Co będą mówić o nas? My o naszych dziadkach mówimy, że jak coś się psuło, to oni to naprawiali, a nie wyrzucali na śmietnik? A my? My zmieniamy na lepszy model, wybieramy, to co nowe i łatwiejsze w obsłudze. Nie mamy ochoty naprawiać tego, co zepsuliśmy, co razem zepsuliśmy. Miłość? Tylko ta bez problemów, bez awantur i kłopotów. Ma być szczęśliwie, radośnie i namiętnie. Tymczasem liczba rozwodów wzrasta, zdradzamy się coraz częściej. Odchodzimy i już nie wracamy. Przekreślamy wiele lat wspólnego życia przez brudne buty zostawione w przedpokoju, przez niezakręconą tubkę od pasty do zębów. Frustrują nas małe rzeczy, a tych dużych problemów rozwiązywać nie zamierzamy. „Niezgodność charakterów” to tak prosto brzmi – idealne usprawiedliwienie dla własnej niemocy, dla braku zrozumienia i akceptacji. Uciekamy, bo przecież mamy już tyle problemów – praca, kredyt, wymagający szef, dzieci, jak jeszcze żyć z trudną miłością, jak znaleźć energię, by o nią zawalczyć. Wystarczy zalogować się na portalu randkowym i przeglądać – jak wystawy w sklepie, w poszukiwaniu kolejnych uczuć, tych lepszych, tych na chwilę.
My nie naprawiamy, my odpuszczamy… Co powiemy tym, którzy przyjdą po nas? Którzy będą budować swoje związki, szukać miłości? Którzy z nas będą czerpać przykład? Na nas wzorować?
Przepraszam za to, że nie pozostawiamy złudzeń
Że nie pokazujemy, że można budować wspólne życie oparte na miłości, bo dla nas miłość nie wystarczy, by naprawdę być razem do końca, w zdrowiu i w chorobie. Że nie wystarczy mówić „kocham”, bo to słowo dla nas niewiele dziś znaczy zwłaszcza, kiedy dwoje dorosłych ludzi i tak się rozstaje. „Kocham” to frazes, którym ktoś dla korzyści własnych próbuje wytrzeć sobie buzię. Słowo bez znaczenia. Jak niewielką ma dla nas wartość…
Przepraszam, że tracicie wiarę w miłość
Czy ona naprawdę istnieje? Jak można mówić, że jest coś, co jednak nie potrafi połączyć ludzi? Co sprawia, że się krzywdzą, ranią, że nie szanują siebie nawzajem? Ile taka miłość jest warta? Czy ktoś na nią czeka, czy warto w nią wierzyć, skoro to, co daje to ból i cierpienie, i łzy? Może łatwiej bez tej miłości? Żyć w układzie, bez jak najmniejszego zaangażowania własnych uczuć i emocji?
Przepraszam, że przez nas nic nie jest na zawsze i na pewno
Ile razy obiecywaliście – że na dobre i złe. Że jesteście w stanie przezwyciężyć każdą trudność, każdą przeciwność losu, że przecież – skoro się kochamy, to nic nam nie straszne, bo my zawsze razem, do końca. Ale to tylko słowa, to tylko obietnice bez pokrycia – słowo przeciw temu, co się dzieje, co porzucamy, z czego rezygnujemy. Łamiemy obietnicę, siejemy niepokój i niepewność, bo skoro raz zawiedliśmy, to jak można liczyć na to, że kolejny raz będzie inny? A jeśli nie będzie?
Przepraszam, że boicie się bliskości
Pokazujemy, że najgłębiej zranić może nas dziś drugi człowiek, często człowiek, który mówił, że kocha, któremu pozwoliliśmy na intymność, na bliskość, któremu ufaliśmy bezgranicznie. A on w imię tego kochania poniża, gardzi, nie szanuje? Jak możemy pokazać, że bliskość to bezpieczeństwo, to szczęście, to prawdziwa miłość, skoro lepiej się nie angażować, lepiej obudować się wysokim murem, którego nikt nie będzie w stanie przejść, dzięki któremu nie pozwolimy się zranić?
Przepraszam, że nie umiecie walczyć
Bo my nie umiemy. Poddajemy się bardzo szybko, uciekamy do problemów w pracę, w zdradę, we własną pasję, którą zawsze już stawiać będziemy na pierwszym miejscu. Nie mamy siły walczyć i chyba też nie chcemy, skoro za rogiem być może czeka nas lepsze. Wydaje się nam, że jeszcze możemy wrócić, że jeszcze ktoś będzie czekał. Nic bardziej mylnego. Nie umiemy bić się o to, co dla nas w życiu najważniejsze – o miłość, która, gdy tylko sprawia jakiekolwiek kłopoty, przestaje być warta naszej uwagi. Po co się męczyć? Ile razy tłumaczyć? Jak długo szukać rozwiązań? I w końcu czy warto? Dzisiaj łatwiej nam pomyśleć, że nie warto, skoro nie docenia tego, co zostało jej dane… Jesteśmy zbyt dumni, zbyt honorowi, wybieramy pozorną wolność bez tej trudnej miłości.
Przepraszam, że najmniejsza trudność urasta do rangi wielkiego problemu
Bo czy naprawdę powodem rozstania są źle ustawione buty? Ręcznik leżący na podłodze w łazience? Pranie, które w pralce dwa dni leży? Czy naprawdę tak nisko oceniamy naszą miłość? Znaczy ona dla nas tyle, co dobrze odstawione mleko w lodówce? Mierzymy ją miarą uśmiechów, wysłanych w ciągu dnia SMS-ów, liczbą prezentów i sprawianych nam przyjemności? Naprawdę tak niewiele dla nas znaczy, że byle błahy problem zdmuchuje ją z naszej drogi? Zastępuje nową do czasu, gdy ta nie stanie się zbyt wymagająca, okaże się mało jednak idealna?
Przepraszam, że was rozczarowaliśmy
Jesteśmy smutnym pokoleniem, któremu wydaje się, że kariera, pieniądze, kolejne wakacje nad ciepłym morzem stanowią o naszym szczęściu, są wartością najwyższą, bo dają nam poczucie spełnienia i względnego bezpieczeństwa. „Chcemy być wolni” – mówimy, nieskrępowani uczuciami, niezależnymi od drugiej osoby i jej nastrojów. Chcemy stanowić o sobie bez słuchania czyichś oczekiwań, pragnień i potrzeb. Miłość ma być miłym dodatkiem, który w dobrych momentach wynosimy nad ołtarze, ale gdy tylko nas rozczarowuje – zapominamy, że była. Tłumaczymy pomyłką, niezgodnością charakterów, brakiem szacunku. Wydaje się nam, że bez miłości damy sobie radę. Że jest ona zbędnym, jeśli trudnym, balastem.
Jesteśmy pokoleniem, które udaje, że wierzy w miłość, które jej nie szanuje, nie zabiega o nią. Traktuje miłość jak rzeczy, która raz dana, nawet gdy odejdzie – zastąpi się ją nową. Taki przykład dajemy, takim autorytetem w kwestii uczuć i kochania jesteśmy. Czy można jeszcze to zmienić? Nie wiem, wiem, że smutno mi dzisiaj bardzo, kiedy myślę, jak łatwo odchodzimy, jak jeszcze łatwiej ranimy, jak mało w nas szacunku dla kogoś, o kim mówiliśmy, że kochamy…