Go to content

Każdy ma swój niewysłany list. Jesteśmy silni słabościami

Fot. iStock / Eva Katalin Kondoros

Akurat dzisiaj śpię sama. Nie, nie ma we mnie wielkiej tęsknoty, odliczania, kiedy wróci. Zbyt długo jesteśmy razem, żebym zwracała uwagę na godziny, czy pojedyncze dni jego nieobecności. Ktoś by powiedział, że przecież one składają się na życie, na związek. I miałby rację, ale ja zwyczajnie nie ubolewam nad tym, że go nie ma tu, obok. Pomyślałam dziś: „Jakie to szczęście, że siebie mamy”. Nawet gdy nie jesteśmy blisko.

To szczęście nie wynika z tego, że mamy dzieci, że oboje pracujemy i do tego lubimy naszą pracę, że mieszkamy tu, gdzie akurat mieszkamy, że czasami rozumiemy się bez słów, albo dzwonimy do siebie w tym samym momencie.

Nie, na to szczęście składają wszystkie nieszczęścia, które były z nami.

Ten moment na początku, gdzieś na ciemnej ulicy powiedziane „Ale ja ciebie nie kocham, nie chcę z tobą być, daj mi proszę spokój, bądźmy przyjaciółmi, tak jest dobrze”. I ty, który nie znałeś mnie długo, a wiedziałeś już wtedy, że tak bardzo boję się miłości, wolałam nie kochać niż przeżywać dramat porzucenia i rozczarowania. Ale byłeś. Nie odszedłeś. Aż mnie oswoiłeś.

I później, kiedy wyrzucałam cię z domu po raz pierwszy. Rozmawialiśmy i płakaliśmy.
W kuchni, na podłodze. Wtedy wolałam, żebyś odszedł, nie chciałam, żebyśmy jeszcze bardziej rozczarowali się sobą w tym dorosłym życiu. A tak bardzo byliśmy sobą rozczarowani. Ja zachłyśnięta pierwszą pracą, ty kompletnie nie odnajdujący się w obcym dla ciebie miejscu. A ja chciałam mieć w tobie zrozumienie i oparcie. Mężczyznę, który da mi bezpieczeństwo, nie umiałeś tego…

Cierpiałeś odchodząc, nie mogłam na to patrzeć. Po kilku miesiącach przyjechałeś, jak kumpel, spotkać się. Śmiałam się z twojego żartu, a w głowie rozbłysło: „Jeny, jak ja go kocham!”. Znowu mieliśmy siebie.

Wtedy myślałam, że to co złe już za nami. Daliśmy sobie przestrzeń do zmian, do odnalezienia się w odpowiedzialnej rzeczywistości. Zaufaliśmy uczuciom i sobie nawzajem. Przecież to tak nas wzmocniło. Byłam pewna, że już nie ma rzeczy, które mogłyby nas jeszcze kiedyś podzielić.

Jeszcze bardziej połączyły nas dzieci. Nie mieliśmy jednak być szczęśliwi.

Zdradziłeś mnie. Upokorzyłeś. Nie zaufałeś naszej przyjaźni, przestałeś w nas wierzyć. A ja nie chciałam walczyć, choć wydawało mi się, że wcześniej walczyłam jak lwica, tyle że głucha, która nie słyszała, co do niej mówisz. Więc przestałeś do mnie mówić. Odszedłeś, a ja pozwoliłam ci zostać. Tu nie było już przestrzeni dla siebie, było uciekanie w bok. Stawianie się poza tym, szukanie siebie poza tobą, poza związkiem, poza rodziną. Radości szukałam u kogoś innego. Spokój przyszedł powoli. Późno, za późno. I w ogóle spokojem nie był, raczej zamkniętymi w szafie trupami. Takiej na wielką kłódkę, a klucz do niej chcieliśmy utopić jak najgłębiej.

Długo oszukiwaliśmy się, że się udało. Byliśmy rodziną, przyjaciółmi – każde ze swoją tajemnicą.

Trupy czasami ożywały i pukały w drzwi szafy. To pukanie świdrowało mi głowę, wbijało się w mózg, zaczęłam żyć według tego miarowego stukania. I wyrzuciłam cię po raz kolejny. Obiecałam sobie, że tym razem już na zawsze. Żeby trupy nigdy nie wróciły, ty też nie możesz wrócić. Pamiętasz ten wieczór, kiedy wyszliśmy jako przyjaciele, a ja ci mówiłam: „Boję się, że zakocham się w kimś innym”. „Nie bój, pamiętaj, że zawsze będę obok”, uspokajałeś.

I znowu płakaliśmy, kiedy każde wracało samo do swojego domu.

Przyjaciółka spytała: „Dajesz mu w ogóle szansę? Co musiałby zrobić, żebyś pozwoliła mu wrócić?”. Mówiłam wtedy, że to nie tak. „Nie da się czegoś po prostu zrobić. On musiałby się zmienić, a to długi proces. Nie wierzę, że będzie mu  się chciało”. Za dobrze cię znałam, przez tyle czasu nic nie zmieniałeś. To ja byłam motorem zmian. Wiecznie w pędzie z rozbitą o ściany głową.

Nie wierzyłam w twoją miłość, a to ona mi pokazała, jak można być silnym, jak wiele można zrobić dla kogoś, kogo się kocha. Paradoksalnie, kiedy nie byliśmy razem, rozmawialiśmy więcej, niż kiedykolwiek wcześniej. O tych trudnych emocjach. Odprowadzałam cię, kiedy przychodziłeś położyć nasze dzieci spać. I byłam zdumiona człowiekiem, który właśnie wyszedł z mojego domu.

I zakochiwałam się na nowo, a może odkrywałam, że moja miłość jest silna dzięki twojej miłości? I kiedy po niemal roku spytałeś w banalnej sytuacji o moje zdanie, o moje uczucia, wiedziałam, że jestem dla ciebie ważna. Wtedy już wiedziałam, że zadział się proces, o którym mówiłam miesiące wcześniej. Przepraszam, że zwątpiłam w twoją miłość.

I dziś leżę sama. I myślę, jak silni jesteśmy razem. I już nie wierzę, że nic nie może nas podzielić. To nie jest zasługa dojrzałości. Bo gdybyśmy poznali się dziś, gdzie byłoby doświadczenie, nasze kryzysy, upadki? To wszystko, co wspólnie przeżyliśmy, przez co przeszliśmy, sprawia, że dziś zasypiam spokojnie czując się kochaną. Wiem, że dla siebie nawzajem jesteśmy dokonywać tego, na co myśleliśmy, że nigdy nas nie będzie stać.

Chciałam ci tylko powiedzieć, a późno i nie chcę już dzwonić, że cię  kocham. Taką pełną miłością, taką miłością, która wypełnia mnie po brzegi.


Każdy z nas ma swój „niewysłany list”

Czasem zapisany tylko w sercu. Czekający w szufladzie niezałatwionych spraw. Na wysłanie niektórych jest już za późno, na inne brak odwagi, brak aktualnego adresu…  A może wszystko byłoby inne, gdyby się tylko od nich uwolnić?

Piszcie do nas, anonimowo jeśli chcecie. Wyślijcie wreszcie swoje listy i poczujcie ulgę. Wybrane listy nagrodzimy bonami zakupowymi o wartości 200 zł do Limango.

Listy wysyłajcie na adres kontakt@ohme.pl – w temacie wiadomości wpisując „Niewysłany list”

Wszystkie „Niewysłane listy” możecie przeczytać tutaj.

Sponsorem nagród jest LIMANGO