. Byliśmy jedynymi osobami na seansie. Wpadliśmy na siebie w drzwiach, ja miałam kawę, wylałam sobie na płaszcz. Zaczęliśmy rozmawiać. „Dasz mi swój telefon?” poprosił. Tego samego dnia napisał SMS. Kolejnego zaprosił na kawę. W ciągu kilku godzin opowiedzieliśmy sobie całe życie.
Mija czwarty miesiąc naszych spotkań. Jeśli ktoś powie mi, że taki rzeczy nie zdarzają się po 35 roku życia, to pęknę ze śmiechu. Ja, matka dwóch córek, kobieta po przejściach. On, ojciec 16-latka, mężczyzna po przejściach.
CDN… (wierzę)
P.S Kilka faktów, na prośbę bohaterki, zostało zmienionych.