Między nami nigdy nie było łatwo. Bywało, ale jednak nasz związek to nieustanna praca. Nad nami, nad sobą. Kilka razy się poddawaliśmy, kilka razy udawaliśmy, że nie widzimy, że trzeba coś naprawić, czy trochę bardziej niż zazwyczaj się postarać.
Czasami myślę, mam dość. Że to już koniec. Nie chcę już, nie dam rady. Potrzebuję samotności, przestrzeni do realizacji. Nie chcę się za tobą oglądać, pamiętać, że ty też jesteś, że muszę się liczyć z tobą twoimi emocjami, potrzebami.
I czasami mam ochotę wrzasnąć: „Teraz to ja jestem najważniejsza, teraz to mój czas, to czas kiedy ja muszę zadbać sama o siebie, pójść inną niż nasza wspólną ścieżką”. I wiem, że bez mrugnięcia okiem spakowałabym się i wyjechała. Dlaczego? Bo wiem, że ty byś czekał. Że nie odszedłbyś.
Jakie życie jest przewrotne, no nie. Ja – mająca dość trwania w związku, wymyślająca kolejne ograniczenia, które są mi narzucane i ty, który stoisz zawsze obok. Ale tak bardzo na zawsze. Tak czytelnie. Wkurza mnie to, czasami chciałabym sprowokować ciebie do jakieś ruchu, jakieś decyzji. Do podjęcia ryzyka, powiedzenia: „Chodź, wyjeżdżamy. Wrócimy za rok”. Ale wiem, że ty taki nie jesteś. Ty nigdy tego nie powiesz. Przez długi czas to ciebie obarczałam winą za nudę w naszym życiu. Za to, że ogrodzenie podwórka jest ważniejsze, od wspólnie spędzonego weekendu. Że wieczorny film, ciekawszy od spaceru. Myślałam: „Po co ja tu siedzę, skoro chcę być w zupełnie innym miejscu”. I to ty byłeś temu winien. Nie cierpiałam cię za to, że przez ciebie marnuję swoje szanse, że skazana jestem na spędzenie nudnego życia, bo ty takie wybierasz, choć we mnie jeszcze tyle niewyczerpanego szaleństwa.
I pewnego dnia zrozumiałam, że ja tylko bym chciała ciebie obarczyć winą za wszystko, co mi się w życiu nie udało:
– za to, że nie zmieniłam pracy, bo twoja była ważniejsza.
– za to, że nie wyjechałam z przyjaciółkami na wakacje, bo przecież nie mogłam się zostawić z dziećmi.
– za to, że nie wyszłam ze znajomą na koncert, bo jak zostawić ciebie samego.
– za to, że nie zapisałam się na kurs wspinaczki, bo przecież nie wiem, czy dałoby się to pogodzić z twoją pracą.
– za to, że nie biegam, bo nie chcę, żebyś czuł, że dbając o siebie, ciebie zostawiam wieczorem.
– nawet za to, że nie mogę schudnąć, bo ty nie mógłbyś jeść tylu warzyw, a dla siebie gotować nie będę.
I okazało się, że to nie tak. Że za każdym „bo ty” stoi „bo ja nie chcę, bo się boję, bo szukam wymówki”. Chciałabym, żebyś o tym wiedział. Nie chcę obwiniać cię za to, co mi w życiu nie wyszło, czego nie zrobiłam. Ty po prostu okazałeś się doskonałym usprawiedliwieniem. I idealnym workiem, do którego mogłam wrzucać wszystkie żale i pretensje o niewykorzystane przeze mnie szanse.
Jak łatwo wpaść w taką pułapkę. Dziś rozumiem, że:
To nie twoja wina, że się nie realizuję
bo to moje wybory. Ty nigdy nie powiedziałeś: „nie powinnaś, bo ja”, „nie możesz, bo ja chcę coś innego”. Ja mówiłam to za ciebie wmawiając sobie, że to twoje zdanie.
To nie twoja wina, że bywam nieszczęśliwa
bo przecież gdzieś w głębi serca mam pewność, że mnie kochasz i że nigdy nie chciałbyś mnie zranić. Moje nieszczęście niekoniecznie jest twoim udziałem, bardziej jednak bywa moim, kiedy nie umiem zadbać o siebie, gdy o tobie zapominam.
To nie twoja wina, że jestem tu, gdzie jestem
Bo gdybym naprawdę chciała, poszedłbyś za mną, tak, jak ja poszłabym za tobą. To kwestia kompromisów, a nie bezwarunkowości. Dogadania, omówienia, ustawienia tego, co w życiu jest dla mnie ważne. Ja mówię: „ważna jest rodzina”, ale tak samo ważna powinnam być sama dla siebie.
To nie twoja wina, że czuję na sobie ograniczenia
Bo związek, to nie trzymanie się na sznurku, to umiejętność puszczenia. Pozwolenia pójścia komuś własną drogą, co wcale nie musi oznaczać, że opuszczasz, zawodzisz, zostawiasz. Nie po prostu mamy różne od życia oczekiwania i od siebie też.
To nie twoja wina, że nie realizuję swoich marzeń
Bo dlaczego nie miałabym ich realizować. Przecież, gdybym ja była szczęśliwa, nasz związek też byłby szczęśliwszy. Dzisiaj wiem, że każde z nas powinno się spełniać, a nasze marzenia nie muszą być marzeniami tej drugiej, najbliższej osoby. Dojrzewamy, dorastamy, zmieniamy się – jeśli to w sobie nawzajem zaakceptujemy, bo przestaniemy obarczać siebie nawzajem winą za niewykorzystane przez nas okazje.
Myślę, że tak dojrzewa związek. W zrozumieniu, że pójście wspólną drogą wcale nie oznacza wytyczonego jednego szlaku, którym idziemy gęsiego, jedno za drugim. Każde z nas może szukać swojej drogi, która, jeśli kochamy, znajdzie punkty styczne. Wcale nie musi oznaczać rozminięcia się, braku zrozumienia. Dzisiaj już nie chcę cię zmieniać. Chcę akceptować twoje wybory i twój sposób na spokojne życie, który przecież tez może się zmienić. Proszę cię tylko o jedno. Bądź przy mnie. I kochaj mnie. Ja dzisiaj pójdę za tym, co mnie woła. Za tym, o czym marzę. Dziękuję, że mi na to pozwalasz.
wysłuchała: Ewa Raczyńska